Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Vidor - "Polowanie"  
Autor: Vindor
Opublikowano: 2016/11/5
Przeczytano: 710 raz(y)
Rozmiar 26.27 KB
1

(+1|-0)
Url Link: Furaffinity
Uwaga - występuje dużo powercreepa postaci/furson, ale to wynika z gdybań i rozegranych roleplayów. Jeśli to komuś przeszkadza - ostrzegałem ;)

Polowanie


Poranna rosa osiadła gęstą mgłą, budząc do życia nieokiełznaną pierwotną knieję. Najpierw ze snu powstawały żuki, mrówki i pszczoły oraz ogromne, barwne motyle. Drugie w kolejności było małe ptactwo, które zjadało owady. Potem było większe ptactwo - zjadające małe ptactwo. Śpiew ptaków ożywiał wszelakie ssaki i gady. Małpy siedziały w gromadach na ogromnych, rozległych drzewach, unikając drapieżników i stworzeń o bardziej terytorialnym nastawieniu. Dżungla tętniła życiem i choć ciemna i spokojna z pozoru, jej unisono zapierało dech w piersiach.
Ta wspaniała melodia była niczym róg myśliwski dla Zeber. Hybryda raptora i zebry o wspaniałych, niebieskich oczach i o kontrastującym, drapieżnym uśmiechu była wytrawną łowczynią. Ale nie polowała ona tylko na ogromne koty, gady i goryle. Polowała na najgroźniejsze potwory, o jakich słyszał ten świat. Dzielna, waleczna i pomysłowa oraz odrobinę szalona - dla niej wyzwanie było motywacją, a ryzyko przyjemnym przypływem adrenaliny. Działa przede wszystkim dla własnej satysfakcji, a nagroda - choć przyjemna - była dla niej sprawą drugorzędną. Oczywiście równie ważną, ale drugorzędną. Nawet, jeśli na tym zleceniu miała zbić krocie.
Dziś miała zapolować na naprawdę niezwykłą istotę, ponieważ nikt nie zdążył jej sklasyfikować. Przywdziała więc wygodny, nieograniczający ruchów niebieski pancerz z jaszczurzych łusek, kłów i rogów, wzięła ze sobą swoją ulubioną glewię z chitynowymi zadziorami i wyruszyła tak, by być na miejscu przed brzaskiem. Cały jej ekwipunek był bardzo lekki. Sama zbroja posiadała kieszenie i pasy na najpotrzebniejsze wyposażenie, takie jak: mała torba, manierka, noże i składniki alchemiczne.
Towarzyszem łowczyni była jej ulubiona, wielka modliszka Zosia, która spoczywała na jej ramieniu, czasem zeskakując z niego i przeprowadzając zwiad. Była wielkości kota i dobrze wytresowana. Gdyby była mała, byłaby typową, zieloną kreaturką. Zosia… wspaniałe imię.
Zeber i jej asystentka przemierzały nieprzyjemną, wilgotną i pełną dziwactw tropikalną głuszę, desperacko poszukując stwora, który nawet nie posiadał żadnego konkretnego opisu. Wiadomo było tylko tyle, że był duży, przemieszczał się błyskawiczny, raczej ciemny i unosiła się od niego jakaś dziwna, fioletowa mgła. No i wiadome też było, że dręczy pobliskie wioski i mieszkańcy są szczerze zaniepokojeni o swoją trzodę, dach nad głową i o swoje życia. Kto by nie był, kiedy w sekundę zniknęła - według plotek - jedna z osad, a pozostał po niej tylko krater wysuszonej ziemi.
Zebroid szukał i szukał, ale nie potrafił znaleźć niczego szczególnego. Owszem, czasem jakieś porozrywane drzewa, rozoraną w rynny ziemię, ale to jeszcze nie wskazywało na konkretnego stwora. To mógł być jeden z tych dzikich smoków albo jakiś wielki, magiczny żuk. Uznała więc, że dobrym kompasem będzie Zosia, która jako owad była niezwykle wyczulona na ruch i zapachy. Tamten krater po osadzie - który oczywiście Zeber zbadała - miał w sobie coś tak niepokojąco odmiennego, że chciała tam urządzić biwak i poszkicować sobie wyobrażenia o bestii, ale nie miała pewności, czy gleba nie jest tam skażona.
Nie miała jednak czasu na badania. Zapamiętała natomiast, że pachniało trochę jak mieszanka eteru z ozonem. Bardzo podejrzane i osobliwe. Jeszcze bardziej ciekawe.
Przysiadła na wielkim kamieniu spowitym korzeniem, wyciągnęła manierkę i pociągnęła z niej łyk, spoglądając na łysy szczyt wzgórza przed nią, hen daleko. Zaczęła zastanawiać się, czy nie powinna zastawić pułapki, rozmieścić gdzieś przynęty. Przez moment nawet żałowała, że troszkę zbyt spontanicznie podeszła do tego zlecenia, ale moment ten był krótki, gdyż do tego zlecenia nie można było podejść inaczej, czego oczywiście była świadoma. Zosia tymczasem wspięła się na drzewo i zapolowała na małą małpę, która nie miała szans w walce o swe życie w starciu z czymś takim.
Zeber spojrzała w górę, stając się świadkiem szybkiego ataku swojego pupila, który jednym ruchem złapał chwytną, kosowatą kończyną małpkę za kark, po czym wbił w nią swoje spragnione krwi żuwaczki. To widowisko wzbudziło w niej pewną myśl, że potwór, na którego poluje… nie, nie wpadła na nic konkretnego.
Z zamyślenia wyrwał ją potężny huk, który echem rozległ się po całej dolinie. Spłoszone ptactwo poderwało się z koron drzew i na moment okolicę zalał mrok. Na wzgórze, w które wpatrywała się wcześniej myśliwa, pojawiła się w okolicach szczytu spora, fioletowa, jasna plama. Hybrydowa dziewczyna zagwizdała, a Zosia wskoczyła jej na plecy. Zeber pochwyciła z ziemi glewię i ruszyła w kierunku wzniesienia, biegnąc niemal na złamanie karku. Po drodze wypiła miksturę, która zwiększyła pojemność jej płuc i usprawniła wymianę gazów, dzięki czemu była tam relatywnie szybko, jak na kogoś, kto biegnie.
Mimo, iż zajęło to chwilę, zanim nie znalazła się w połowie drogi na szczyt, to eksplozje pojawiały się - mniej więcej - w tym samym miejscu co jakiś czas. Bieg Zeber musiał być bardzo teatralny, kiedy mijała spłoszone zwierzęta i przeskakiwała nad przeszkodami. Brakowało tylko “Cwału Walkirii”, ale to można sobie łatwo wyobrazić.
W przeciągu godziny, podążając za coraz to głośniejszymi wybuchami, błyskami zmieniającymi barwę otoczenia, znalazła się w końcu na płaskim, skalistym terenie wielkości stadionu. Nogi bolały ją niemiłosiernie, ale przynajmniej dalej dobrze się jej oddychało. Wyjrzała zza skały i… ujrzała niezwykłe widowisko.
Łysy kot z irokezem, walczył w stroju motocyklisty-metalowca z lat 80tych z ogromnym stworem, który przypominał połączenie hydry z pumą. Z wielu, węgożowych łbów miotane były kule fioletowej energii. Energia… z tej samej energii były zbudowane wielkie, mackowate skrzydła stwora. Kilka kul wybuchło tuż obok czarodzieja, sypiąc na niego żwirem i odłamkami. Stwór wydał z siebie bulgoczący świst.
- Kurwa jakiś potwór na kiju albo cholera wie co - rzucił Vindor w stronę bestii, przeskakując za nadpalony arkanicznym płomieniem pień. - Gdyby ci zamiast tej magii dać kamienie, to byś się zesrał.
Sfinks dzierżył w swojej dłoni coś, co przypominało krótką, dżentelmeńską laskę. Ale to nie była zwykła laska. Z tej laski strzelał do potwora rojami magicznych, równie fioletowych pocisków, które rozbijały się o jego żebra, nogi i łby, ale… to nie robiło na stworze wrażenia.
Na Vindorze za to zrobiła wrażenie zdolność teleportacji jego oponenta, który pochwycił go w szczęki, uzbrojone w przezroczyste, igłowe zęby, po czym rzucił nim o skalną ścianę, ale ten zdołał otoczyć się magiczną skorupą, która została strzaskana w kontakcie z nią. Warto nadmienić, że potwór miał tułów wielkości dużego słonia.
Zeber uznała, że musi jakoś ratować pana czarodzieja i najpierw dała Zosi śmiesznego chrząszcza by go zjadła, a potem wystrzeliła z glewii obłym pociskiem, który zabarwił grzbiet hydry na pomarańczowo. Modliszka rozwinęła skrzydła i wykonała długi skok na… nic. Stwór ponownie się przeteleportował, niknąc w głuchym huku i w oślepiającym błysku, ale tym razem gdzieś naprawdę daleko.
Łowczyni podeszła do leżącego na ziemi, sapiącego sfinksa.
- Wszystko w porządku? - spytała, uśmiechając się.
- A na co ci to wygląda? - odparł stylowy mag i przeteleportował się na równe nogi.
- Na kogoś, kto słabo się zna na tym co robi - zripostowała wredną odpowiedź. - To ten stwór, o którym…
- A na co ci to wygląda?


***


Było już południe, a upał i wilgoć dawały się we znaki dwójce poszukiwaczy przygód. Jako iż pora i warunki nie były teraz sprzyjające, zeszli ze wzgórza i podążyli w kierunku rzeki, płynącej dolinie poniżej. Vindor miał zabandażowane ramię, a skórzaną ramoneskę z długimi ćwiekami na pagonach, przerzucił przez zdrowe ramię. Oprócz tego miał na sobie czarny podkoszulek, skórzane spodnie - podtrzymywane piramidkowym paskiem i długie glany. W ręce dzierżył tę krótką, czarną laską ze srebrnymi ornamentami, która zakończona była sporą, onyksową kulą. Zeber cały czas zastanawiała się, jakim cudem nie jest mu w tym gorąco. Szli w milczeniu, dopóki…
- Ej, nie za ciepło ci w tym? - spytała hybryda, przerywając ciszę.
- To nie jest zwykły materiał - sfinks uśmiechnął się. - To specjalne nanowłókna, opracowane w laboratorium mojego przyjaciela. Spoko koleś… a wracając do odpowiedzi to tak, jest mi gorąco. Przypuszczam jednak, że nawet rozebrany do naga czułbym się niewiele lepiej niż teraz… au, szczypie trochę… dobrze, że się szczepiłem.
- Mocno cię ugryzł, ma szczypać. Ale chyba nie jest jadowity… chociaż nie, nie wiem - zachichotała dziewczyna, a Vindor trochę pobladł. - Nic nie wiem o tym stworze. Ty w ogóle też z powodu zlecenia, czy tak rekreacyjnie?
- O, to już szukają łowców na niego, tak? Och… a ja myślałem, że po prostu jesteś śmiałkinią… śmiałkiem… czy coś tam. Hehehe… niespodziewałem się, że tak szybko narobi tyle kłopotów - zachichotał nerwowo mag.
- Ale jak to. Moment - Zeber przystanęła i wbiła glewię w ziemię, krzyżując ręce. - Ty masz jakiś związek z tym monstrum? - zmierzyła go surowo.
- Nie, ale nie spodziewałem się, że tak niedoświadczony czarnoksiężnik będzie potrafił manipulować mocą astralną tak sprawnie, że przywoła tutaj… no… to coś.
Zeber kontynuowała surowe wpatrywanie się w Vindora.
- No dobra - ciągnął dalej. - A więc jestem członkiem pewnego stowarzyszenia, które powiedzmy… poluje na nowych użytkowników magii i przydziela im przymusowo mistrzów, by nie narobili głupot. Niedawno w tych rejonach pojawił się pewien szaman, który odkrył czarnoksięstwo i zaczął działać na własną rękę. Jego działania otwarły wrota do… nie wiem, czy “kosmos” nie będzie zbyt dużym skrótem myślowym, no ale do kosmosu, skąd wyskoczył astralny byt, z którym mierzyliśmy się przed chwilą.
- Idziesz ze mną. I go unieszkodliwimy - skomentowała łowczyni.
- Wypadałoby. Tylko cóż… jeśli posługuje się magią, to prawdopodobnie teraz będzie się ciągle teleportował. Pewnie go śledzisz od dłuższego czasu. Zauważyłaś więc…
- Dobra dobra. Magia to twoja działka, tropienie potworów moja. Upolujemy go.
- Ewentualnie poproszę Grzywę o załatwienie pozwolenia na nalot na tę…
- Upolujemy go.
- Ale to zajmie nam…
- Cicho. Więcej wiary w siebie, dobra? A… Zeber jestem - usmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę.
- Vindor - odpowiedział tym samym.


***
Doniesienia o tajemniczym stworze szybko pojawiały się w Internecie, praktycznie dwa dni po jego pierwszym dostrzeżeniu. Wielu najemników, łowców i myśliwych próbowało upolować Tajemną Hydrę, ale jedni rezygnowali po paru dniach poszukiwań, drudzy zaś po prostu ginęli. Vindor poprosił Grzywę, jego przyjaciela-robotyka, dosyć wpływową istotę o podjęcie walki z wiatrakami i usuwanie tych wiadomości w miarę ich pojawiania się. Wiedział, że to nie jest robota dla zwykłych zjadaczy chleba.
Grzywa początkowo naciskał, by wysłać do tajemniczej dżungli drony zwiadowcze, ale sfinks stanowczo zaprotestował - wokół mieszkały prymitywne ludy, którym łatwiej jest zrozumieć magię niż technologię. Był to też teren objęty ochroną i do tak inwazyjnych metod wolał uciec się w ostateczności.
Zeber zaś polegała na starej tradycji Łowców Potworów, których gildia szkoli skutecznych, chociaż na pierwszy rzut oka prymitywnych technik polowania. Dla nich tylko harmonia ze zdobyczą, szacunek do niej oraz własnoręcznie sporządzony ekwipunek potrafił uczynić wytrawnego myśliwego godnym swego miana.
Kot i zebrozaur doszli w końcu do rzeki. Mętna woda płynęła spokojnie, zwierzyna poiła się na drugim brzegu - uważnie obserwując gości. Mimo tego, iż dżungla tętniła życiem, wydawało się, że w tym miejscu jest strasznie spokojnie.
- Dobra. Jesteś czarodziejem, tak? - spytała Zeber, siadając na sporym, płaskim kamieniu na brzegu, mocząc swoje tylne łapy w wodzie.
- No tak, władam mocą tajemną i iluzją - odparł Vindor, siadając obok.
- Możesz go jakoś wyczuć? Widziałam, że wasze zaklęcia mają podobny kolor.
Vindor podrapał tył swojej głowy w geście zastanowienia.
- W zasadzie to tak. Problem polega na tym, że używałbym zaklęcia ładowania mocy. To naraziłoby mnie na atak, gdyż może wypełnić mnie swoją i hmm… albo zostanę zdematerializowany, albo wybuchnę, albo postradam zmysły i będę kolejnym problemem. Za duże ryzyko a ten stwór jest nad wyraz inteligentny.
Zeber wyobraziła sobie każdy z tych scenariuszy i uznała, że w sumie szkoda by było stracić towarzysza przygody.
- Trochę głupio. HYK! - czknęła wysokim tonem.
- Na zdrowie - zachichotał kot.
Wyglądała na nieco speszoną. Tymczasem Zosia wspięła się na najbliższe drzewo i tam zapolowała na sporego węża.
- Hmmm… masz jakiś plan? - podjął Vindor. - Pierwszy raz spotkałem hydrę dzisiaj, a jak to się skończyło to już sama wiesz.
- Wiem wiem. Zauważyłeś, jak wystrzeliłam pocisk barwiący w jej kierunku, a potem rozprysnął się na jej grzbiecie?
- Nie jestem pewien. Byłem bardzo, hehe, zajęty - przewrócił oczyma.
- Jeśli porusza się też, powiedzmy, normalnie, to istnieje szansa, że będzie zostawiał po sobie ślad. Poza tym ten pocisk jest nasączony naturalnymi feromonami, które pomogą go wytropić Zosi.
- Zosi? - spytał zdziwiony kocur.
- Tak, mojej modliszce. Jest fajna! - Zeber wyszczerzyła się. - ZOSIUUUU!
Stawonóg zeskoczył z drzewa, razem z obgryzioną zdobyczą, z której wypływały oślizgłe wnętrzności. Vindor wzdrygnął się. Na widok olbrzymiego insekta. Starał się nie myśleć o tym, ile tu robactwa, a sam zabezpieczał się niewidzialnym polem siłowym, by go przypadkiem nie dotknęła jakaś skolopendra albo inna bździągwa.
- Tak tak, jest niczego sobie. Ale daj jej może zjeść - wyszczerzył się krzywo.
- Och, nie chcesz się przywitać? - hybryda zachichotała i pogładziła czułki swojego pupilka.
- Um… cześć Zosiu.
Modliszka przekrzywiła głowę w prawo i wróciła do pałaszowania przekąski. Vindor odetchnął z ulgą i zwrócił uwagę na ciche pluśnięcia w wodzie. Spostrzegł, że Zeber wzbudza odruchami palców wodę, co zachęciło go do przyjrzenia się jej łapom, ale odwrócił po dłuższej chwili od nich wzrok. Hybryda chyba poczuła go na sobie.
- Dobra, mam plan. Chyba - przerwała chwilę ciszy. - Jak daleko stąd może się oddalić ten stwór?
Vindor westchnął.
- Szaman został złapany, a hydra jest w tym świecie anomalią, a więc… wydaje mi się, że jest uwięziona w eliptycznym obszarze o promieniu półtorej kilometra. Tylko jak umieścić go na mapie? Nie wiem.
- To jedyna rzeka w pobliżu. Jeśli zachce mu się pić, o ile potrzebuje pić, to tylko tutaj będzie mogła. Mógł. Cokolwiek. No chyba, że podtrzymuje to coś przy życiu…
- Nie, nie, nie! - przerwał jej Vindor, a w jego głosie było słychać entuzjazm. - Skoro jest u nas, to podlega naszym regułom. W tej formie jest zmuszony polować i mamy potwierdzenie, wystarczy poszukać nadpalonych zwłok. Co jednak proponujesz?
Zeber wstała z kamienia, woda ściekała jej cienkimi strużkami wzdłuż goleni. Za nią wstał Vindor.
- Natknęłam się na dwa albo trzy takie truchła. Hmmm, plan mam taki, żeby tu zostać na noc i czekać aż bestia przyjdzie się napoić lub zapolować. Tylko zastawimy pułapki. Dlatego też pomożesz mi znaleźć parę rzeczy… w sumie to tylko jedną, resztą sama się zajmę. Do zachodu Słońca damy radę. Musimy - uśmiechnęła się zachęcająco i zagwizdała na swoją modliszkę.
Następnie wyciągnęła długi nóż, kilka dziwnych woreczków i udała się w gęstwinę.
- Ja pozbieram materiały i zrobię te pułapki, spotkamy się tutaj. A ty… hmmm… poszukaj mi poziomek i gruszek.
- Ale… to przecież chyba tak trochę nie ten klimat… - powiedział łysy kot z ciężkim niedowierzaniem.
- Po prostu zrób to, okej? - zawołała, niknąc w zaroślach.
W tym momencie Vindor pomyślał, że jego towarzyszka próbuje go spławić albo upolować stwora na własną rękę. Nawet jeśli był to kiepski żart, to postanowił obrócić go przeciwko niej - skupił swą moc i… wyteleportował się, pomagając sobie także tą zgromadzoną w swojej lasce.


***
Pip. Pip. Pip.
- To będzie dwadzieścia złotych proszę pana.
- Mogę zapłacić kartą?
- Nie, terminal nie działa dzisiaj. Ha ha, przez tę technikę się psuje wszystko.
- Przepraszam.
- Za co?
Popularny sklep sieciowy wypełnił oślepiający, fioletowy błysk, a śmiesznie ubrany klient zniknął jak amfora…


***


Mag ponownie pojawił się w miejscu, z którego zniknął, trzymając w rękach siatkę gruszek i skrzyneczkę poziomek. Dochodziła osiemnasta, Zeber właśnie wracała wzdłuż rzeki, po ustawieniu pułapek na przemian, na obydwóch brzegach. Gdy spostrzegła co trzyma Vindor, zamrugała mocno - by upewnić się czy jej się nie przewidziało - i ze zdziwieniem podeszła bliżej, wzięła owoce i… zjadła je natychmiast. Wszystkie. Sfinks rozdziawił pysk.
- Jak ty to zrobiłeś? - spytała jaszczurozebra, oblizując się ze słodkiego soku.
- Jestem czarodziejem, a dobry czarodziej nie zdradza swoich sekretów - uśmiechnął się kocur.
Skoro przygotowanie na jutrzejszy ciąg dalszy polowania było już gotowe, postanowili rozbić mały obóz i nieco się przespać do rana. W tym celu Vindor utworzył materialną iluzję hamaków, zawieszonych wysoko na drzewach. Gdy niebo usłały gwiazdy, każdy z nich zaczął tonąć w myślach.
Mag widział w łowczyni coś wyjątkowego. Nie był w stanie stwierdzić co to było, ale cholernie go pociągało i raczej nie przypisałby tego do żadnej z cech jej wyglądu, chociaż i to było w niej cholernie pociągające. Te duże, gadzie oczy; łagodny uśmiech, talia i te smukłe, chwytne łapy… tyle moż…
Bzyczenie owadów wyrwało z niechlubnych fantazji kota, który rzucił okiem na swoją towarzyszkę poniżej. Jej paski fosforyzowały na specyficzny odcień niebieskiego. Po raz pierwszy w życiu został zaczarowany przez coś, co nie miało związku z żadną magią.
Świecąca się samica miała do siebie lekkie wyrzuty za to, że chciała z niego tak zadrwić. Jej myśli oscylowały wokół kota, co było dla niej nowością. Poczuła się dziwnie. Inaczej. Nigdy nie miała okazji czuć tego dziwnego, niezidentyfikowanego uczucia. Dlatego też postarała się zasnąć jak najszybciej, by nie zaprzątać sobie dalej tym głowy.
Średnio jej to wychodziło, podobnie jak i łysemu. Ten zaś analizował wszystko, co widział i wiedział, zaczynając proces kalkulacyjny w swojej głowie. Mimo towarzystwa paskowatej, poczuł się naprawdę samotny i pierwszy raz od rozstania ze swoją toksyczną połówką zatęsknił za tym, co wtedy nadawało sens jego życiu, co stanowiło cel w sam sobie.
- Ej, Zeber. Śpisz? - szepnął sfinks.
- Nie - zachichotała pod nosem, bowiem bezsens tego pytania ją zawsze bawił.
- To śnij o motylach grających w rugby. Dobranoc.
- No dobranoc, dobranoc… wzajemnie.
Łowczyni zasnęła z uśmiechem.


***


Pułapki, które rozstawiła Zeber były ładunkami wybuchowymi, które zostały umieszczone w znalezionych tykwach. W chwili wybuchu wydawały głośny huk i tworzyły kolorowy dym, informujący o położeniu bestii. Taka pułapka była aktywowana poprzez pociągnięcie za zawleczkę, przymocowaną do przynęty. Żeby uniknąć fałszywego alarmu, pasiasta rozmieściła nadpalone resztki ofiar hydry przy rzece, zabezpieczając obszar. Zauważyła bowiem, że nienaturalna anomalia magiczna odstrasza zwierzęta.
Nad krainą wzniósł się brzask, a tarcza słoneczna była niczym opuszczona na znak rozpoczęcia zmagań chorągiew. Łowcy po przebudzeniu przenieśli się na szacowany środek elipsy, czekając na pierwszy znak. Ukryci w gąszczu, jak drapieżnicy. Mijały godziny, a niezahartowany w polowaniu Vindor zrobił się głodny - jadł tylko lekkie śniadanie, przyrządzone na szybko z tego, co wzięła ze sobą Zeber. A dużo tego nie było. Ta zaś czekała cierpliwie, niczym krokodyl w rzece na swą ofiarę. Dżungla była tego dnia niemalże pozbawiona swojego pulsu, tych wszystkich dźwięków, które otaczały podróżników.
Tę ciszę przerwała głośna eksplozja nieopodal, a niebo przeszył chmurowy, czerwony słup. Na ten sygnał Vindor przeteleportował obydwu w tamto miejsce, wprowadzając Zeber i jej modliszkę w chwilową konsternację. Potwór tam stał, a jedna z jego szczęk była zalana szkarłatem, wisząc luźno na skórze. Hydra wydawała się wściekła. Wiedzieli, że muszą działać szybko i że jeśli nie zrobią tego teraz, będą musieli czekać do następnej okazji.
Zosia została nakarmiona złotym żukiem, a z jej pyska zaczęła kapać smolista, gęsta substancja. Następnie skoczyła na potwora, nabierając zatrważającej prędkości w poruszaniu się i zaczęła go kłuć, kąsać i dotkliwie ranić. Jej barwa zmieniła się na szarą, przypominając wyschnięty, jesienny liść. Jej cel bezskutecznie próbował ją strącić z siebie paroma łbami, które nie były wgapione w dwójkę śmiałków. Oczywiście mocno wierzgał, jednak wszystkie jego działania były bezskuteczne.
- Zajmij go czymś! - rzuciła hybryda.
Vindor pomyślał o jakimś zaklęciu, które nie zdezintegruje modliszki swoim obszarem rażenia. Wystrzelił ze swojej laski promień, przypominający laser i wycelował w nogi potwora, który zaczął przepalać błyszczącą, oślizgłą skórę.
Hydra wpadła w szał, ostrzeliwując kulami energii wszystko wokół siebie. Zeber zaczęła biec w jej kierunku, mocno dzierżąc swoją glewię, a gdy zbliżała się już do swojego celu wbiła jej ostrzę w ciemię i wybiła się w powietrze niczym atleta na tyczce, pikując z wyciągnętym nożem myśliwskim jak sokół. Przez chwilę Vindor zastanawiał się, czy jest to fizycznie możliwe, ale postanowił skupić się na swoim zadaniu. Zebrowata łowczyni wbiła sztylet w środek grzbietu stwora i ześlizgnęła się w dół, tnąc szeroko przez jego powłoki brzuszne.
Niczym z rozerwanego worka, niemal natychmiast wypłynęły mokre, karmazynowe wnętrzności, do których od razu dorwał się przerośnięty insekt, wkochąc do środka potwora. Z jego łbów wydobywał się ciągły, pełny bólu ryk. Wił się i gryzł swoje własne ciało, próbując przegonić napastnika. Po chwili Zosia wróciła, obgryzając jego serce. Żadne z dwojga nie mogło stwierdzić jej koloru przez to, że była teraz zalana krwią, choć w rzeczywistości powróciła do swojego naturalnego stanu.
Vindor właśnie zauważył, że stoi osłupiały w miejscu. Zeber zaś siedziała za kamieniem, a kiedy ryk ucichł, ruszyła w kierunku truchła, by zedrzeć z niego skórę, przygotować łby do transportu i przeszukiwała resztę ciała, by znaleźć coś osobliwego bądź wartego zachodu, związanego z ewentualną sprzedażą.
- No, nawet ci nieźle poszło - skomentowała Zeber, oglądając skórę, patrząc przez nią pod Słońce. To sprowadziło kota na ziemię.
- Eee… a, już idę pomóc.

***


Nagroda, którą podzielili się po połowie była dosyć skromna, ale nie próbowali się targować, bowiem tutejsza ludność nie ma zbyt wielu bogactw do zaoferowania. Nie chcieli jednak odmawiać jej przyjęcia, bo coś im się za te dwa dni wyjęte z kalendarza należało. Uznali też, że powinni trochę odpocząć. W tym celu wynajęli pokój w najmniej obskurnym hoteliku jaki znaleźli (oczywiście bez wspólnego łóżka).
Spędzili wcześniej trochę czasu razem, jedząc w hotelikowej restauracji sytą kolację i delektując się jakimś lokalnym trunkiem. Łysy kot z przerażeniem odkrył, że się znowu zakochuje. Zeber z przerażeniem odkryła, że dalej nie rozumie co czuje, ale jest fajnie. Kiedy nastał wieczór i siedzieli tak razem, zamknięci w jednym pokoju, czuli się niezręcznie lecz dobrze zarazem. Mieli na sobie inne, luźne ubrania, zbyt skrępowani by paradować w pidżamach.
- Wiesz co? - podjął nieśmiało Vindor. - Chyba naprawdę cię polubiłem.
- Yyy co? - odpowiedziała zamyślona, wgapiona w gwieździstą noc za oknem Zeber.
- No… naprawdę cię lubię, wiesz?
- To… cieszę się.
W głosie łowczyni było słychać wyraźne zmieszanie. Wyczuła w końcu, że sfinks musi być w niej zauroczony. Tyle lat żyła bez nikogo u boku, że bała się, że zostanie w końcu starą, oschłą, modliszkową mamą.
- Vindor. A skąd ty w ogóle jesteś? - spytała.
- Bakerland. Takie zadupie pod Beowald.
- No a ja jestem z Keylock.
- O, to przecież mamy do siebie niedaleko - łysy kot uśmiechnął się. - Jak wrócimy na miejsce, to może…
- … może obejrzymy ten nowy film marvela? - przerwała mu, kończąc zdanie.

Prawie oschły mag poczuł coś, z czym starał się walczyć po ostatniej porażce: nadzieję. Wtedy jeszcze nie wiedział, że tak zacznie się jego nowy związek.


KONIEC


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.