Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Diablica XII  
Autor: trajt
Opublikowano: 2017/5/18
Przeczytano: 578 raz(y)
Rozmiar 13.00 KB
0

(+0|-0)
 

W barze zastajemy pustostan. Miejsce jak znalazł na przesłuchanie, na uboczu, blisko podrzędnej uliczki. Oczywisty wybór. Trzeci. Aż zachciało się wejść bez zaglądania. Zero klientów. Mniej futer, mniej świadków. Nikt chyłkiem nie dryndnie po policję. Odliczam pijanych zdechlaków. Paru tu siedzi. Dyspozytor pominie bełkotliwą gadaninę i odłączy słuchawkę. Procent uderzył w górę. Rozerwało język. Wypłynął potok nieprzemyślanych słów. Takiemu dadzą pałą za sprawowanie.
Najpierw niech znajdą żartownisia. Komu się będzie chciało.

Mieszaniec, ni kocur, ni wyder, trzyma łebek na ladzie. Wywieszony język dotyka drewna. Za czyste ubranie na te rejony. Istnieją bezpieczniejsze zakamarki Miasta. Widać przepijał straconych szanse. Żona ma kochankę, ewentualnie, rzadko, kochankę. Dzieciaki po ukończeniu szkół zaczęły żyć ponad stan kosztem rodzica. Podatki zżerają dorobek. Takie rzeczy przychodzą, czasami przechodzą.

Inny klient, koziołek z zasłoniętą kapeluszem główką, tuli do siebie futerał na instrument. Muzyk na chwilowej przerwie. Butelka przed nim jest opróżniona. Potrzebował ognia. Dolał ,,benzynki”. Czarnorynkowy produkt. Nie wyszło. Czyli nowy, nieprzystosowany. Zdolny poszukujący pracy. Kto tam wie... Siedzenie po ciasnych nor i bud usztywnia.

Skryte pośród butelek radio gra w najlepsze. Nastawione na cały regulator. Trzaska i parska. Reklama suto zakrapianego baru. Wiele tytułów – francuskie, angielskie, meksykańskie, tutejsze. Same najlepsze. Wysokoprocentowe. Gorzkie. Owocowe. Słodkie. Zwalające z nóg po drobnym łyczku. Do wyboru.

Jest i trzeci ogon. Niedźwiedź z opuszczonymi powiekami, trzyma się kąta. Odsypia. Gromada much bzyczy naokoło oklapłych uszu. Kolorem brudu nie odstają od upapranej czapki. Stały klient. Widać po ubraniu. Podarcia, łaty, szwy. Szmaty. Zbierze grosik do grosza, już zajął krzesełko. Blisko baru.

Nasze wejście nie wzbudza zainteresowania. Goście utkwili oczy w pociesznych napitkach. Barman spojrzał zimnym wzrokiem i wrócił do podpierania rączką łba. Praca najwidoczniej zanudza. Blada twarz potwierdzała. Psi pysk pokryty jaszczurczą łuską wygląda na świeżo wyjęty z ,,lodówki”. Tu i ówdzie rosną kłębki futerka. Nic pięknego.

- Podać?...- pyta znienacka.

- Mocne, dla kolegi kawa – mówię.

Myszon w proteście unosi laseczkę.

- Przepraszam, ale chciałbym coś mocniejszego.

- Znajdzie się jakaś zagubiona ćma dla niego?

- Nie da rady. Przychodzą wieczorem. Zazwyczaj.

- Szkoda – mówi myszon. Wystawia dwudziestaka. Barman nie zdążył podać ceny, już bierze.

Dostajemy whisky i dwa kieliszki. Za małe. Myszonowi to nie przeszkadza. Polewa, mówiąc:

- Zaczęliśmy, zapytam... Przemyślał pan propozycję? Wychłoszcze pan partnerkę? Rozciągnie się jej ciałko nad materacem i zacznie ostro bić. Mogę pomóc.

- Może pijesz za swoje, ale pierdolisz za wielu i za dużo.

- Ja do pana, grzecznie, a tu kloaka. Jesteśmy wszak w miejscu publicznym.

- Tutejsza publika używa takiej wymowy. Lepiej pomówmy o tym biciu.

Wyjął z wewnętrznej kieszeni krótkie cygaro: ,,A, wiedziałem, że je tam trzymam” i prosi o ogień. Służę.

- Widzi pan, jak wspominałem w księgarni, krzywdzenie kogoś umiłowanego jest podstawą seksualnego dobrobytu.- Zaciąga się i wydmuchuje cienki słupek dymku. -Samiec musi stłamsić wewnętrzny opór i bić partnerkę. Prącie każdego samca, pańskie, moje, ogólnie każdego, także pederastów, jest słupem, przepraszam, uśpionym gejzerem, któremu potrzeba siły. Każdy wyczuwa tą chrapkę, pragnie ją osiągnąć poprzez ból, który otrzymuje i zadaje. Ból wbijania, biczowania, to istna ambrozja dla wszelkich serc.

- A co mają do tego kobiety?- pytam.

- Ich kwiat, bądź co bądź tak skrywany i opiewany przez pokolenia, jest okaleczoną różą. Owszem, posiada kolce, lecz są one przebrzmiałym okrzykiem prośby. Czasem najlepiej wsadzić w muszelkę nowy kwiat, rozumie pan? Zasadzenie korzeni w żywotnej ziemi. Pozwolić mu rosnąć po samo niebo.- Tu przerywa i patrzy z zaciekawieniem na mnie.- A czyżbyśmy się nie widzieli w nowojorskim Hiltonie? Kojarzy pan marzec czterdziestego czwartego? Przyjęcie przed Wielkanocą. Był tam również świętej pamięci Teddy Roosevelt. Podrywałem jego żonę, hę. Zabawne, okazała się lesbijką i wprost mnie wyprosiła za nietakt wobec niej. Był pan tam, w Hiltonie?

- Siedziałem w Europie – odpowiadam.- Ktoś przecież wystrzeliwał szwabów do ostatka.

- Uczciwe powiem, sztuka wojny jest mi obca. Te rany postrzałowe, niepostrzałowe, te wytrzebione wnętrzności... Gdzieście się podziali, Ateno i Aresie. Zadawanie prawdziwego bólu pozostawmy w sferze miłości. Trzeba czuć pełną chucią!

- Może nie wziąłem się za studia, bo byłem za głupi, ale nigdy nie uderzę kogoś, ale nigdy nie skrzywdzę kogoś, kogo kocham.

- Zbyteczne bzdury romantyków – odpowiada.- Romantyzm umarł nim się narodził. Swoboda erotyczna, istniejąca od zarania dziejów, przewyższa romantyzm.- Przybliża twarzyczkę i ścisza głos.- Brał pan kiedyś udział w orgii obojga płci? Te emocja, ta gra, ten gniew. Każdy połączony z bólem i rozkoszą.

- Wolę kochać się z jedną. Mam pewność, że nie zostałem wyruchany przez wszystkich.

- Oj, oj, oj, wyczuwam zawistną pustkę w czyimś pożyciu seksualnym.

A ja wyczuwam, że chcesz sprawdzić rozmiary sztucznej szczęki. Komentarz z uwagi na sprzyjające okoliczności pozostawię na zaś.

- Z każdym jest taka rozmowa?- pytam zrażony.

- Uwielbiam poznawać preferencje i predyspozycje przypadkowych rozmówców. Jako zawodowy intelektualista uwielbiam poszerzać horyzonty poznania...- Próbuję słuchać. Nie wyrabiam. Słówka wyciągnięte z rynsztoka stoją w szeregu z kwintesencją szyku. Szpanerskie tekściki z burlesek i kabaretów, akademickie brednie, chore pomysły. Wariat jak nic, naraz zawadiaka. Wypijam cała szklankę.-... Ten temat jakoś mnie nie zajmuje. Przejdźmy teraz do kwestii zapłaty.- O, wyłapałem chwilkę.- Prawdziwy z pana zawodowiec. Gotówkę mam, niemało dodam. Stać mnie na pana wykup.

- To żart?

- Ależ skąd! Mówiliśmy o kobietach, to porozmawiamy o pieniądzach. Porównywalne tematy. Tak kończąc poprzedni temat, gustujemy w młodszych czy starszych?

- Powyżej osiemnastki.

- Sprawdzona?- Zaciera ręce.- Byłem świadkiem zdarzenia, gdy panna lekkich obyczajów ujawniła na wpół przytomnemu ,,przyjacielowi”, że ma zaledwie szesnastkę. Skazała tym faktem owego bankiera. Rodzina go wyklęła, przyjaciele, społeczeństwo. I wszystko przez jeden falerny wieczór. Mała gówniara, a sprytem prześcigała starsze.

- Zapewne zaprosiła koleżków i wywieźli biedaczka na wycieczkę do obcej dzielnicy. Dwóch pilnuje go z tyłu, dziewczyna siedzi przy kierowcy. Plotkuje, żartuje. Kula w głowie kończy występ komediantki. Pozostaje wycięcie nieboszczykowi na wszelki wypadek palców i stóp i zrzucenie go w odmęty śmietniska. Ciche rozwiązanie.

Mysie spojrzenie ma dziecięcy charakter, niewinne, z chichrającym się głosikiem.

- Panie barman!- woła.- Dureń. Zwraca na nas uwagę. Czyją? Pijaczkowie mają swoje urojenia.- Hypnosa i Kartaginę! Na przeprosiny! Ja płacę! Ja stawiam! Bez zobowiązań! Bez kagańca! Hulaj dusza! Pan jesteś istny ułan rodem z księstwa nadwiślańskiego! Niech mnie dostana w szpony harpie i erynie! Geniusz! Godnyś Holmesa i Dupina! Ironia i kpiarstwo czystej wody!

- Słówka i napitek nie starczą za rekompensatę za porwanie

Barman przystawia parkę niedużych butelek. Czerwona i Żółta. Cholera, będzie mieszanie. Najgorzej. Przykładam rękę do brzucha. Pusty żołądek burczy. Zaczął ostrzegać.

Myszon przelewa czerwoną zawartość do żółtej i przysuwa szklaneczkę bliżej mojej dłoni.

- Proszę oddalić niepewność – mówi.- To raczej pan jest mi winny przeprosiny?

- Za kraksę?

- Podliczając pański prawdopodobny zarobek, wynajem pojazdu, ekipy, załatwienie mundurów przekracza pańskie możliwości. Samo odnalezienie pańskiego adresu wymagało poświęcenia sił, czasu i pieniędzy.

Unoszę zaciśniętą pięść.

- Moje metody zajmują niewiele czasu i mało kosztują.

- Ho, Ho, Ho. Proszę utemperować charakter. Zadawanie bólu ukochanej spokojnie naprostuje pańskie nerwy.
Nie wytrzymuję. Chwytam go za poły marynarki. Chwilka i znika uśmieszek, humor, znika wesołek. Jego miejsce zajmuje tchórzliwy futrzak o rozbieganych oczkach.

- Posłuchaj – syczę przez zaciśnięte kły - powiem to wyraźnie, żebyś zrozumiał: Z-a-m-k-n-i-j wreszcie dziób. Ględzisz o nie wiadomo czym, walisz marnymi tekstami i jeszcze zjeżdżasz dziwnymi propozycjami po mojej dziewczynie. Gdyby to zależało ode mnie, twoja twarz w mgnieniu oka zdobiła by ladę.

- To...

Zaciskam ucisk. Krew niesie po ciele miłe uczucie rozkoszy gniewu. Długo czekałem.

- Nie próbuj przerywać. W Europie nauczyłem się zabijać za pomocą wszystkiego. Wykańczałem tobie podobnych

- Ale... Assez, nous ne sommes pas seuls ici... [ z fran. Niech pan przestanie, nie jesteśmy tutaj sami.... ]

- Zamknij mordę. Nagadałeś się. Dosyć mi napsułeś żył z francuszczyzną, udawaną czy nie. Zadzwonię i grzecznie ze mną poczekasz na Sachmet. Z nią sobie pogadasz

- Z... Z kim?- pojękuje myszon. Czuję, że drży.

- Złotoskrzydłą skunksią rozpustnicą. Dotarło?

- Ona? Wynajęła pana? Zapłacę więcej. O wiele więcej!

Puszczam go.

- Była pierwsza. Zresztą ciekawy jestem, skąd żeście się urwali. Pasujecie do siebie. Dziwka i oszust. Oboje spartaczeni na umyśle.

Myszon się nie odzywa, trzęsie się. Nerwowo masuje dłonie, chucha na nie.

- Momencik, jakie skrzydła?- mówi, unosząc brwi. Mina nabrała wyrazu zamyślenia.

- Skuksie. Złociste, motyle – opisuję.

- Przecież ona nie ma skrzydeł... Co pan wygaduje?- Patrzy w dół.- Zbzikował biedaczek.- Unosi oczy.- Pan jesteś chory z normalności.

- Odpuśćmy skrzydła. Ważniejsza jest skunksica. Dała czwórkę i trzy zera za znalezienie ciebie. Ile ty wystawisz?
Myszon naprędce liczy na palcach. Pyszałek wrócił do równowagi. Ogłada, kolego, ogłada i wracasz w rytm. Byłeś spryciarz, dałeś ciała. Chciałeś ugrać, dałeś wygrać.

- Dwa razy tyle.

Stukam po blacie.

- Ona była pierwsza. A kobiecie się ustępuje.

- Kobiecie owszem, nie wywłoce. Panie szanowny, znam ją wystarczająco dobrze. Nienasycona, nieustępliwa i nieokrzesana. Tej pannie nie lekkich obyczajów brakuje pohamowań. Przyciśnie, zaciśnie, obije. Oui, madame,a' vos ordres [z fran. Tak, proszę pani, jestem do usług – autor]. Dasz serce, urwie resztę sił. Mięśnie, kości...

- Szybkiś. Zdążyłem ją dostatecznie poznać.

- O, mamy punkt zaczepny. Dam sześć tysięcy, znajdziemy też i mały dodatek.

- Miało być dwa razy tyle. Przypominam dla pewności.

- Zachowajmy spokój – Myszon bierze łyczek. Wypił połowę.- We dwóch obronimy się przed nią. Zgromadzenie pieniędzy zajmie czasu a czasu. Niech pan nie zamęcza głowy. We dwóch damy radę. To jedna paniusia.

- …Która wyciśnie każdego faceta do cna – mówię.- Gościu, koniec gry. Zwijaj manatki. Idziemy. Przyjaciółka czeka.

- Ostatni łyk dla skazańca?- Unosi szkło. Nabrał grzeczności. Zobaczył pięść, ustąpił z propozycjami. Ach, brutalna siła. Krzywdzi. Uszkodzi. Złamałbym mu od tak rękę. Dłoń. Ramię. Łokieć. Kark. Obić twarz.

Powtarza pytanie. Pozwalam

Uchyla łyczka, zaraz odsuwa kieliszek ze śmiechem.

- Ce vin est une saloperie! [z fran. To wino jest paskudne] Wypada, by także pan się napił. Tak na osłodę tego spotkania.
Biorę szklankę. Stukamy się, dla hecy.

Wstępniak wchodzi łatwo. Słodki smak, chwytliwy. Pobudzający. Język staje dęba. Mhm, smaczek grzeje podniebienie. Tuż przed gardzielą zjawiają się płomienie. Palą szczęki. Przemykają gardłem do wnętrza. Zamykam oczy... Żołądek. Wątroba. Jelita.... Płoną. Wody! Kropelki! Proszę, choćby odrobinę ochłody... Najdrobniejszej. Whisky, moja dobrodziejko. Moja miła. Najmilsza z wszystkich nocnych dam... Jakże mi ciebie brak... Byś mnie otuliła cichym szumem... Rany...


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.