Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Diablica VIIII  
Autor: trajt
Opublikowano: 2015/12/20
Przeczytano: 790 raz(y)
Rozmiar 8.45 KB
0

(+0|-0)
 
- Ktoś cię uszkodził? – W swoim gabinecie Byczkowski pozwala sobie na ojcowską troskę. Fajkę też pali po ojcowsku, z nogami położonymi na biurku i plecami rozłożonymi na fotelu. Brakuje jedynie gazety.

- Jedni twoi. Zabrali mnie z ulicy, wywieźli. Podlegają pod paragraf?

- Rozpoznasz ich?- pyta.

- Będzie ciężko. Byli w mundurach.

- To zawęża listę podejrzanych do 15 tysiąca.- Stuka palcami o blat.- Co za sprawę obecnie prowadzisz?

- Tajemnica zawodowa, Byczku.

- Nie myślisz czasem o wakacjach?- pyta.

- W moim słowniku nie ma takiego słowa.

- To w czym rzecz? Mogę ci trochę pomóc.

- Dzięki za troskę, ale nie. Pogadajmy o czymś przyjemniejszym.

W trakcie wizyty wymieniamy się wynikami wyścigów, walk bokserów, kogucich pojedynków. W pamięci trzymam wyniki nielegalnych rozgrywek. Stare numery - nieczyste zagrania, cwane zagrywki, udawane kontuzje. Podcięte nogi. Gwoździe w rękawicach. Płytka mocowana na dziób, ostrze przyczepione na pazur. Wygrać za wszelką cenę. Walić przeciwnika, niech gryzie ziemię. Mnie to nie wychodzi. Często trafiam na słabeuszy.

Byczkowski sam gra w te układanki. Kiepsko typuje, ale lubi nasze wymijanki. Nuż wygra i poczuje ten dreszczyk zgarnięcia miłej dla oka sumki.

- Fante mocno stoi – mówi byk.- Dwadzieścia trzy walki, jedna przegrana. Ma silną szczękę. Wczoraj dołożył Jenkinsowi.

- Postawiłem przeciwko niemu. A popołudniowy wyścig na Atlantic?

- Wygrał Blue Glue. Był trzeci, potem drugi, aż na prostej przed meta wybiegł do przodu. Parszywy ptaszek poczuł wiatr w piórkach i poleciał.

- Stawiałem na Geronimo.

- Był czwarty. Mój typ był przedostatni, jeśli to cię pocieszy.

- I tak miałeś większe szczęście niż ja, Byczku.

- Ile postawiłeś? – pyta.

- Jednego dolara. Zapodziałem kupon.

Byczkowski szczerzy ojcowski uśmiech. Kilka ołowianych protez i jeden srebrniak.

- Żartujesz?

- Szczerze. I to mnie najbardziej boli, wziąłbym dwudziestkę za nic.

- Nie przebiłeś mnie. Zdołować ciebie bardziej? Straciłem całą stówę.

Taaa, stówa a dwudziestka. Mała granica. Stówa a dolar. Niby sto razy więcej... Przegrana pozostaje przegraną. Nie pozwiesz dobrego ducha o złe typy. Twoja wina. Słuchałeś. Znowu bierze na kazanie. Muszę przejaśnić głowę. Grzebię po kieszeniach. Żadnych fajek. Przeżyję. Gdyby chodziło o morfinę, u, byłoby o wiele gorzej. Drgawki, duszności, zapaść. Umieranie z głupoty i strachu.

- Mogę zadzwonić?- pytam, sięgając po słuchawkę.

- Sprawa do White?

Uznaję to za pozwolenie. Wykręcam numer.

- Sprawa do dawno nie widzianego jelenia – odpowiadam.

- Gdzie teraz Terencea poniosła?

- Meksyk, dokładnie Mexico City. Lubi egzotyczne i dzikie miejsca.

- To czemu nie został?- pyta Byczkowski.

- Jestem jego adwokatem?

Stary byk parska grubym chichotem i chowa wzrok za notesem. Służba nie drużba, ktoś musi zachować gwiazdę szeryfa.

Przykładam słuchawkę do ucha. Czekam. Przed właściwym połączeniem trza pogadać z centralą. Odzywa się telefonistka. Proszę o międzynarodową. Podaję kraj, miasto, numer. Wiadomo, konkrety. Oby ostatni się zgadzał. Terence załatwił u firmy telefonicznej zastrzeżony na czas wakacji. Przyjeżdża na miejsce i dzwoni, żeby kontaktować go pod tym numerem. Spryciula. Przed wyjazdem dał namiar. ,,Jak podasz Morrisowi, zastrzelę”, zagroził. Groźba z gwarancją. Jelen dobrze strzela.

- Kto tam?- pyta niewyspany głos. Nutka wyczerpania. Zerwana nocka lub dwie pod rząd.

- Cześć, rogaczu – zaczynam.

- Hech?

- No ba. Co u ciebie, opowiadaj.

- Gorąco i nudno – mówi.

- Głos mówi co innego.

- Taaa… Paco lubi zaszaleć. Diabełek. Robiliśmy takie numery… Mówię ci, co to było… Fantastyczny seks. Wiruje mi w głowie. Co on wyrabiał… Mhmmm… Co ja wyrabiałem. Hech, nie byłem sobą.

Nie spytam o szczegóły, a o konkrety.

- Ty jego czy on ciebie?

Śmiech.

- Wzajemnie.

- Czyli masz dobrą zabawę, tak?- pytam.

- Nauczyłem się nowego sposobu picia Tequili.

- Chętnie poznam – mówię.

- Musiałbyś spędzić ze mną nockę.

- Przepraszam, nie skorzystam.

- Zara, zara, a ta twoja, z którą, no wiesz, ta klacz. Mówiłeś o niej.

- Zebra – poprawiam.

- No ta zebra. Moglibyście tego poużywać. Jak ci z nią?

- Nie mogę narzekać. Jest dla mnie za dobra.

- Masz robotę?- pyta.

- Jestem w trakcie. Ciągle dowalają kłody pod nogi.

- Życie. Co zrobisz?

- Zastrzelę się – odpowiadam.

- Zastrzel Morrisa. Przysłużysz się społeczeństwu i mnie.

- W obecnej sytuacji szanse oceniam na 9 %.

- Czemu aż tyle?

- Bo to więcej jak zero i mniej niż 10. Wracasz? Nudno w Mieście.

- Nie wiem, czy wrócę – odpowiada.- Podoba mi się tutaj. Czyste powietrze, tanie apteki. Stary, morfina tania jak fasola. Za trzy dolce masz zapas na dwa lata. Dwa lata. Ogólnie dolarowcy mają z górki. Trzymając dolar na widoku jesteś kimś. Dziewczynki, chłopcy, handlarze, każdy pada do twoich stóp. A policjanci są kurewsko przekupni. Za dziesiątkę wychodzisz za zabójstwo dziewięciu ogonów. Jesteś bogiem.

- Tak poderwałeś swojego maluszka?

- Ha, ha, ha. Nie. To dwudziestokilkuletni lis, któremu potrzeba opiekuna.

- Jesteś niewiele starszy – zauważam.

- Ale mam doświadczenie.

- Po Morrisie każdy by miał.- stwierdzam. Słyszę śmiech.- To nie wracasz?

- Może wpadnę z Paco na chwilę. Zabierzemy moje rzeczy i odjedziemy na południe. Mam na oku parę dobrych lokacji i adresów. Zobaczymy. Przyjadę, pogadamy, wypijemy w INTERZONE.

- Na krótko wrócisz?

- Na tydzień. Pogmeram w śmieciach, wycisnę z Wallego ostatnią wypłatę, pokażę Paco miasto i jedziemy z powrotem. Przed wyjazdem urządzimy imprezkę. Trochę wina, morfiny, piwa, zakąsek, sprawdzonych ogonów obojga płci. Nie będzie orgietki. Takie rzeczy z innej okazji. He, He, He. Wiem, że wybuchłaby awantura kto z kim i gdzie i jak. Kanapka na kanapie, łódka na łóżku. Wszędzie i nigdzie. Ktoś by zaczepiał niewłaściwie… Sam wiesz. Niektórym interesy idą w górę, gdy poczują sprzyjające wibracje. (O czym ty gadasz?). Lubią to i mają frajdę.

- No ładnie powiedziane. Paco śpi teraz przy tobie?

- Wyszedł. Robota. Pracuje jako model i aktor w tle. Nudna fucha, niemniej stała forsa.

- Praca jak każda inna. Kiedy można się ciebie spodziewać?

- Pod koniec tygodnia, względnie w poniedziałek. Przywiozę ci morfiny na caluśki rok, a pewnie i starczy nadłużej. Kumpluję się z byłym Paco. Gość robi jako aptekarz, recepty wypisuje od ręki. Żeby było śmieszniej ma żonę i czworo dzieci. Przez rok byli w separacji, ale wrócili do siebie.

- Jego zysk, twój zysk. Zysk Paco.

- Nie inaczej.

- No, to do zobaczenia, jeleniu.

- Trzymaj się, kojocie. Łaź mocno po ziemi.

- A ty nie spinaj tyłka przed włócznią Azteków – mówię.

Terence kończy rozmowę rechotem. Odkładam słuchawkę. Drapię palce.. Swędzą. Przeznaczenie daje o sobie znać. Coś się zdarzy. Czemu akurat po rozmowie z przyjacielem? Dawno niewidzianym, dodam.

- Co u niego?- pyta Byczkowski.

- Zakochał się.

- Jak taki gość może być pedziem? Ja rozumiem, dekadentyzm studiów i pijaństwo między wykładami, ale żeby facet z facetem… walić w tyłek. Ptak o ptaka? Na całe życie? Niepojęte.

- Nie czepiaj się- rzucam.- Taki się urodził. Przynajmniej nie lubi małoletnich.

Byczkowski patrzy wzrokiem zatroskanego ojczulka.

- Nieważne kogo dyma, ważne, że faceta. Obstawiamy dalej?

- Skoro, Byczku, grzecznie prosisz…

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.