Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: trajt - Los Animales Noire - Diablica XIII  
Autor: trajt
Opublikowano: 2017/5/18
Przeczytano: 592 raz(y)
Rozmiar 19.44 KB
0

(+0|-0)
 
Im głębiej w las, tym częściej wpadam w większe gówno. Uwaliłem. Dałem sobie wcisnąć w gardło tej piekielnej mieszanki. Padłem po łyku. Nie obwąchałem, po prostu wypłukałem całe szkiełko. Huk migiem przemknął z brzucha do głowy. Tam wystrzelił pełną krasą. Tępy ból wbił się w czaszkę od spodu. Zaczynałem widzieć gwiazdki. Film się urwał. Zapomniałem założyć nowy.

Po ocknięciu natychmiast rozejrzałem się za myszonem. Doszło dwóch nowych pijaczków. Psowaci kloszardzi. Zalęgli się pod światłem paro watowych żarówek. Światełko w ichnim tunelu. Dzielili zgarnięty skomleniem zarobek. Brzdękali monetami, rozwijali złożone banknoty. Liczyli.

Myszona wyparował. Zmył się, nawiał. Było nie było, zabrakło kajdanek. Przyskrzyniłbym kolesia. Cyk za rączki. Skuty milczałby zamiast gadać. Amen.

Pośpiesznie zebrałem myśli. Najpierw odsłoniłem zegarek. Zdążył narobić dystansu. Poza tym gdzie szukać? Skreśliłem dom opieki. Zabarykadował się bicepsami pielęgniarzy. Recepcjonistka dostała stosowne instrukcje. Skojarzy nieproszonego gościa i powiadomi kogo trzeba. Areszt za przekroczenie progu mam jak w banku. Byczkowski, jeśli w ogóle do niego zaprowadzą, uzna wyjaśnienia za zbędne. Księgarnia? Znowu, na cholerę, stanę pod latarnią i wyczekiwać. Myszon tam nie zajdzie. Powtórzy numer ze znikaniem. Trzeci raz.

Wyciągnął wnioski – omijać znajome rewiry, ukryć się, zadekować. Hycel od znajomej czeka. Przeczeka hycla. Ten odejdzie. Inny by odszedł. Za trzy tysiączki przedłużę zabawę w chowanego.

Ta, szczęście sprzyja głupim i idiotom. Dziwak w głupawym ubranku jest tego przykładem. Największy farciarz Miasta. Zboczeniec o pokracznej duszy romantyka. Cwelski spryciarz. Kto wie, czy przypadkiem nadmiar wrażeń nie przerobił mu głowicy. Uwielbia i tu i tam brać i dawać.

Oby trafił na wystający kant albo dziurę w chodniku. Złamie kark. Złamas, hę.

Czemu takim uchodzi? Słabi dźwigają swoje krzyże. Widok wystających ponad brzegi zlewu brudnych naczyń pcha wprost ku modlitwie o pomoc. Nikogo chętnego do wysłuchania.

Po odzyskaniu rozumu usłyszałem barmana: ,,E, jesteś kumplem tego tam szczurka?” - zagadał.

,,Bo co?”.

,A bo zostawił rachunek”.

Za wypitkę naliczył 50 dolarów. Drogo. Dodatkowe zabezpieczanie myszona. Narobić kłopotów, rzucić kłody. Przygwoździć ogon. Barman może powolny, posiadał grube łapska. Pięści jak kule do kręgli. Twarz po spotkaniu z nimi skończyłaby jako sepleniąca krwista galareta ze zwisającym językiem. Albo jego resztkami. (W głowie zaiskrzyła przyjemniejsza perspektywa gardła podciętego ,,tulipankiem”).

Z groszy zdołałem wysupłać 10 dolców. Przezornie skryta dziesiątka, ta na czarną godzinę głodu, kryłem za podcięciem pod skórą portfela. Skrytka z tych gorszych. (Portfel frajerowi nietrudno ściągnąć). Lepszą mam w bucie, pod podeszwą. Dwie dziesiątki. Je też zachowam na później.

Barman kazał zdejmować płaszcz i zarzucił fartuchem. Nic nowego. Miałem doświadczenie. Robiłem za pomywacza przed wojną, w trakcie niej, i po powrocie. Trzy, cztery latka na zmywaku. Tania fucha dająca grosze. Dziadek umarł, babcia umarła, rodzice zginęli pod kołami rozpędzonej ciężarówki. Wuj zatrzasnął drzwi. Została rodzinna kanciapa przeznaczona do rozbiórki. Za dużo by opowiadać. Za dużo przeżyć. Kłopotów. Samotności.

Podwijam rękawy i zanurzam ręce w mydlinach. Mętna, gorąca woda szczypie palce. Pali w futro. Zabrakło świeżych podcięć, zadrapań. Byłoby dopiero co czuć – ogień podcinający futro, przecinający żyły, podgrzewający krew, aby wyparowała. Wspomnienie żywcem wyjęte z wojska, tylko mniejsza kuchnia i mniejsza obsługa. I garów dziwnie więcej. Patelnie, rondla. Serwują więcej napitku niż zakąsek. Klientela ustala menu. Talerzyki, szklanki, kubki. Butelki muszą oddawać na skup. Dodatkowy grosz.

Najtrudniej zmyć zaschnięty tłuszcz. Przywarł do krawędzi. Którym pociągnięciem uderzysz, nie zejdzie. ,,Zeskrob pazurem”, radzi druh w niedoli. W cierpieniu towarzyszy mi simir w poplamionej koszuli typu hawajskiego. Kwiatki, plami, te bzdety. Kolejny, którego skądś znam.

- Trafiłeś z rachunku?- pyta simir szorując garnek.

- Z przypadku.

Szczerzy głupawy uśmiech.

- Znaczy z rachunku, hę. Mnie przyłapał na szklaneczce i kawie. Głodny byłem, potrzebowałem śniadania. Wchodzę więc, zamawiam, wiedząc, że nie mam ani grosza. Myślę, łatwizna. Robiłem tak wcześniej. Wchodziłem, zamawiałem, zjadałem i zwiewałem, he, he. Przejechałem się, kierownik nie głupi, za ogon bierze i przyprowadza na zmywak.

- Ty, nie jesteś czasem poetą?- pytam ni stąd, dla hecy i z podejrzeń.

- Takim se jestem.- Odkłada garnek.- Kolega czytuje Yiffly? Ostre pisemko. Marnie płacą, ale drukują lepsze kawałki. Ostatnio przesłałem im moją rzecz. Dałem tytuł ,,Scylla i Charybda. Wiesz, dwie kobitki, z żadną nie idzie. Wchodzisz, wchodzisz, a nie możesz pójść na gładko. Znikasz na przerwie, one dobierają się do siebie.

- Zachodzisz do baru na wieczorki?

- Jakoś trzeba przepić grosze zarobione pisaniną. Publiczne czytanie wierszy ma nutkę prostytucji. Chwalisz się czym tam masz, ukazujesz swe wnętrze...

- Zarabiasz na tym?- pytam.

- Grosze. Na poezji nie zarobisz, ma jednak dobre podejście do życia.

- Czyli?...

- W poezji wykrzyczysz co i ile chcesz. Obrażasz polityków, kobiety, mniejszości, ideologie, religie. Prawa wieczyste tracą moc przy jednym sonecie, a jeden wers niszczy fundamenty cywilizacji. Kto zabroni?

- Cenzura – rzucam.

- E, to nie problem. Starczy pisać w typie Salvadora Daliego. Nikt nie przyczepi się do zawiłych sylab i gierek słownych, pomieszania mitów i legend. Surrealizm, przyjacielu, to lekarstwo na realizm. Korzystasz z siły snów, majak, koszmarów. Nikt nie ośmieli się wytykać ciebie palcem.

- Można i tak.

- Można, bo tak – mówi simir.- Najlepiej to się piszę po trzech rzeczach: piciu, braniu i ciupcianiu.

- To mam za dużo doświadczenia do zostania poetą.

Tekścik wyraźnie ożywił simira. Raz za razem wyciera talerze, rzuca szmatę na stolik i zachwycony pyta:

- Napisałeś coś? Dla mnie, moim skromnym zdaniem, poetą zostaje się po narodzeniu lub duchowym odrodzeniu.

Śmieję się.

- Gościu, żyję dzięki morfinie i jednej zebrze. To żaden temat. Noc, leżymy we dwoje. Jest nam dobrze. Obejmiemy się rączkami, pomachamy ogonkami i jakoś przejdziemy północ. E, czasem wyskoczy chrapka na ostry numer.

- Idealne ujęcie. Miłość i wynaturzenie stanowi idealne połączenie. Kiedyś napisałem wiersz dla owczarka i wilka.. - Tu simir z wskazującego i kciuka lewej ręki tworzy kółeczko, prze które przeprowadza prawy wskazujący.- No, robili to razem. Dwóch facetów robiło sobie przyjemność. Żeby było weselej, znałem obydwu. Jednego z kółka literackiego. Porobiło się.

- To według ciebie wynaturzenie?- pytam.- Dwóch kochających się facetów?

Siada na taborecie ze spuszczonym pyskiem.

- Kiedyś tak.... Popatrz sam, samiec chapiący samca od tyłu nie brzmi normalnie. Dawno, za czasów klasyków antycznej Grecji jakoś to wychodziło. Teraz? Dekadencja.... Żeby nie było, można ich zaakceptować, zaakceptować ich miłość, ich szczęście. Pozwól im żyć, a zyskasz czyste sumienie. Uważałem takich za zboczeńców i degeneratów. Potem zmądrzałem, poczytałem o kilka książek za dużo, porozmawiałem z paroma i samo wyszło. Pamiętam jedna zwrotkę tamtego wiersza:

,,czuli chłodne

krople natrysku


spadające

wraz z białą

ambrozją”

- Musiało się podobać – mówię. Gryzę się w język. Podpuściłem Poetę do słowotoku. Usłuchał, głupek. Zamiast dociągnąć wątek, opowiada o zasłyszanych legendach Miasta i żyjące w nim bujdy. Znika miłośna poezja samczyków. Zza marginesu wychodzą kazania otoczonych wonią obłąkania lumberskich wieszczy, często spotykanych na dworcach lub w pobliżu tłumnych miejsc. Śmietniska, wysypiska. Kanały, schroniska. Wagony dostawcze. Kostnice i cmentarze pełne żywych. Żerują na zwierzakach. Duże pieniądze pozbawione kropelki wysiłku.

Byłem im równy. Gniłem w upale dnia i chłodzie nocy, łaziłem byle dojść. Łapałem każdą nadchodzące okazje, dorywcze fuchy. Groszowce. Byłem o krok od popełnienia samobójstwa. Dwa kroki. Przepaść. Przegrana. Zarobek znikał w kuponach ptasich wyścigów, butelkach tańszego portwajnu, czynszach za zawszone mieszkanie...

Kobietom przetrwanie przychodzi łatwiej. Przetrzymują narodziny, to starczy na resztę życia.

Poeta brnie w dalszą opowieść. Zmyślona bajeczka. Bójki w barze, romanse z ocalonymi prostytutkami, napady na banki i monopolowe Daje upust dziecięcej fantazji o byciu rewolwerowcem, pionierem, mordercą Niezdobytego Zachodu. Bogaty synalek (pobieżne domniemania) z urojonymi przeświadczeniami o wielkości ducha i czego tam jeszcze. Porzucił zbytek, by przejąć mądrość ulicy. Nieokrzesany młodszy braciszek, którego czasem przywołasz do porządku ciosem w kark. Po uspokojeniu się wybuchnie płaczem i zacznie przepraszać.

Tacy rezygnują z rodzicielskiej dłoni, naraz chcieliby ją mieć blisko siebie.

Niańczenie słabszych to zajęcie dla silnych. White jest taka. Zajmuje się mną, zapewnia ciepło, towarzystwo. Daje współczucie.

Nagle dłoń simira potrząsa moje ramię.

- E! Ogarniasz, kojot? Koniec fuchy. Kres męki. Dług spłacony, można wiać.

- Czego?... - warczę szczerząc kły.

- Stoisz jak wryty i gapisz się w ścianę.

- Takie tam głupstwo zaprzątnęło w głowie.

- Znam uczucie.- Poeta żwawo zdejmuje fartuch.- Podczas zajęć trzymałem łeb w chmurach. Kokietki, zaszczyty, pieniądze, te sprawy, kojarzysz tematy. Zakazali pomarzyć?

- Dobre pytanie. Prawnicze.

- Studiowałem – Zrezygnowałem.

Odwieszam fartuch.

- Dobra twoja.- Wyciągam papierosy. Paczka sprzed tygodnia, w połowie pusta. Promyk nadziei. Oby nie ostatni.

- Zapalę ostatniego. Kto wie, co nas tam czeka jutro, pojutrze.

***

Odejmując spotkanie poety, zmywanie naczyń pozwoliło zmyć z dłoni brudny dotyk zboczonego myszona.
Przejdźmy do rachunku sumienia. Dałem się omotać kobiecie, wykorzystać, w przenośni, facetowi, wydymać pechowi. Druga przegrana z rzędu. Ciekawe, nie czuję tego. Tracę powód do wzięcia morfiny. Zostaje kropelka żytniej. Zapomniałem, w domu nie piję. Wysil głowę, kojocie. Głód wzmacnia nerwy.

Punkt pierwszy - myszon uciekł. Niby odnajduję plusy. Znam jego adres. Marna pociecha. Ponowne najście będzie
,,samobójstwem”. Przy księgarni zachoruję wskutek stójki w deszczowe godziny.

Punkt drugi - zajadłość klientki. Chrapka na szybciutkie zagranie. Uwzięła się, skunksica. Nagabywała White, nagadała Florance, upuściła krwi. Męczy. Brakowało donosu, opłaconego umiejętnościami.

Gmeram po kieszeniach. Aha, papierosy odstąpiłem Poecie. Wsparłem kulturę.

Pozostało wyczekiwać śmierci. Magazynek mam pełny, pietra nie mam.

Zmierzam do wyjścia, gdy dopada mnie głos znajomej łuski:

- Siemaneczko, Hech.

Jaszczur Wally, któż by inny. Zielono-pomarańczowy kolega Terence'a z Agencji, Miewali wspólne patrole i robótki. Partyjki pokera, wycieczki na wyścigi. Tego typu zadania. Przyjemne i użyteczne. Brałem udział. Samo szukanie pracy nie zajmowało całego dnia. Zwariujesz.

Wally siedzi w towarzystwie czerwonej smoczycy w krótkiej i ma się rozumieć obcisłej kiecce. Czerwone obicie mebla niknie przy jej cielesnym ogniu. Hojna obdarzona w ciele, zapewne i w duchu. Ozdóbka wnętrza. Wyjęta wprost z kalendarzyka ze stacji benzynowej. Makijaż średniej ceny, nieprzystępny dla dziewcząt niższych lotów, za to perfumy. Niebiański zapach. Podkręcają węch do szaleństwa.

Gadowi to się powodzi. (Agent terenowy, biuro dali frajerowi). Klasowe panienki podrywane na odznakę Agencji . Sunie wszelkiej krasy dostają amoku od widoku. Legalnie używa czeków pozbawionych pokrycia. Banki uznają pieczątkę z orzełkiem za dostatecznie wiarygodną. Pozwolenia na podróże służbowe po kraju. Ochrona przyjęć, bali. Wally zasmakował w łaskawie otrzymanej kości. Nagroda za lojalność. Rób swoje, nie wychodź przed szereg. Terence wybrał inaczej, zachował jaja. Skreślił CO z biografii.

- Cześć. Poznasz? - Unoszę kapelusz.

Smoczka podkręca zauroczenie równoległym wyciągnięciem rączek, skrzyżowaniem ich, i wypięciem piersi. Zapinki aż trzaskają. Wytrzymają, muszą. Ubranko przywiera do ciałka.

- Elisssa – syczy języczkiem. Długi, ruchliwy, gwarantuje ziszczenie samczych marzeń.

- Możemy pogadać?- zwracam się do jaszczura. Zajęty głaskaniem smoczki za szyją.

- Eli, skarbie, zamów coś na wynos.

,,Dziewczynka” wstając poprawia spódniczkę. Umyślnie ją podciągnęła, odsłaniając czarną pończoszkę, udekorowaną pąkiem różyczki. Ozdoba ogrodu. Długa kwiecista kreska pełza wzdłuż nóżek. Ogniste łuski rozjaśniały kwiatuszki, dochodząc do fig majteczek. Dorodny owoc pracy krawieckiej.

- Spotkałem ją w bibliotece, uwierzysz? – Wally podpatruje kołysankę bioder. Przyznam, rzucam spojrzenie. Natura stwarza widoki wdzięku. Chód modelki. Wyćwiczony kroczek. Znam zasady. Używam limitu – w miejsce smoczki widzę White. Problem znika.

- Czytała świństewka?- pytam. Znałem jaszczura. Ulotny karierowicz o dość ostrych zainteresowaniach. Wzór 2k plus 1m. Kanapeczka. Trójkącik o dwóch damskich boczkach. Terence opowiedział o nim więcej. Czworobok. Szczęśliwa siódemka. Trzynaście promieni słoneczka. Dać każdej chwilkę odetchnąć. Dojdziemy i do niej. Rozmowa z kumplem rozwija horyzonty. Adresy, kontakty, przydatny telefon.

- Nie, to inteligentna dziewczyna.- odpowiada Wally.- Trzymała tomisko Faulknera. (Nudziarz). Stała przy regale i kartkowała bibułę. Zahaczam: ,,Nie lepiej Prousta poczytać?”. Ostro syknęła, że nie znosi Francuzów. Czasem dziewczyny chcą poznać kogoś inteligentnego, małostkowego.

- W Agencji wszyscy zdrowi?

- Morris tęskni za Terence'm. Łazi podenerwowany. Ciągle komuś nadskakuje. Ma szop nerwy. Szuka zastępcy po jeleniu. Klei się do młodszych, zagaduje. Zboczuch. Ma pełny bak i problem pozbycia się balastu. (Jak mi przykro). Przyłapaliśmy go na ręcznym w kiblu, uwierzysz? Siedział w kabina ze spuszczonymi gaciami i szedł na całego. Wstręciuch.

- Został zawieszony?- pytam.

- Dwa miesiące aresztu domowego i nakaz napisania karnego raportu.

- A nie dostał, że się wyrażę, karnego kutasa.

- Kara nie obejmuje przyjemności, Hech. A jak ci z... tą... zebrą?

Skumałem zagrywkę. Gad podpuszczał. Lubił igrać z ogniem. Mądrzy się. Ma stanowisko.

- Wally, popraw język. Chciałeś powiedzieć coś innego, zgadza się?

- Rozgryzłeś smaczek, he. To jak to z lesbijką? Zaprasza koleżaneczkę? Ciekawe, każdy prawdziwy facet dałby sobie uciąć ogon za wieczorek z dwiema panienkami, natomiast każdemu pedziowi posłałby kulkę.

- Terence posłałby ci szybciej – mówię.

Wally rechocze.

- Bo się wzruszę. Jest taki, dobra, skończmy temat. Opowiadaj o zebrze.

- Za dobra dla mnie.

- W łóżku? W życiu?- pyta.

- Na obu polach. Czasem, jak leżę obok niej po zabawie, rozmyślam. Po śmierci starszych nie miałem nikogo i nigdzie nie mogłem pójść po pomoc, poszedłem do woja. Poznałem Terence'a. Trafiliśmy do Europy. Mogłem skończyć z rozwalonym łbem w Ardenach, uszedłem żywo. Przeżyłem. Wróciłem do niczego. Terence zaczął robotę u was, zaczął kokietować z Morrisem. Mnie została samotność. Spotkałem White. Dzięki niej żyję.

- I dobrze. Śmierć porządnego kojota byłaby stratą dla tego miasta.

- Nie wysilaj głowy– mówię wyszczerzony.- Doniosę Terenc' owi o tobie.

- Tak, tak, poczciwy jeleń musi znać wieści z podwórka. Znudzi się Meksykiem, wróci z piekielnego kraju do piekielnego miasta w nowym towarzystwie.

- Myślisz, że znajdzie sobie tam kogoś przystępnego? Ani za młody, za stary.

- Trzymam się tego – odpowiada.- Popatrz. Kanada to chora przyzwoitość. Angole i nieco Francuzików. Wysokie mniemanie o sobie. Nuda. Meksyk, u, ten to warto zwiedzać. Burdele, hotele, dziewczynki, dla innych chłopaczki. Zaprosisz, pójdą chętnie, pokażą atrakcje, pozwolą oporządzać swoim futerkiem. Za dziesiątkę masz wikt, opiekę i zaspokojenie.

- Pierdzielenie. Terence nie jest Morrisem. Nie lata za małoletnimi z wyciągniętym jęzorem i sterczącym ptakiem, gotów każdemu wetknąć.

- Kto go tam wie. Ten jeleń jest zdolny do wszystkiego. Dostał szału, gdy skumał o Morris'ie. Dwa dni pod rząd łaził na strzelnicę i wyrabiał ponad normę. Na służbie wdawał się w bójki. Z takim popracować, koszmar.

- Ty pewnie, jak odczujesz zdradę, idziesz do baru – żartuję.

- Bądź poważny, Hech. On ma nierówno pod sufitem. Nie masz pewności, czy jutro, albo i dzisiaj, nie dostaniesz wiadomości, że palnął sobie w łeb w jakimś przydrożnym burdelu, bo mu się odechciało bycia. A my? Tkwimy z zaciśniętymi tyłkami,
podkulonymi ogonami i pochyloną głową. Miasto jest wielkim wariatkowem. (Cóż za odkrycie, jaszczurze). Nic tu nie działa jak powinno, sam syf, żadnej zmiany na horyzoncie. Wariaci, szaleńcy, a pomiędzy nimi przemyka zastraszony karzełek z tabliczką przewieszoną przez szyję: ZDROWY ROZSĄDEK. DO ODSTRZAŁU. Ci na szczycie drabiny pociągają za sznurki niższych szczebli. Zatem ogólna zabawa trwa. Grajmy według zasad, bo ich nie zmienimy.

- Normalka.

- Czego chcesz?- pyta.

- Normalności. Ogólnie.

- Ogólnie mówissssssz – syczy Wally. Wyszła mu mała wada wymowy.

Jaszczur unosi wygrzebaną spod płaszcza piersiówkę. Zachowuję rezerwę

- Wypijemy?

- Za błędy na górze – proponuję.

Wally zapija pierwszy. Ja wolę pozwolić dobrodusznemu strumyczkowi spłynąć wprost do gardła. Bezpośrednie dotknięcie zatyczki uznaję za pośredni pocałunek.

- Nie myśl, że gadam całkiem poważnie. Czasem podziwiam tego pedalskiego rogacza. Znasz żart, że jak facet da sobie wcisnąć bagnet pod ogon z kilkanaście razy, ma silniejszy charakter?

- Mówisz, pod ogon? Czemu nie pod szczękę, brzuch, żebro?

- Takie rany ma każdy.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.