Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Tango, ten jedyny taniec.  
Autor: William
Opublikowano: 2017/7/12
Przeczytano: 754 raz(y)
Rozmiar 9.52 KB
0

(+0|-0)
 
Czy to wszystko jednak sie zdarzyło naprawde?
Ciemną nocą przemierzałem ciemne ulice miasta, myślami błakałem sie i samotnie sobie nuciłem pieśń smutną, tą którą razem śpiewaliśmy...
Światła domów dawno zgasły, a latarnie pokazywały droge przed siebie i hen za horyząt, nie pozwalały ujrzeć uliczek bocznych, pełnych biedaków i chorych, umyślnie tak je zbudowano.
Lecz coś mnie posuneło do tego żebu zboczyć z trasy, ale co, sam nie wiem...może poprostu chciałem zobaczyć i usłyszeć jak mój głos znika w gęstej ciemności i powoli powraca, wypełnuony żalem i smutkiem...
Lecz idąc tak, przez schorowanych ludzi błagających o grosz, usłyszałem twój niebiański głos, nie do pomylenia, pełny i dźwięczny, jak fortepian maestra i ciepły jak słoneczny dzień.
Zwróciłem sie do ciebie lecz ujrzałem jedynie pustą aleje boczną, lecz moje ciało i serce kazało mi tam iść, szukać cie jak zaginionej uczestniczki wspinaczki, więc pobiegłem za twym głosem, a ten stawał sie głośniejszy, pełniejszy, cieplejszy... tak jak ciebie zapamiętałem...
Już nie istniała alejka i jej mieszczanie, byłem tylko ja i ty, tak jak dawniej.. czy pamiętasz?
Biegłem a za mną zostawał jedynie szary, zimny, ponury świat.... świat którego nie chciałem być częścią, nawet najmniejszą.
Lecz szybko rzeczywistość przypomniała o sobie, z hukiem upadłem na posadzke przed opuszczonym magazynem, szybko wstałem i podniosłem sie, kiedy w moje uszy znów wpadła dźwięczna melodia, tym razem twój wokal wyrażnie wpadł w me uszy i kierował mnie do środka budynku...
Szybko ujrzałem labirynt ze starych kontenerów i pudeł, okryte były one mocną wrastwą kurzu i sięgały pod sam sufit, jak drapacze chmur, lecz ani ich wielkośc ani gęsta ciemność "korytarzy" nie przeszkadzała mi w podążaniu za tobą, byłem przywiązany jak niewolniczym łańcuchem do twego głosu.
Wkońcu zaczynałem dostrzegać światło świec i słodki miodowy zapach, ten który tak kochasz...
Na końcu tego labiryntu wkońcu ujrzałem to co tak długo goniłem, ciebie o kochana, siedzącą przy stoliku nakrytym niebieskim obrusem, na przeciwko ciebie stało krzesło, puste, czyżby dla mnie? Świece złote paliły się delikatnym światłem wktórym widziałem twe przepiękne rysy twarzy, czarne jak węgiel włosy i suknia, czerwona jak płatki róż,
Podszedłem w twojim kierunku, na co ty odpowiedziałaś słodkim uśmiechem, najsłodszym jaki w życiu widziałem.
-Marry?- zapytałem nieśmiało i z niedowierzeniem, lecz ty zaśmiałaś sie i odpowiedziałaś:
-Mimo tego całego czasu który spędziliśmy razem, ty nadal powątpiewasz?- wziełaśd swą delikatną kocią dłoń kieliszek i wypiłaś z niego krople- czemu tal stoisz Pado? Usiądź.. czas nas nie goni- twoja dłoń wskazała na puste miejsce, szybko wièc zasiadłem na nim i zasięnołem nie śmiało po kieliszek pełen wina.
-Czemu?- zapytałem sie ciebie nieśmiało, ty jednak spojrzałaś sie na mnie z zadowoleniem i odpowiedziałaś:
-Przecierz wiesz, ale teraz nie czas na takie rozmowy- wziełaś kolejy łyk słodkiego wina, twe ruchy pełne gracji i pièkna, dokładne i dostojne, takie jaka ty jesteś- słyszałam, że ktoś ostatnio z tobą rezyduje. Powiedz, miłość czy to tylko znajomość?- twe słodkie oczęta drylowały mnie, i budziły uczucia których nigdy wcześniej nie czułem, a może... nie zauważałem?
-A tak... Felix... to trudny temat, z jednej strony zionie do mnie nienawiścią jak wawelski jaszczur, a z drugiej... jest moim ochroniarzem...- spojrzałem w góre, mògłbym przysiądz że jego sylwetka pojawiła sie na szczycie drewnianych skrzyń poczym znikneła w ciemności.
-No còż... piękna nie zakochała się w besti na początku opowieści..- uśmiech na twej twarzy stał się piękniejszy, podśmiech delikatniejszy, aksamiyny jak jedwabna suknia.
-Nie wiem czy dobrze rozumiem twe porównanie, ale jedyna miłość jaka tu zajść by mogła to miłość braterska... choć nigdy brata nie posiadałem...
-Tak czy inaczej między tobą, a twym... towarzyszem coś powstaje, lecz to czas pokarze czy to róża, bratek czy oset.
Westchłem i wziołem łyk wina, jego smak był idealny, tak jak ty...
-Ale podobno ty ostatnio też z kimś zaczynasz spotkania- z uśmiechem wtoczyłem nowy temat- czyżby senator Alaveli wpadł w twe upodobania? - wyciągnołem pudełeczko i wyjołem nowe kubańskie cygaro, najlepsze i najdroższe-czy może jednak to generał Caseca?
-Twoja precyzja co do moich znajomości jest jak strzelca wyborowego, lecz co do zgadywania, cóż... - popatrzyłaś na mnie rozbawiona- nikt mego serca nie chce.... senator był w sprawie bankietu na cześć otwarcia nowego metra, typowe zaproszenie "celebrytów", natomiast generał.... też mi.. wpadł i dosłownie wypadł- twoje oczy wypełniły sie zażenowaniem- Szkoda by taką piękną noc tracić na tych dwoje...
-Może i racja...- podniosłem kieliszek i zbliżyłem w twą strone, na co odpowiedziałaś lekkim gestem podobnym- ale puki jesteśmu przy sprawach miłosnych, ktoś ostatnio wpadł ci w oczy?
-Oj, tak otwarcie się o to pytasz? Nie ma przecoerz powodu byś udawał nieznajomego obecnej sytuacji..-poczułem wtedy gorczy w twych słowach, lecz wiedziałem, że twa słodycz jest warta tej nieprzyjemniej chwili.
-Czyżby sir Serpeoux wyjechał?
-Wyjechał... na wakacje...- twa mina stała sie gorzka, wiedziałaś że to moja sprawka- a panna isabelle? Czy ta przemiła duszyczka wkońcu odbyła swoją wielką podróż?- twón złośliwy uśmieszek zmieszał mnie lekko.
-Niestety...a szkoda... mogła być mą gwiazdą..
-Mó drogi, musisz być ślepy, ona tylko chciała twej sławy, twych pieniędzy... to była puszka pandory- wziełaś łyk wina i spojrzałaś w nicość, jakbyś miała ją udusić.
-O twej "miłości" teź dobrze nie mówili....- puściłem z cygara potężną chmure dymu, a atmosfera między nami zrobiła się gesta i niepewna, jakby między nami stał mur ceglany...
Minuty mijały, a my wpatrzeni w siebie, z gorczką, rozsiadaliśmy sie na krzesłach, z lekka nieelegancko.
Wkońcu odpowiedziałaś:
-Czasem nawet opinie ludzi w kawiarniach są niedokładne, on był troskliwy...
-Czy myślisz, że ktoś tam kłamie?- zadałem i wypuściłem kolejną porcje dymu.
-Błądzić rzecz ludzka..- odpowiedziałaś i chłodno odwróciłaś lekko wzrok.
-Dlatego doszło do tego wyboru?-uśmiechnołem sie z lekkim zażenowaniem.
-On przynajmniej miał odwage, siłe żeby o mnie ubiegać.... ale ty na to niepozwoliłeś...-twój głos był pełen smutku i złości.
-Odwagą bym tego nie nazwał... raczej pogonią za pieniędzmi...- odpowiedziałem lekko oschle.
Wtedy coś w tobie pękło, wstając nagle i szybko wywrociłaś stół krzycząc:
-To twoja wina, potworze!
Krzycząc upadłem do tyłu, a mój cylinder spadł z mojej głowy. Wstałem, poczym zaczołem go szukać.
-Moja miłość leży teraz pięć metrów pod ziemią... przez twoją zazdrość!- usłyszałem dźwięk otwieranego noża spreżynowego, kiedy zakładałem spowrotem mój cylinder. Odwróciłem się i zobaczyłem jak w sukni pięknej zbliżałaś się do mnie.
-Piękny, uroczy, troskliwy... osoba o której zawsze marzyłam...- zaczełaś podnosić ręke- a ty go odebrałeś odemnie..- zaczołem się cofać- teraz nie ma odwrotu!- wykonałaś na mnie za mach, lecz w pore złapałem za twój nadgarstek, by cie powstrzymać.
-On nie był tego wart...-zaczołem oddychać ciężej, widząc ostrze w twej dłoni.
-On mnie kochał!-szarpałaś ręką, byłaś silna i zdeterminowana, złapałemza twą drugą dłoń.
I wtedy zaczeliśmy to, zaczeliśmy tango, tango nienawiści.
Kroki były naszymi przepchnięciami, a muzyką dziwęki naszych butów odbijające sie echem w pustym pomieszczeniu, tańczyliśmy je pierwszy raz... ale czułem sie jakbyśmy zawsze byli w tym odraźającym tańcu.
Nasz taniec nie trwał długo, lecz czas podczas niego zdawał się płynąć powli, a w miare jego upływania czułem jak twa ręka puszcza osrze które wcześniej dzierżyło, kroki stawały się powolniejsze, twoja głowa zaczeła spoczywać na mym garniturze, powoli nasze tango zmieniało sie w powolny i leniwy taniec...
-Czemu...czemu sie go pozbyłeś?- zapytałaś sie mnie smutno.
-Nie chciałem żeby twe serce pękło...- odpowiedziałem.
Wtulona w mą pierś dodałaś:
-Lecz czemu się o mnie martwisz?
-Być może na nadal ciebie kocham...
Wtedy spojrzałaś na mnje swoimi smutnymi oczętami:
-Ale oboje wiemy czemu nie możemy być razem.. - złoźyłaś pocałuenk na mych ustach, w me ręce wcisnełaś róże, poczym opuściłaś mnie, zniknełaś w labiryncie i jej ciemności.
Zostawiłas mnie, upadłem na klolana, z mych oczu popłyneły łzy, nie czułem już twego ciepła, a dalszych zdażeń nie pamiętam, czy ktoś mi pomógł, czy sam dojechałem do mego mieszkania, w nim złapałem za whisky i usiadłwm zasmucony w fotelu.
-Heh... ciężko?- Felix puścil z paszczy dym papierosowy- niemartw sie, jutro będzie lepiej... -poklepał mnie po ramieniu, a ja bez słowa wstałem i padłem na moje łóżko, zasypiając w moich ubraniach.
Teraz nie wiwm co sie stało.. staram sie zebrać myśli, spisuje co sie ostatnio wydarzyło, i ciągle pytam siebie samego:

Czy to był sen? Czy ona była w mych ramionach...
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.