Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: SilverPaw: Opowieści z Endrenu : Cienie Przeszłości Rozdział 2 Part II  
Autor: SilverPaw
Opublikowano: 2017/7/30
Przeczytano: 560 raz(y)
Rozmiar 26.81 KB
0

(+0|-0)
 
Drugi part, nowe postacie, dużo gadania.

Pogoda ciągle nie dopisywała, wiatr nie ustępował, jakby na złość stawał się coraz to mocniejszy, deszcz dzwonił o karoserię jadącej ciężarówki. Równina była nazwą równe celną co ślepy snajper, cały teren był poprzecinany starymi korytarzami rzek, wąwozy przecinały pagórki. Jaskiń, dołów i jam było tu mnóstwo, całe mrowie. Teren był porośnięty bardzo długą zdziczałą trawą, krzaki i drzewka rosły tu bardzo niechętnie. Dlaczego to miejsce cieszyło się złą sławą? Dlatego że widziano tu upiory, duchy i rozmaite magiczne anomalie, wynaturzenia fauny i flory. Grawitacja w wielu miejscach była zachwiana, a w niektórych nawet nie istniała, lub miała zakrzywiony zwrot. Działy się tu też rzeczy paranormalne i anormalne. Czarodzieje mówili także o wypaczeniu magii w tym miejscu, zniszczeniu delikatnej harmonii, każdy kto znał się trochę na magii wiedział że to oznacza kłopoty. Wypaczona magia wymykała się wszelkim wyobrażeniom i prawom, była niebezpieczna i nieobliczalna. A wypaczenia na Równinie były największe jakie dotąd zanotowano, nikt się tu nie zapuszczał, nawet szaleńcy bledli słysząc o tym miejscu. A teraz “wesoła” kompania zmierzała prosto w centrum tego huraganu. Czarodziejka odczuwała tą wypaczoną energię, strasznie zbladła, żyły i tętnice wyostrzyły się pod bladą skórą. Skręcała się na fotelu pasażera, zakrywała usta jakby miała zaraz puścić pawia, wyglądała naprawdę źle. Pozostali także odczuli zmianę aury, ucichły rozmowy, przestały padać czerstwe kawały, nawet Coel ucichł. Nad ziemią unosił się gęsty zielonkawy opar, śmierdział trupem i padliną, widzieli osławione lewitujące pagórki, płonące drzewa które nie spalają się, krzaki które zamiast liśćmi pokryte są wodnistymi błonami. Snajperzy rozglądali się niespokojnie, wodząc lufami karabinów od prawej do lewej. Podskakiwali na wybojach i pagórkach, teren był nierówny i pełen uskoków, a trakty nie istniały od jakiś trzystu lat. Jakiś “geniusz” zapomniał rozwiesić płachtę na pace, więc wszyscy byli mokrzy, wodoodporne płaszcze nie zdały się na wiele.
-Mogli by się wstrzymać. Jeszcze podtopią wszystkich, ech... Cholerni niebianie, kontroli pogody się zachciało. Po co w ogóle na to przystają?- Śliski nie wytrzymał, choć mówił cicho i powoli to wszyscy się skrzywili.
-Niebianie kontrolują pogodę nie bez powodu.- Kapitan wyprostował się i odkleił kaptur od skroni. -Bez Burzowej Fortecy, pogoda zrobiła by tu taki kipisz że nie ustał by się kamień na kamieniu. Utrzymują pogodę w ryzach, więc zamknij się!- Ktoś wstał i chciał się przyjrzeć otoczeniu, wtedy całą ciężarówką zarzuciło, żołnierz wypadł z ciężarówki. Upadł ciężko na rozmoczoną ziemię, starając się jakoś zamortyzować upadek i osłonić głowę, przetoczył się kilkukrotnie, gdy się zatrzymał zaniósł się dzikim wrzaskiem, wpadł prosto w kolczasty bluszcz. Nim się zatrzymali, kilku żołnierzy biegło już na pomoc swemu towarzyszowi. Bluszcz owinął się wokół ciała żołnierza, twarde niczym dimetyr kolce poprzebijały lekki pancerz klinując się w kolczudze i kaftanie, żołnierz starał się wydostać z bluszczu, zacieśniał tym jednak splot i pogarszał swoją tragiczną sytuację.
-Przytrzymajcie go! Coel, poprzecinaj to diabelstwo!- Kapitan wydał natychmiastowo rozkaz, przyklęknął obok rannego i starał się go uspokoić.
-Uspokój się Iskra, uspokój się. Nie szarp się, tylko pogorszysz sprawę.- Przytrzymał go za barki, inny żołnierz przytrzymał go za nogi, Coel nadbiegł z nożycami do drutu.
Szybkimi cięciami wyswobodził rękę swego towarzysza, pancerz był dziurawy jak sito, sączyła się spod niego krew. Kapitan zaklął po krasnoludzku, i mocniej przycisnął Iskrę do ziemi, kolejne pędy zostały przecięte i odrzucone na bok. Czarodziejka nachyliła się nad rannym, skrzywiła się mocno widząc wypływającą krew, przyjrzała się kolczastej roślinie, i przeklęła nie gorzej od kapitana.
-Natychmiast weźcie go do szpitala, to cholerstwo jest trujące. Neurotoksyna zaraz zacznie działać pospiesz się!- Ponagliła Coela, chciała użyć zaklęć znieczulających ból, ale wypaczona aura tego miejsca uniemożliwiała jakiekolwiek zabawy magią.
-Ahh... aa… kuhhwaa… kur… wwwaa…- Jęczał głośno i coraz to bardziej bezładnie, neurotoksyna powoli zaczynała działać. Kolce łamały się, więzły pomiędzy płytami pancerza, klinowały się w kolczudze, w kaftanie. Krew ciekła strużkami, sączyła się powoli ale nieubłaganie. Z ust toczył pianę, wpadł w konwulsje, powoli umierał. Czarodziejka odpięła coś od paska, małą fiolkę wypełnioną cieczą, odkorkowała ją, i pomachała Iskrze tym przed nosem. Coel w końcu wyswobodził Iskrę z potrzasku, odrzucili na bok resztki kolczastego bluszczu, kapitan z trudem podniósł bezwładnego kompana. Grzmot gruchnął złowieszczo, zielony opar zgęstniał jeszcze bardziej, kapitan szybkim krokiem zaniósł Iskrę do ciężarówki.
Położył go na miejscu pasażera, wiotkie ciało opadało więc kapitan siłą i pasami przypiął go do fotela.
-Grucha, wsiadaj! Jedź do szpitala! Migiem, bo zaraz wykituje!- Wykrzykując rozkazy wrzucił szubko na pakę kilka kolców bluszczu. Odwrócił się w stronę gruchy, niskiego i niezwykle szczupłego chłopaka, najniższy z całego garnizonu zamkowego, był tu od niecałych dwóch lat, ale był chyba najlepszym kierowcą.
-Gdy będziesz w szpitalu daj im te kolce, tylko się nie ukłuj!- Spojrzał po pozostałych, cali przemoczeni i ubłoceni, w matowych zbrojach i kapturach na łbach, kamienne twarze nie wyrażające żadnych uczuć. Patrzyli jak ciężarówka oddala się podskakując na wybojach, gąsienice rozrzucały błoto dookoła, bez słowa wskoczyli na swoje miejsca, ruszyli w martwej ciszy.

Dotarli do miejsca eksplozji, ciężko było określić czas, deszcz się nasilił tak samo jak mgła i wiatr, wszyscy byli zmarznięci i mokrzy, ociekali błotem którego tu nie brakowało.
Miejsce eksplozji było otoczone grubym i wysokim wałem z ziemi, na szczycie widać było resztki starych rusztowań, wszędzie dookoła walały się dymiące kawałki skał. Czarodziejka podniosła jeden z nich, podrzuciła nim, zważyła w dłoni.
-Bez wątpienia obsydian morficzny, aura jest tu wyjątkowo mocno wypaczona, dziwne że jest jeszcze gorący. Ał... parzy!- Wyrzuciła skałę do kałuży, woda w niej zagotowała się nim czarodziejka zdążyła wstać, para uniosła się nad martwą ziemią, czuć od niej było padliną.
-Nawet woda tu jest martwa.- Stwierdziła czarodziejka sprawdzając poparzoną dłoń, dzięki rękawicy nie miała poparzeń, jednak czarne ślady na rękawicy świadczyły o wysokiej temperaturze. Ustawili ciężarówki tyłem do wału, rozstawili karabin na trójnogu, snajperzy oddalili się zajmując pozycję na odległym pagórku, niebianie przeprowadzili rekonesans z powietrza. Ułożyli namokłe worki z piachem tworząc niewielki murek, za nim ustawili drugi karabin. Coel wylądował tuż przy czarodziejce, zsunął z twarzy chustę.
-Dziura jest całkiem spora. Jakieś siedemdziesiąt metrów szerokości, idealny okrąg. Ciężko stwierdzić jak jest głęboka, może dwadzieścia metrów, a może pięćdziesiąt.-
Raport nie spodobał się kapitanowi, skrzywił twarz w grymasie złości. Zobaczyli zbliżającą się tu grupę ludzi, szybko podnieśli broń i w nich wycelowali, kapitan jednak szybko ich uspokoił widząc znajomego. To była straż graniczna.
-Niezły kipisz, co?- Opuścili broń, kapitan przywitał się się z znajomym, oni też musieli to sprawdzić. Straż graniczna z zasady nie zbliżała się do Równiny, siedzieli na swoich posterunkach i pilnowali wschodniego muru. Drugi taki mur znajdował się na południu, pamiątka z zamierzchłej przeszłości, nieco zmodernizowane i umocnione. Równina nie była ogrodzona murem na granicy, nikt nie miał tak nierówno pod kopułą by się tu pchać.
-Co wiesz na ten temat?- Kapitan chciał wiedzieć co się tu wyrabia, niecodziennie wybucha coś pod ziemią wstrząsając całym krajem.
-Nic, ledwie tu dotarliśmy, a widzę, że ty też nie masz nic odkrywczego.-
Jeden z żołnierzy który miał pilnować dziury, biegł na złamanie karku ślizgając się na rozmiękłym gruncie. Przeskoczył nad dźwigarem, potem ześlizgnął się po wale, podbiegł do kapitana, dyszał ciężko, bieg w pełnym wyposażeniu jest męczący, do tego w takich warunkach.
-Ktoś tam jest! Tam w dole, idą tu!- Zerwał się ponownie i pobiegł w kierunku wału, kapitan wykonał kilka gestów, wszyscy ruszyli w tym samym kierunku, w kierunku dziury. Garnizon graniczny również się tam udał, kilku żołnierzy z garnizony zamkowego zostało przy ciężkim karabinie, miotacz potrzebował dwóch osób do obsługi.
Weszli na wał, było tu jeszcze więcej przerdzewiałego żelastwa niż wcześniej myśleli, dźwigary rusztowań, wysięgniki, belki wspornikowe, pełno metalowych płyt. Nad dziurą lewitowało parę gołych skał, Coel siedział na jednej z nich, spoglądał w mroczną otchłań dziury, która powstała w wyniku eksplozji. Z dołu dochodził powolny i monotonny głos kobiety, niewątpliwie pochodziła z endrenu.
-Nie podoba mi się to, z wioski został raj dla nekromantów, nie mówię tego dlatego, że mam zawodowe doświadczenie. Czułam te trupy, wiele trupów. Gorsze jest chyba tylko to, że jesteśmy kilkanaście metrów pod ziemią, a do tego ta kopuła z obsydianu. I najważniejsze, gdzie ONA jest, to nie w jej stylu by się spóźniać. Masz jakiś pomysł jak się dostać na górę?-
Wszyscy się skryli, za czym tylko mogli, głównie za żelastwem, niektórzy wskakiwali do niewielkich dołów. Coś wyleciało z krateru, podłużny czarny kształt, wykonał w powietrzu podwójne salto i z gracją wylądował na jednym z dźwigarów, które jeszcze stały, ten konkretny wznosił się na dziesięć metrów. Zeskoczył na ziemię, wylądował miękko, usłyszeli brzdęk stali, ten ktoś miał pancerz. Wszyscy w skupieni przyglądali się poczynaniom tajemniczego przybysza, starali się nie poruszać, zachowywali jedną pozycję.
Z plecaka wyjął długą linę, obwiązał ją wokół dźwigara, pociągnął dwukrotnie i następnie wrzucił do krateru. Kapitan nieco się zaniepokoił, ten ktoś nie miał lewej dłoni, zamiast niej miał wprawiony hak.
-Chodź na górę, musisz zobaczyć tą piękną okolicę.- To była kobieta, ta która mówiła w kraterze, ciężko było stwierdzić cokolwiek na jej temat, luźne ubrania powiewały na wietrze, strój był ciemny, umazany oraz zniszczony, ale najważniejsze, to był strój zimowy. Futrzany kożuch, gruby płaszcz ze skóry, kaptur obszyty futrem. Po dokładnym przyjrzeniu się, można było zobaczyć pancerz wystający spod ubrań, całkiem solidny bo płytowy.
Lina napięła się, ktoś się po niej wspinał, tajemnicza kobieta nachyliła się w kierunku otworu, ponagliła towarzysza ruchem ręki. Kapitan wydobył z kabury broń, odbezpieczył ją, wszyscy pozostali zrobili dokładnie to samo, przygotowali się do zatrzymania ich. Z dołu wyszedł drugi tajemniczy typek, niebianin z nieproporcjonalnie wielką lewą ręką, palce sięgały poniżej kolan, była także grubsza i masywniejsza niż zwykła ręka. Ukryta była pod poszarpanym czarnym półpłaszczem, pozostałe części stroju były podobne jak u towarzyszki, czarne zimowe ubrania, całe poszarpane i podziurawione.
-Mgła gęsta niczym mleko.- Odezwał się masywnoręki, głos miał niewątpliwie męski, twardy, syntetyczny, pozbawiony jakiegokolwiek akcentu, robotyczny głos dodatkowo był zwielokrotniony, cztery głosy nakładały się na siebie z niewielkim przesunięciem.
-Nożem mogłaby zostać pokrojona.- Towarzyszka spojrzała na niego, twarz miała ukrytą w kapturze.
-Obudziła się w tobie dusza poety?- Spytała drwiąco, poprawiając plecak, rozejrzała się po okolicy, szukała czegoś, albo kogoś.
-Mhm, chcesz usłyszeć wierszyk?- Niebianin też się rozglądał, patrzyli w niebo, nie przykładali uwagi na bliższą okolicę.
-Spasuję.- Machnęła dłonią, podeszła do jednego z filarów, kopnęła go, mruknęła coś do siebie. Cofnęła się parę metrów i wzięła rozbieg, wyskoczyła w kierunku filaru, odbiła się od niego, w powietrzu obróciła się i chwyciła lewitującej skały, która była cztery metry nad ziemią. Podciągnęła się jedną ręką, szybko i zwinnie, zbyt zwinnie jak na człowieka. Wyskoczyła na następną skałę, wiszącą cztery metry dalej i dwa wyżej, zawisła trzymając się prawą ręką.
-A ty wiesz, że potrafię latać?- Zapytał się niebianin rozkładając skrzydła, te zaszeleściły metalicznie, z całą pewnością nie były to naturalne skrzydła.
-Mhm, nie tylko latać ale i spadać.- Odparła i podciągnęła się zwinnie, usiadła na skale tak by nogi jej zwisały, bacznie przyglądała się otoczeniu. Tu miała doskonały punkt obserwacyjny, pewnie gdyby nie mgła, to zobaczyłaby więcej. Zeskoczyła ze skały, wylądowała obok swojego kompana, ten upadek nie zrobił na niej wrażenia, nawet się nie ugięła.
-DOBRA! Wyłazić leniwe łajzy! Myślicie, że was nie słychać? Dyszycie jakby was ktoś zapinał!-
Kapitan powoli się wychylił celując w przybyłych, reszta żołnierzy też to samo zrobiła, rozdzielili się okrążając tą dwójkę, jednak stali od nich w bezpiecznej odległości.
-Kim wy jesteście?- Zapytał się kapitan, dołączyli do nich żołnierze z straży granicznej, teraz było trzydziestu do dwóch.
-Mam się was bać? Ta wasza magiczna broń nic tu nie zdziała, a ta czarodziejka... Pff, Elfa sobie sprowadzili. Czegoś bardziej użytecznego nie było?- Czarodziejka pojawiła się znikąd, kapitan chciał ją chwycić, ale na to było za późno, z jej dłoni wystrzeliła kula ognia, głośny wizg zlał się w jedność z dzikim wrzaskiem czarodziejki. Padła na kolana, trzymała się za dłoń i wydzierała się wniebogłosy. Ta kobieta przeleciała kilka metrów i prawie znów spadłą do dziury, zatrzymał ją niebianin. Dłoń lewej ręki wyskoczyła z świstem i chwyciła ją za nogi, usłyszeli głośne trzaśnięcie, linka powoli zaczęła się wciągać, a wraz z nią dłoń.
-Sara, wiem, że lubisz latać, ale to subtelne przegięcie.- Czarodziejka wciąż krzyczała, zdjęła rękawicę z dłoni, jeden rzut oka na jej dłoń wyjaśniał całe to zamieszanie. Złamało jej większość kości w dłoni, krew ciekła aż skręcało, same złamania otwarte, do tego wykręciło staw. Sara spojrzała na swoje ubrania, to co kiedyś było kożuchem i płaszczem teraz było spalonym kawałkiem szmaty. Jednym szybkim ruchem zerwała z siebie ubrania i rzuciła je na bok. Tak jak kapitan przypuszczał, miała pancerz i to niesamowity. Było też pewne jedno. Ona była Królewskim. Pancerz był bardzo ozdobny, ale mimo to wciąż wyglądał niezwykle solidnie. Prawy naramiennik wyglądał jak gryfii łeb, w miejscu oczu błyszczały jasno zielone kryształki. Lewy opach, nałokcica i karwasz były grube i ciężkie. Największe wrażenie robił właśnie karwasz, ten nie tylko miał ochraniać, ale też i służyć do parowania ciosów i ich odbijania. Zbroja robiła wrażenie, z pewnością to cholerstwo mogło zatrzymać szarżę smoka, składała się w wielu części, osłaniała cały tułów, nawet te rejony które ciężko było opancerzyć. Lewy naramiennik był prostszy, składał się z czterech części i był raczej standardowy, mimo to wyglądał solidniej i lepiej niż w innych pancerzach. Prawa ręka była opancerzona nieco gorzej niż lewa, pancerz był lżejszy, z tej strony była jednak rękawica. Jej zwarta konstrukcja zdawała się przeczyć logice, nic jednak bardziej mylnego, nie ograniczała ruchu, oraz uniemożliwiała trafienie w nadgarstek. Rękawica sama w sobie też była bronią, posiadała pazury, tymi cudeńkami łatwo można było kogoś skasować. Nogawice też wykonano tą samą techniką, były jednak grubsze i cięższe, buty płytowe imponowały konstrukcją, to nie była robota zwykłego płatnerza. Wokół pasa miała owinięty łańcuch, zastępował jej pas, pod nim na biodrach miała dodatkowe panele. Wokół talli miała przepaskę biodrową, nieco już zniszczoną i podziurawioną, miała kolory endrenu, czerń i granat. Podobny kawałek materiału znajdował się wokół szyi i na barkach, tak zwana Raskia. Pod nią widoczny był kołnierz zbroi, solidny kawał stali blokujący ciosy wymierzone w gardło. Jedyną bronią jaką posiadała była oficerska szabla, przytroczona była do lewego boku, jeśli potrafiła nią walczyć, to stanowiła olbrzymia zagrożenie. Jej twarzy nie mógł dostrzec, zasłaniała ją maska z metalu, była czarna, a na niej widniała chromowa czaszka, w miejscu oczy znajdowały się dwa złowrogo spoglądające otwory. Niżej na poziomie ust znajdowały się cztery, skośne otwory służące do oddychania. Sara miała czarne włosy, można nawet powiedzieć, że kruczoczarne, sięgały do ramion, musiała o nie dbać bo wyglądały nienagannie. Najważniejsze jednak było to, że nie była ona człowiekiem, była Maldurianinem. Maldurianie byli krewnymi ludzi, ci jednak poprzysięgli służbę Mrocznym Bogom. Niewiele się różnili od ludzi, zamiast paznokci posiadali mocne pazury zrośnięte częściowo z kośćcem, do tego mieli nietoperze uszy. Żołnierze znów podnieśli bronie, powinni ją na miejscu rozstrzelać, Królewskich już dawno powinno nie być. Ktoś pomógł zatamować krwotok z rozkwaszonej ręki czarodziejki, i powoli pomógł jej wstać.
-Powtórzę to jeszcze raz. Odłóżcie broń albo poucinam wam ręce. A ty zostaw ją. Albo odetnę ci głowę i zrobię sobie z czaszki puchar.- Kapitan się odwrócił, słyszał kroki za sobą, Kenra chyba się znudziła czekaniem na nich. Machnął na nią ręką, dawał jej do zrozumienia, że ma wracać, ta jednak nic z tego sobie nie robiła.
-Kenra! Wracaj do...- Sara odepchnęła Kapitana, zrobiła parę kroków w przód.
-Kenra? Córka Amandy? To oczywiste, wątpię, żeby w Endrenie znalazła się druga gepardzia khatonka z takim imieniem.- Sara przeszła obok żołnierzy, podeszła do nieco przestraszonej Kerny. Następnie wykonała dworski ukłon, wyprostowała się jak struna i zasalutowała.
-Sara Black. Królewski Inkwizytor Królestwa Endrańskiego raportuje się na służbę!- Niebianin się zaśmiał, podszedł do Sary i klepnął ją w ramię, żołnierze opuścili broń nie wiedząc co mają robić. Kenra też nie wiedziała jak ma zareagować, stała tam i wpatrywała się w nieznajomą.
-Sara, przestać z tą służebnością. Ja jestem Zack Stranger, a moją nieco skrzywioną towarzyszkę już poznałaś. Ale do rzeczy. Gdzie jest Amanda? Miała na nas tu czekać.- Teraz jakoś składało się to w logiczną całość, ten list sprzed dwóch dni, więc to ta dwójka go wysłała. Zastanawiała się kim oni są, skąd się tu wzięli, oraz czego oni mogą chcieć od Amandy.
-O... Ona... Nie żyje.- Sara zaśmiała się gorzko, pokręciła głową i stuknęła hakiem w napierśnik, Zack tylko westchnął.
-Ona martwa? Nie rób sobie ze mnie żartów. Jak ja nie potrafiłam jej ubić przez dziesięć lat, to nikt jej nie ukatrupi.- Bronie żołnierzy znów powędrowały do góry, Sara przypomniała sobie o kimś, o Czarodziejce. Podeszła do niej i chwyciła ją za głowę, przyjrzała się jej twarzy, przez chwilę milczała. Elfka wciąż cierpiała, z oczu lały się łzy, a z rozwalonej ręki krew.
-Czy my się przypadkiem nie znamy? Hmm... Pewnie nie. Wy elfy wyglądacie jak robione na jedno kopyto.- Odeszła od niej i znów podeszła do Kerny, stanęła tuż obok Zacka, zrobiła głęboki wdech i zdjęła maskę. Ciekawym było to, że była to SAMA maska, bez żadnych pasków czy uprzęży. Kenra spojrzała na jej twarz, poczuła niemiły dreszcz przechodzący od podstawy czaszki do końca ogona. Twarz miała niewątpliwie ładną, pewnie gdyby czasem się uśmiechała normalnie to mogła by nawet wyglądać sympatycznie. Ale nie. Minę miała równie ponurą co okolica, czarne wargi dawały mocny kontrast do bladej cery. Jednak jej oczy mówiły najwięcej. Białko było delikatnie zabarwione na oliwkowo, żółto-pomarańczowe tęczówki przypominały ogniste pierścienie, a pozioma gadzia źrenica ukazywała brak człowieczeństwa Sary. Ten spokój w oczach, ten wzrok mógł zabijać, z pewnością nie była miłą osobą.
-Gdzie znajduje się jej ciało.- Pytanie Zacka podniosło niektórym ciśnienie, przenieśli na niego lufy miotaczy, nie widzieli jego twarzy, zasłaniał ją kaptur, ale widzieli białą brodę. Gładził się po niej.
-I co? Mam ją wskrzesić? Wiesz doskonale, że nie dysponuję aż taką mocą.- Sara zrobiła kilka kroków w miejscu, myślała gorączkowo,taka była jej rola, myślenie i planowanie, w końcu była Inkwizytorem. Z jej wypowiedzi jasno wynikało, że jest nekromantką,czarnym magiem pozbawionym skrupułów, bezczeszczącym szczątki potworem.
-Nie, znam Amandę zbyt długo by to w uwierzyć. Zakładam, że wpadła w Letarg. Muszę znaleźć jej ciało. Ty jedź z nimi do zamku i naszykuj wszytko co jest potrzebne. Wiesz co. Postaram się uwinąć z tym.- Mówił spokojnie, wzrok wciąż miał utkwiony gdzieś na północy, stał przez chwile i spojrzał przez ramię na Sarę. Ta tylko skinęła głową.
-Jak chcesz blaszaku. Tylko nie każ mi czekać.- Niebianin wziął rozbieg i wybił się w powietrze, bardzo szybko zniknął im z oczu, głównie przez niesamowicie gęstą mgłę, drugim powodem była jego szybkość, naprawdę potrafił się uwinąć. Sara stała przez chwilę wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze był widoczny Zack. Kiwała głową szepcząc coś do siebie, po krótkiej chwili odwróciła się zamaszyście.
-Pakować się. Wracamy na zamek.- Rozkaz zabrzmiał niezwykle groźnie, nie podniosła głosu, nawet nie naciskała, było jednak w nim coś co dawało mu mocy. Czarodziejki już tu nie było, jeden z żołnierzy zabrał ją do ciężarówki, oraz pewnie opatrzył jej ranę. Niektórzy z garnizonu zamkowego zaczęli się zbierać, powstrzymał ich jednak kapitan, podszedł do Sary.
-Niby dlaczego mamy cię słuchać? Jesteś Królewskim ścierwem, nie masz już tutaj żadnej władzy!-
-Ścierwem? Owszem. Ale jestem bardzo niebezpiecznym ścierwem mającym niewiele cierpliwości. Radzę zacząć się zbierać. Albo to was będą stąd zbierać. A władzę mam porównywalną z tą od Amandy. Więc bądź tak miły i zacznij słuchać, bo nie będę się powtarzała.- Zaczęło się w nim gotować, chwycił swój miecz i szybkim ruchem go dobył, wtedy poczuł coś lodowatego na szyi, była to szabla Sary. Czuł jej dotyk i ostrość, wiedział, że wystarczy jeden ruch by pozbawić go życia, oraz najpewniej i głowy. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć, spokojna nieprzenikniona maska, aż strach pomyśleć co za nią się skrywało. Nie podobało mu się to, ale wyglądało na to, że nie ma najmniejszego wyboru. Musiał jej słuchać. Wsunął miecz do pochwy, w tej samej chwili nieprzyjemny ucisk w szyi ustąpił, szabla Sary też spoczęła na swoim miejscu.
-Słyszeliście, zbieramy się!- Każdy z żołnierzy szerokim łukiem omijał Sarę, ci z straży granicznej od razu udali się na swoje posterunki, chwilowy brak kilkudziesięciu żołnierzy nie był czymś zauważalnym. Granicy bronił naprawdę spory garnizon, poza tym z pewnością zostali tu wysłani przez ich zwierzchnika. Kiedy wszyscy byli zajęci zbieraniem sprzętu, Kenra wykorzystała tą okazję, podeszła do Sary, chciała się zapytać o tak wiele. Najpierw jednak chciała wiedzieć, skąd ona ją zna.
-Skąd ty wiesz kim jestem?- Zapytała się Inkwizytorki, Sara odwróciła się w jej kierunku, na jej twarzy znów była maska, dało się zza niej słyszeć westchnięcie.
-Amanda wspominała, że bywasz upierdliwa. No nic to... Jak się domyślasz, lub chociaż powinnaś, utrzymywaliśmy z Amandą kontakt przez listy, kilka razy o tobie wspomniała.- Zastanawała się jakim cudem wcześniej tego nie zauważyła, ciekawiło ją też jak często wymieniali informacje, o czym pisali, bardzo ją to ciekawiło.
-A o co chodzi z tym Letargiem? Czy to jakaś magiczna sztuczka? Oraz dalczego Zack tak bardzo chce zobaczyć ciało... Amandy.- Zauważyła ja koba naramienniki się podniosły, Sara wzruszyła ramionami.
-Nie mam pojęcia co to jest, nie mam pojęcia jak to działa, nie interesuje mnie to. Mnie interesuje tylko nekromancja. Wiem tylko, że pozwala to Amandzie na oszukanie śmierci. A Zack... Jest specyficzny, oraz bardzo wierny Amandzie. Nawet podczas Rewolucji był niczym cień, zawsze gdzieś obok niej.- Podniosła uszy, zaraz potem je opuściła kiedy usłyszała głośny huk, dźwigar się przewrócił i rąbnął w stertę metalu. Sara wcisnęła płytowy but w rozmiękłą ziemię, ustąpiła bez większego oporu. Opady rozmiękczyły ziemię, oraz usunęły ją z okolic dźwigarów, a one zaczęły się walić. To miejsce i tak było ruiną. A teraz zmieniało się w ruinę ruiny.
-Lepiej stąd chodźmy. Zaraz coś zawali się nam na łby i tyle będzie chwalebnego powrotu do Endrenu.- Szybko opuścili to miejsce, Kenra musiała zgodzić się z Sarą, dźwigar upadający na głowę nie wróżył dobrego zdrowia i długiego życia.
-Rewolucji? Walczyliście podczas Rewolucji? Ile wy macie lat?- Usłyszała zza maski stłumiony śmiech, ześlizgnęły się z wału i podeszły do ciężarówek.
-Lat? Raczej wieków. Ja mam trzysta dwadzieścia sześć, Zack ma trzysta czterdzieści dziewięć. Więc młodzi nie jesteśmy.- Taki wiek oraz taka sprawność? Nikt mając tyle lat na karku nie skakałby tak żwawo, większość normalnych już dawno opuściło by ten świat. To oznaczało jedno, oni też byli istotami mroku.
-Więc też jesteście istotami mroku?- Obniżyła głos do konspiracyjnego szeptu, Sara nie odpowiedziała, za to skinęła głową, więc miała rację, dwie kolejne istoty mroku. Zaczynało się robić ciekawie. Wszystko było już zabrane, właśnie ostatni żołnierze wchodzili na ciężarówki, Kenra wskoczyła do szoferki, Sara z lekkością wskoczyła na pakę, rąbnęła dwukrotnie w dach. Silniki zamruczały, ruszyli gwałtownie kierując się w stronę zamku. Wszyscy na nią patrzyli, skrycie lub bezczelnie, Sara zgromiła ich wzrokiem, a hakiem przeciągnęła pod gardłem dając im jasny przekaz. Opuścili wzrok, nikt z nich już nie odważył się go podnieść, wbili go w podłogę. Siedzieli tak aż dotarli do Zamku.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.