Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Kapitol: rozdział pierwszy  
Autor: William
Opublikowano: 2017/2/6
Przeczytano: 755 raz(y)
Rozmiar 2.67 KB
3

(+3|-0)
 
Zimna noc. Wystarczająco często wracam dość późno, by się przyzwyczaić. Chociaż może to przez moje futro? Ciemne jak noc, a mimo tego takie... ciepłe...

Wchodze do tramwaju. Pusto, oprócz kilku pijaków, tym lepiej, nikt nie zobaczy mojej rany na ręce, szczelnie owiniętej w chustki. Wujmuje z wewnętrznej kieszeni płaszcza puszke napoju gazowanego.
"Nowość!"- zapisane na boku-"teraz przytrzymuje temperature do 12 h, więcej czasu na ożwienie!"
Otwieram i powoli pije, ma smaczny, słodkawy smak, troche nawet rozgrzewa w taki mróz i lagodzi moje spierzchnięte od pragnienia usta.

Staram się wyczyścić umysł, zapomnieć o dzisiejszym dniu i zasnąć... ale nie tutaj.

Daleki wschód, moja stacja. Okolica zabudowana blokami mieszkalnymi. Ledwo trzymając się na nogach dochodze do do mojej klatki schodowej. Ból w ręce jest jak przebite nożem, jakby ktoś chciałby mojej śmierci...

KWchodze na klatke schodową.
-"5 piętro.. to nie tak daleko.."- staram się myśleć.
Wchodze powoli trzymając się poręczy. Nagle w połowie drogi czuje piękny zapach.
-"oby to było z mojego mieszkania..."- ślinie się lekko i sapie ze zmęzenia, ale ta niebiańska woń ciągnie mnie na góre. Przed dzwiami do mojego mieszkania zapach jest niesamowity, boski, jak gdybym miał wejść do raju, a ślina leci mi z pyska obficie. Dobrze, że nikogo na klatce nie ma.
Otwieram dzwi i wchodze do mieszkania, jest dość spore, więc wynajmuje je z lisem. Zahipnotyzowany niebiańską wonią szukam jej źródła. Jest, w kuchni leży talerz z kurczakiem i warzywami. Zjadam całość przy użyciu łap, ani widelca ani noża, moje szpony spokojnie ciartują mięso. Po posiłku szukam lisa, nie widziałem go w "jego" pokoju, co mnie zmartwiło, ponieważ tam naogół śpi. Patrze po pokojach i wkońcu znajduje, jest w salonie, wersalka jest rozłożona, a telewizor wciąż gra, pewnie czekał na mnie i zasnoł. Z ulgą rozbieram się i kłade sie obok lisa. Okrywam nas puchatą kołdrą, kulioną przez lisa, jak większość rzeczy tutaj. Zarabia więcej, kupuje mi.prezenty, pracuje ciężko, przez to czuje się jak pasożyt. Tule go i glaszcze lekko, rozpalony, biedaczysko, musiał się przeziębić.

Zasypiam, ale nie śpie długo, nie umiem. Zawsze wstaje ze świtem, jakbym był uzależniony od jego widoku. Czuje coś cieplego na mnie. Lisek, lekko się na mnie położył. Jest taki.. słodki.. i ciepły. Wciskam mu kołdre w moje miejsce i podchodze do okna. Gęsta mgła zakrywa wszystko, budynki, automobile, drogi, a śnieg potęguje ten efekt,tak jakby cały świat przestał istnieć oprucz naszego bloku..
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.