Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: SilverPaw: Opowieści z Endrenu : Cienie Przeszłości Rozdział 2 Part III  
Autor: SilverPaw
Opublikowano: 2017/8/10
Przeczytano: 536 raz(y)
Rozmiar 37.23 KB
0

(+0|-0)
 
Ostatni part drugiego rozdziału, nieco lepsze zapoznanie z nowymi postaciami, więcej gadania, nieco podśmiechujek. Oraz parę faktów z prywatnego życia Amandy [*]

Dotarli na miejsce szybciej niż oczekiwali, gdy wreszcie zatrzymali się w garnizonie było już późno, grubo po zmroku, księżyc wisiał na niebie i oświetlał swym bladym światłem ciemne ogrody zamkowe. Wszyscy mieli dość, byli znerwicowani i wycieńczeni, aura Równin nikogo nie oszczędziła, z wyjątkiem Sary oczywiście, była nienaturalnie spokojna.
Kiedy żołnierze rozładowywali sprzęt, ta udała się w stronę windy powietrznej, Kenra podążyła za nią niczym cień. Windą dostali się na jedenasty kilometr, drzwi od gabinetu Amandy były zamknięte na cztery spusty, Sara jednak miała na to sposób, przyłożyła otwartą dłoń do nich, zaczęła powoli szeptać słowa zaklęcia, wokół dłoni uformował się zielono-niebieski obłok z którego strzelały małe iskierki.
-Nieźle, to nie są zabezpieczenia. To są. Bardzo dobre zabezpieczenia.- Wycofała dłoń dezaktywując zaklęcie, obłoczek rozwiał się nie pozostawiając śladu po sobie.
-Magiczna bariera, i zaawansowany zamek, wewnętrzna rama ze stali, rygle i skoble, nie wyważę ich. Masz klucz?- Kenra zaprzeczyła kręcąc głową, jakby miała klucz to nie stałaby tu, zza maski dało się słyszeć westchnięcie. Gdzie Amanda mogła ukryć klucz? Sara spojrzała na drugi koniec korytarza, zaciekawiona podeszła tam , znajdowały się tam drzwi, mniej solidne niż od biura, zawieszono no nich karteczkę, “Kto tu wejdzie ma przejebane”, głosił napis z wyraźnym podpisem Amandy. Wkroczyły tam kierowane ciekawością, w pomieszczeniu panował mrok, śmierdziało tu kurzem i starym papierem, zapaliły światło, mała żarówka oświetliła pomieszczenie wyłaniając rozmaite obiekty z mroku. Rozejrzały się po półkach wypełnionymi po brzegi stertami papierzysk, pomiędzy półkami znajdował się stół kreślarski, zarzucony rulonami brązowego papieru i różnymi przyrządami kreślarskimi, cyrkle, linijki, kątomierze i całe mnóstwo innych narzędzi. Sara zapaliła lampkę stojącą na stole, postanowiła przeszukać biurko w poszukiwaniu klucza, w szufladach zalegało całe mnóstwo papierów, zwojów, listów i pergaminów, wszystko czego dusza zapragnie, ale klucza nie znalazła. Dopiero teraz zauważyła że na ścianach wiszą plakaty, ten co wisiał nad stołem przedstawiał profil młodego niebianina, na oczach miał gogle, a twarz zasłaniała zielona chusta, w lewym górnym rogu widniał symbol drużyny lotniczej “Huragan”, kilka chmur przez które przechodziła zielona strzała. W pokoju wisiało mnóstwo takich plakatów, na każdym widniał niebianin lub niebianka a czasem nawet kilku zawodników, zawsze ukazywani byli z profilu, spoglądali dumnie i wyniośle. Jeden z plakatów przykuł uwagę Kenry, był w ozdobnej drewnianej ramie, widniały na niej podobizny dwóch niebian w kostiumach lotniczych, jeden miał kombinezon z klubu “Wichura” błękitno złoty z czerwoną chustą i przepaską biodrową, druga postać to była niebianka w kombinezonie z nieznanego klubu w kolorach czerni, granatu i ciemnego różu. Coś znajomego było w tej niebiance, nie wiedzieć czemu niebianka ta przypominała Amandę, może to przez tęczowe włosy, a może przez grymas na twarzy, taki sam jak u Amandy, tylko że ta niebianka była dużo starsza, jej włosy oprószyła siwizna, a przez lewe oko przebiegała sierpowata blizna. Na plakacie widniała data, trochę zatarta jednak do odczytania,13.06.3514, wielkie czerwone litery ogłaszały “Największe wydarzenie sportowe naszych czasów! Legendarny Elener “Błyskawica” Styler, zmierzy się z nie mniej Legendarną Amandą Strife! Zwaną również “Tęczowym Gromem”! W Amfiteatrze w Cloudshenn! Nie można tego przegapić!- Resztę informacji stanowiły punkty sprzedaży biletów i loga sponsorów, nic interesującego.
-Mam klucz!- Sara wyrwała Kenrę z rozmyślań, wygrzebała się spod stołu kreślarskiego, w dłoni rzeczywiście miała klucz, dziwnie wyglądający ale jednak klucz. Wstając strąciła papiery na ziemię, westchnęła i schyliła się po nie. powoli podnosiła je i odkładała na miejsce, z ciekawości rozwinęła jeden z nich i przyjrzała się rysunkowi z ciekawością, gdy tylko zorientowała się kogo przedstawia rysunek odłożyła go na miejsce. Kenra kierowana przeczuciem sprawdziła co kryje się za regałami, znalazła sporą wnękę w ścianie, wnęka zakryta była fałszywą ścianą, odsunęła ją na bok odkrywając ukryty pokoik. Zapaliła w nim światło, to co tam zobaczyła wprawiło ją w osłupienie. Pod ścianą stał pełnowymiarowy manekin Amandy, idealna jej kopia co do joty, oczywiście pozbawiony był skrzydeł i włosów, oraz twarzy. Na manekinie był kombinezon lotniczy, ten sam co na plakacie, kombinezon robił imponujące wrażenie, od wewnętrznej strony rąk i nóg kombinezon był czarny, na zewnątrz był ciemno fioletowy, linia połączenia była granatowa, dodatkowo od kostek do bioder ciągła się zygzakowata linia w kolorze krwistej czerwieni. Na kolanach, łokciach i barkach znajdowały się lekkie ochraniacze, chroniące lotnika w razie kolizji lub upadku, dłonie osłaniały rękawice bez palców z wycięciami na kostkach i wierzchu dłoni, wokół talii znajdowała się czarna przepaska biodrowa z czerwonym obszyciem. Tak jak każdy kombinezon lotniczy ten też był bardzo obcisły i mocno przylegał do ciała, lub jak w tym przypadku do manekina, podkreślał on kształty Amandy i wszystkie jej walory cielesne. Na czole spoczywały gogle, bardzo zadbane i wypucowane na błysk, oprawki miały dziwny “złowrogi” kształt, dodatkowo okulary miały żółty kolor, wokół szyi znajdowała się aksamitna szaro zielona chusta, maskujący charakter chusty nie umknął uwadze Kenry. Na ścianach wisiały oprawione wycinki z gazet i plakaty, a w sporej gablotce znajdowały się złote medale, całe mnóstwo złotych medali, najokazalszy z nich był wykonany z białego złota i widniała na nim data z plakatu, wszystkie były wypucowane na błysk. Pomiędzy medalami znajdowały się małe przypinki, także wykonane ze złota, na przypinkach widniały nazwy różnych zawodów, jednak zapisane w języku niebian więc nic z tego nie rozumiała. Zaszczytne miejsce zajmowała złota obręcz, delikatna złota obręcz wyglądająca jak wianek z gałązek nieznanej rośliny, każdy element wyglądał jak prawdziwy. Na gablotce znajdowały się rozmaite zdjęcia, jedno z nich przykuło uwagę khatonki, Amanda wznosiła nad głowę rękę w której miała obręcz z gabloty, na twarzy miała szeroki szczery uśmiech triumfu. Na jej barkach siedziała mała niebianka, około czteroletnia, twarz miała skrytą w rozczochranych włosach Amandy, ale widać było jej włosy w kolorze głębokiej purpury, młoda wtulała się w Amandę. Zdjęcie wzbudziło niepokój Kenry, ciekawiło ją kim była ta młoda Niebianka, Sara wślizgnęła się cicho do pomieszczenia, przyjrzała się zdjęciu i uśmiechnęła się pod nosem.
-Tak, to bez wątpienia Ewelina. Tylko dlaczego Amanda wygląda tu na starszą?- Amanda na zdjęciu wyglądała na jakieś dziewięćdziesiąt lat. Młodziej niż na plakacie, ale i tak wyglądała staro. Sara postukała hakiem w napierśnik, kiwała głową zastanawiając się nad czymś. Nic nie powiedziała, odwróciła się i skierowała się do wyjścia, mimo to wciąż kilka myśli kołatało się jej w umyśle.
Kenra wciąż się rozglądała, nigdy wcześniej tu nie była, nawet nie zwróciła uwagi na to pomieszczenie, omiotła wzrokiem regały zapchane książkami i dokumentami, jedna wyglądały na naprawdę stare, inne wręcz przeciwnie, wyglądały na całkiem nowe. Tytuły na grzbietach były dla niej niezrozumiałe, nie wiedziała jaki to język, na pierwszy rzut oka wyglądało to jak losowa kolekcja dzieł pisanych. Jedno z tych dzieł przykuło jej uwagę. Stary pamiętnik. Oprawiony w czerwony podarty aksamit, metalowa oprawa była już w kilku kawałkach, a tłoczone litery... Nie były już tłoczone. Wzięła go do ręki. powoli i ostrożnie otwarła stary rękopis, pożółkłe stronice szeleściły przy każdym, nawet najdrobniejszym ruchu. Był zapisany po khatońsku. Odczytała wszystko bez problemów. Był to dziennik wyprawy, z pewnością nie należał do Amandy. Był to dziennik khatona. Nazywał się Huks i był wędrownym uzdrowicielem, nie był w żaden sposób datowany. Przewertowała szybko parę stron, większość zapisków to były osobiste notatki dotyczące napotkanych osób i przebiegu ich leczenia. Zaciekawiła ją wzmianka o pewnej gepardziej khatonce z rudymi włosami i szmaragdowymi oczyma, jej cechą charakterystyczną była cętka w kształcie serca, która była pod lewym okiem. Ona też miała taka cętkę, na lewej łapie. Czyżby było to jej krewna? Wedle opisu ta khatonka została ostro poharatana przez demona, mimo ciężkich ran nie miał problemu z jej uleczeniem. Na marginesie znajdowała się nieczytelna notatka, jedyne co miało jakiś sens to słowo "hybryda". Nic więcej nie było czytelne. Złożyła dziennik i odłożyła go na miejsce. Wyszła z warsztatu i zamknęła za sobą drzwi, Sara pewnie siedziała już w gabinecie. Zastanawiała się o co chodziło z tą khatonką, jeśli miała rację, to mogła z nią być w jakiś sposób spokrewniona. Kiedy znalazła się w gabinecie, Sara układała na podłodze obok biurka ostatnie potrzebne jej przedmioty. Czuła zapach nowej farby i bejcy prowadzono tu generalny remont, szafy przy drzwiach obłożone były folią malarską, podłoga była wymieniona na nową, gruby dębowy parkiet błyszczał warstwą nowego lakieru. Otwarły drzwi balkonowe. Wśród przedmiotów znajdowały się koce, kawał materiałowej płachty, oraz wiadro. Zack wylądował na balkonie robiąc mnóstwo rabanu, na barku trzymał coś co wyglądało jak niepełnosprytna mumia, pod pachą taszczył spore coś owinięte szmatą. Położył mumię na biurku kładąc ją bardzo delikatnie. Sara od razu poznała czyje to ciało, była to Amanda, ciężko było pomylić ją z kimkolwiek innym, Zack przykrył ją kocami aż po szyję.
Kenra poczuła jak żołądek zaczął się buntować, czuła smród rozkładającego się ciała, cofnęła się i zasłoniła nos. Sara zrobiła głęboki wdech, delektowała się cudowną wonią rozkładu, zdjęła maskę i zawiesiła ją na pasku.
-Upojny zapach. Jakieś problemy?- Zack otrzepał płaszcz, zdjął kaptur wreszcie pokazując swą twarz. Nie wyglądał dużo żywiej od Amandy. Lewa część twarzy zastąpiona była stalowymi panelami, na nich znajdowały się roślinne motywy, przypominały bluszcz. Na płycie policzka znajdowała się tarcza, a za nią dwa skrzyżowane miecze, na tarczy widniały trzy litery ZPS. Płyty okalały jeszcze czoło, szczękę, oraz zastępowały nos. Lewe oko zastąpione sztucznym odpowiednikiem, było czarne z czerwoną drobną źrenicą. Pozostała część twarzy poprzecinana była siatką blizn, biała brew była w połowie przecięta. Zarost był długi, wyglądał jakby przycinano go bagnetem, podobnie jak śnieżnobiałe włosy, nierówne i skołtunione. Twarz jak na niebianina była bardzo masywna, kwadratowa, niebianie w zasadzie posiadali twarze smukłe i drobne. Sama jego postura była przeciwna jego rasie, masywny, szeroki, chodząca góra.
-Żadnych, jeszcze potrafię się skradać. I to ja tak cuchnę. Nie pytaj.- Sara podeszła do ciała Amandy, przyjrzała się jej dokładnie, baczne oko nekromanty od razu powiedziało jej prawdę, ona żyła. Kenra patrzyła na sztywne ciało swojej matki z przerażeniem, ukryła się odruchowo za niebianinem, Zack nic nie powiedział, spojrzał na nią z podniesioną brwią. Sara zaciągnęła się powietrzem, zrobiła błogą minę czując zapach śmierci, oblizała się. Niebianin wyciągnął pozostałe, brakujące, członki Amandy, lewa ręka i oba skrzydła. Kenra cofnęła się do tyłu, obrzydzało ją to, mimo to coś mówił o jej, że lepiej zostać.
Usłyszeli dziwny dźwięk, coś pomiędzy jękiem a syknięciem, Amanda powoli się wyprostowała do pozycji siedzącej, jej widok mroził krew w żyłach. Czaszka w większości obdarta z mięsa i tkanki, oczy zastąpione były fioletowymi ognikami, czaszka była w jednym kawałku, wciąż jednak była osmolona. Brakowało jej połowy zębów, a szczęka swobodnie zwisała, większość głowy okryta bandażami, wyglądała jak mumia z koszmarów. Przez bandaże wystawały żebra, były całkowicie przesiąknięte świeżą tętniczą krwią, spod nich słyszeć się dało dudnienie, to serca tłoczyły krew. Zwiesiła głowę i podkuliła nogi, Zack położył wiadro tak by utrzymywało się pomiędzy udami a brzuchem, nachyliła się i z głośnym “błeehh” zwróciła całą treść żołądkową. Gdy się wyprostowała bandaże wokół ust były czerwone od krwi, zwisały z nich różowo-brunatne strzępy tkanki. Rozkaszlała się plując dookoła krwią i tkanką, Zack wydobył wiadro i ostrożnie położył je na podłodze, okrył ją szczelniej kocem i podał butelkę spirytusu, przyjęła butelkę i podziękowała skinieniem głowy. Nie miała problem z utrzymaniem butelki w dłoni, nawet stan w jakim się znajdowała nie potrafił ją powstrzymać przed piciem. Opróżniła butelkę na raz, widocznie odbudowa ciała przebiegała całkiem sprawnie. Odłożyła butelkę i otarła okolice ust bandażem z prawego przedramienia, tam taż znajdowały się kawałki ciała.
-Witajcie w domu, przepraszam, że mnie nie było, ale byłam zajęta byciem martwym. Więc... Witajcie w Endrenie. Miło was widzieć w jednym kawałku.- Nie miała problemów z wysławianiem się, mówiła płynnie, spokojnie, tak jakby w ogóle nie przejmowała się stanem, w jakim się znajdowała.
-Ciebie też dobrze widzieć, Panno Strife.- Zack wyglądał na naprawdę szczęśliwego z tego spotkania, gdyby okoliczności były bardziej sprzyjające, to może nawet i by się zaśmiał
-Ta... Dobrze cię widzieć, prawie się martwiłam.- Sara mimo złośliwości też cieszyła się z widoku Amandy, w końcu była jej przyjaciółką, oraz zwierzchniczką.
-Coś mnie ominęło? Kenra? Co się tu działo, oraz przede wszystkim czy nic ci się nie stało?- Spojrzała fioletowymi ognikami na swoją córkę, Kenra wychyliła się całkowicie zza niebianina, widok żywej Amandy przerażał ją, ale równocześnie cieszyła się z jej widoku.
-N... Nie było aż tak tragicznie... Tylko obudziłam się w kostnicy, a przez dwa dni byłam w stanie agonii.- Fioletowe ogniki w oczodołach zapłonęły mocniej, zdenerwowała się, zacisnęła pięść i walnęła nią w biurko.
-No pięknie... Mnie zajebać to mogą próbować, ale od ciebie to powinni wypierdalać, niech tylko dobiorę się im do dupy. Lenis mnie popamięta.- Zack z wręcz chirurgiczną precyzją przymocował lewą rękę na swoje miejsce, użył do tego cienkiego zielonego sznurka, odkorkował butelkę z wódką i obficie polał sznurek. Zaczął się tlić, zacisnął się i zaczął błyszczeć, Amanda wydała z siebie stłumiony okrzyk.
-Kurwa! Ahh... Aaa... Widzę jednak, że nic ci, Kurwa, nie jest, mam rację? To dobrze, mimo to. Potrzebujesz pomocy medycznej?- Zaprzeczyła kręcąc głową, nie potrzebowała medyka, tylko porządnego posiłku, była głodna, ostatnio jadła z dwa dni temu. Powoli podniosła lewą dłoń, poruszała nią na boki przeglądając się kością, nie miała tam mięsa, nic, gołe kości. Zastukała paliczkami o blat biurka, pogładziła nadgarstek, zacisnęła pięść.
-Zakładam, że chcesz jutro udać się na tą komedię. Jeśli tak, to wy dwoje macie już zajęcie. To jednak przedyskutujemy jutro.- Bagnet rozciął świeże ciało na plecach, dygnęła nerwowo czując zimną stal na dłoniach Zacka, teraz nadszedł czas na skrzydła. Bądź resztki skrzydeł, były prawie zmasakrowane, nie przypominały już kończyny, która umożliwiała latanie, to nie była nawet parodia kończyny. Powoli oplótł stał sznurkiem, następnie zaciągnął go porządnie, zębami odkorkował butelkę wódki i obficie polał sznur, nim proces się zakończył, powtórzył czynności przy drugim skrzydle. Amanda nie krzyczała, wydawała z siebie dźwięki podobne do chichotu, tylko chichotu kogoś z poważnymi schorzeniami psychicznymi. Trzasnęła dłonią w biurko, ogniki w oczach na chwilę przygasły, by po chwili zapłonąć jeszcze mocniej. Po krótkiej chwili było po wszystkim, skrzydła zostały przytwierdzone. Amanda powoli je rozprostowała, pogładziła oskubaną kończynę i warknęła.
-Jak ja go dorwę, wypatroszę jak karpia. Zajebię skurwiela.- Odbudowanie skrzydeł zajmie jej mnóstwo czasu, a do tego będzie musiała się oszczędzać, a o lataniu na jakiś czas może zapomnieć.
-I co masz teraz zamiar zrobić?- Sara usiadła na fotelu i zakręciła się na nim, Amanda spojrzała na nią, przeciągnęła dłonią po twarzy.
-Przede wszystkim najpierw wywalę cię przez okno, nikt nie siada na MOIM fotelu.- Przez chwile nic nie mówiła, zaciekle starała się utrzymać stały poziom myślenia, potrzebowała odpoczynku i porządnej odbudowy.
-Spać, muszę odpocząć. Wam też radzę, jutro macie tu być o ósmej.- Szarpnęła się chcąc się podnieść, pomacała nogi, następnie trzasnęła pięścią w udo.
-Nie mam władzy w nogach, hsssss, Zack podnieś mnie, proszę.- Płomyki w oczach na chwilę zasnęły, dopiero kiedy Zack ją podniósł to ogniki znów zapłonęły.
-Ale jestem wyczerpana. Muszę się wyspać.- Sara otwarła drzwi do sypialni Amandy,
Zack ją tam wniósł i ułożył na łóżku, okrył ją kołdrą, na chwilę przyklęknął obok niej i jeszcze o czymś rozmawiali. Sara stała obok drzwi wyjściowych i rytmicznie stukała pancerną rękawicą o napierśnik, po krótkiej chwili westchnęła i opuściła gabinet. Od razu zjechała na ósmy kilometr, tu znajdowało się jej dawne miejsce zakwaterowania. Surowy pokój pozbawiony ozdobników, dwie szafy, komoda, statyw na pancerz oraz na broń, oraz duże i wygodne łóżko. W oknach znajdowały się kraty, do tego zasłonięte były ciemnymi zasłonami, drzwi balkonowe były ciężki i wzmocnione stalowymi prętami, posiadały rygle od wewnętrznej strony. Pomieszczenie to miała ciężką atmosferę, wszystko co tu było miało ciemne kolory, głównie odcienie brązów i oliwki. Zapaliła świece znajdujące się w wysokich lichtarzach, one stanowiły równocześnie przednie nogi łóżka. Lichtarze były ręcznej roboty, wykonano je z ciemnego metalu, oraz z kości, ludzkich kości.
-Witaj w domu... Ale mi tego miejsca brakowało.- Powoli i ostrożnie zabrała się do zdejmowania pancerza, to płatnerskie dzieło sztuki było więcej warte, niż cały garnizon, razem z wyposażeniem. Plecak szybko wylądował przed łóżkiem, przeciągnęła się i pogładziła kark. Ten pancerz wykonano ze Stali Księżycowej, metalu tak wyjątkowego, że pisano o nim w legendach, postały nawet ballady i poematy. Obecnie tylko jedna osoba była w stanie go stworzyć, i to właśnie go szukali na Północy. Stal ta miała niesamowite właściwości, była lekka niczym pierze oraz niemożliwie wytrzymała, chroniła przed magią, ogniem, oraz innymi żywiołami, wgniecenia samoczynnie się naprawiają. Istniała jedna możliwość zniszczenia tego cudownego stopu, unicestwić go mógł tylko rzemieślnik, który go stworzył. Pogładziła naramiennik, głowa gryfa była wykonana z niemożliwą wręcz precyzją, stuknęła palcem w dziób. Pierwsze części pancerz wylądowały na dywanie, naramienniki, raskia, rękawica, naramiennik, nałokcice. Nie minęło kilka minut, a Sara stała tam już bez pancerza, szybko zdjęła kolczugę, oraz kaftan, kiedy została tam tylko w ubraniach, mogła wreszcie się przejrzeć. Otwarła szafę, od wewnętrznej strony drzwi znajdowało się lustro, przejrzała się w nim, dokładnie przyglądając się swemu ciału. Westchnęła. Schudła, i to za bardzo. Ostatnie trzy miesiące ostro odbiły się na jej figurze, żebra były zbyt dobrze widoczne, podciągnęła resztę koszuli do góry, przekręciła oczyma.
-Nawet WY? Japier... Kurwa!- Dostało się jej też po kobiecości, nigdy nie mogła pochwalić się dorodną kobiecością, tu natura postąpiła z nią raczej perfidnie. Teraz nawet nie kwalifikowała się pod znikome B, i tak dla niej było to dużo, zamknęła drzwi od szafy i warknęła. Spojrzała na rozwalony po podłodze pancerz, skarciła siebie w myślach, tak pancerza się nie traktuje. Z plecaka wyjęła hełm oraz potrzebne jej przybory, musiała zatroszczyć się o to cudeńko. Na podłodze rozwinęła wielki kawał płótna, nie miała zamiaru sprzątać podłogi i dywanu. Konserwacja to podstawa. Zaczęła od kaftanu, oczyściła go z wszelkich zanieczyszczeń, wypolerowała guzy na błysk, a następnie natarła całość specjalnym olejkiem, dzięki czemu skóra nie pękała. Potem nadeszła pora na kolczugę, ona też była wykonana ze Stali Księżycowej. Kolczuga smocza łuska chroniła nawet przed pchnięciem, ale była cięższa w porównaniu do innych typów. Jednak Stal Księżycowa była lekka więc nie sprawiało to problemów, była lżejsza od zwykłej kolczugi wykonanej ze stali. Ją przetarła metalową szczotką, sprawdziła czy ogniwa są całe, czy gdzieś nie jest uszkodzona, nic nie znalazła, była cała. Nałożyła kaftan na statyw, potem założyła kolczugę, do specjalnej szufladki na dole włożyła cały zestaw pasków i rzemieni do związania kolczugi. Nadeszła pora na sprawdzenie stanu pancerza, wzięła zestaw narzędzi do czyszczenia. Musiała dokładnie zatroszczyć się o pancerz, bardzo delikatnie obejrzała każdy zakamarek, stan stali był nienaganny, jednak była niemiłosiernie ubrudzona. Musiała wyczyścić każdy zakamarek, każde żłobienie, musiała wybrać brud spomiędzy płyt. Najwięcej troski wymagał jednak naramiennik gryfiej głowy, był tak dokładny, że aż nie chciało się wierzyć, że nie jest to odlew głowy prawdziwego gryfa. Czasami, kiedy naprawdę długo się w niego wpatrywała, miała wrażenie, że się porusza, że żyje. Najbardziej uwielbiała te dwa kryształy, dla większości magów, czarodziejów, czy innych parających się magią są bezużyteczne. Nikomu niepotrzebny bubel, szmelc, śmieć. Te kryształy były sprowadzone zza zachodniej granicy, z Dzikich Kniei, z kraju nekromantów. Te bezimienne ziemie, niegdyś zwane Królestwem Rotharic, upadły niemalże czterysta lat temu, powodów było wiele, wojny domowe, kryzys, nieporozumienia, do tego bunt gildii magów, oraz zbyt duża populacja tałatajstwa. Upadek królestwa zapewnił nekromantom swój własny kąt do "życia", oraz prowadzenia badań, a co za tym idzie, tworzeniu wielu przydatnych przedmiotów. Jednym z skutków ubocznych były te kryształy, popularnie zwane Kryształami Cmentarnymi. Każdy kryształ posiadał inny typ energii, dlatego wspomagały różne rodzaje magii, a kryształy cmentarne wzmacniały umiejętności nekromanty. Zawsze chciała porozbijać się po Dzikich Kniejach, podszlifować swoje zdolności. Przede wszystkim chciała spotkać innych nekromantów, kogoś po fachu. Zależało jej też na zdobyci większej ilości kryształów, mogła by stworzyć kostur, który bardzo by się jej przysłużył. Odetchnęła wygrzebując sadzę ze żłobienia, przesunęła dłonią po haku, przyjrzała się przedramieniu lewej ręki. Do teraz to wspomnienie było bolesne, wciąż pamiętała widok odciętej kończyny, pamiętała ten strumień czarnej krwi, oraz próby doczepienia kończyny. Potem tylko mocowanie prętów w kości, utworzenie gniazda na hak, a potem sam hak, był z nią tak długo, ale nie pomyślała, że zastąpi jej dłoń. Używała go już wcześniej, jako młoda agenta SBE, miała niemałą wprawę w rzucaniu hakiem na łańcuchu, oraz w walce nim. A teraz był z nią zespolony na stałe, do końca swoich dni będzie miała go ze sobą, no chyba, że nauczy się jednej z plugawych sztuczek nekromantów. Strona bierna nie była jej mocną stroną, widać to po jej twarzy i lewej ręce, brak połowy przedramienia, oraz potrójna blizna przechodząca przez prawe oko, od brwi do dołu szczęki. Bardzo skutecznie posługiwała się stroną czynną, czyli tym o czym większość mówi, wskrzeszanie trupów, utrzymywanie przy życiu, czy wykradanie wspomnień zmarłych. Strona bierna czyli te sztuczki, które nekromanta wykorzystywał do utrzymaniu siebie w całości. Niewielkim wacikiem doczyściła dziób gryfa, z dumą przyjrzała się powierzchni metalu, ten piękny srebrzysty kolor wdzięczył się w blasku świec. Wiedziała, że na doczyszczenie pancerza poświęciła sporo czasu, ale byłą zadowolona z efektu. Nałożyła pancerz na statyw, zdjęła maskę i umiejscowiła ją na na atrapie głowy, potem nałożyła hełm. Rzadko z niego korzystała, głównie przez własne uprzedzenia do hełmów, mimo tego i tak bardzo go lubiła. Hełm był bardzo opływowy, posiadał solidną przyłbicę, która przywodziła na myśl dziób gryfa, posiadał grzebień ciągnący się od czoła do potylicy, był czarno granatowy. Hełm posiadał dwa niewiele skrzydła które maskowały wybrzuszenia na jej uszy, były tam także szczeliny które nie ograniczały aż tak słuchu. Pancerz wraz z hełmem oraz maską robił z niej istną chodzącą konserwa nie do zabicia, kaftan był zmodyfikowanym pancerzem kinetycznym, wiec ciosy które nie przekraczały czterystu kilogramów na centymetr kwadratowy były dla niej niegroźne. Jedyne czego mogła się obawiać, to cios obuchem w łeb, tego musiała unikać za wszelką cenę. A w unikach miała olbrzymią wprawę, brak lewej dłoni odcisnął piętno na jej walce. Walka ciężką szabla oficerską wymagała wprawy, oraz siły, obie te rzeczy miała, do tego nauczyła się odbijać broń opancerzeniem przedramienia, bądź wykorzystywała hak do rozbrajania wroga. Kładła też olbrzymi nacisk na prędkość, nie tłukła też bez opamiętania, dokładnie wiedziała gdzie zadać cios by bolało. Sprawdziła stan przepaski biodrowej i raskii, wrzuciła je do śmieci, były spalone, poszarpane, i zaczęły się rozpadać, potrzebowała nowych, więc musiała wpaść do krawca. Została jej tylko jedna rzecz do zrobienia, wyczyszczenie miotacza. Trzymała go pod raskią, dobrze ukryty, nikt go nie zauważy, zawsze mogła szybko go dobyć i odstrzelić łeb. Był to krótki i zwarty miotacz o dwóch pionowo ustawionych lufach, cudeńko zasilane dwoma kryształami Znem, posiadały system chłodzenia wykorzystujący kryształy lohj. Nawet jak się je przegrzało, to łatwo można było je ochłodzić, wystarczyło złamać broń i wysunąć kieszenie na kryształy, wystarczyły trzy sekundy a kryształy były zimne jak lód. Broń posiadała piękną zdobioną rękojeść wykonaną z ciemnego dębu z Dzikich Kniei, drewno przesiąknięte było śmiercią i magią nekromantów. Górna lufa była nieznacznie dłuższa od dolnej, a dolna posiadała nakładkę na lufę w kształcie czaszki. Ta broń nie wymagała wiele troski, jedynie musiała zakonserwować kryształy, złamała broń i wysunęła kryształy, wszystkie, te zasilające broń i te chłodzące. Następnie nalała specjalnej cieczy do pojemnika, wrzuciła tam kryształy i zamknęła pojemnik szczelnym wieczkiem. Ciecz ta, zwana potocznie solanką kryształową, ma z solanka tyle wspólnego co prostytutka z dziewictwem. Jej zadanie było proste, zregenerowanie ubytków w strukturze kryształu, oraz usunięcie brudu. Wymagało to wielogodzinnego moczenia, więc mogła skupić się na szabli. Najpotężniejszej broni z jej arsenału. Była to ciężka szabla przeznaczona dla oficerów armii Królewskiej za czasów Kasandry. Cechowała się ostrością, wytrzymałością, oraz sporą siłą uderzenia, dużą role odgrywał specjalnie dociążenie na samym jej końcu, dzięki temu szabla uderzała z olbrzymią siłą, oraz łatwiej było uciąć kończynę. W pozostałych aspektach nie wyróżniała się specjalnie od innych broni tego typu, z wyjątkiem wagi. Nawet w porównaniu do mieczy broń odznaczała się znaczna wagą, wśród wszystkich szabli pewnie zajmowała zaszczytne miano najcięższej broni. Tu nie miała co robić, ta broń była kunsztem sama w sobie, doskonała stal z Królewskich hut, rdzeń ze stali wulkanicznej, która nadawała broni ciężaru, pięknie zdobiona rękojeść. Motywy były związane z jej profesją, głowa gryfa otoczona wieńcem, oraz runiczny zapis jej stopnia. Metal miał charakterystyczny, nieco oliwkowy odcień, nie bez powodu zwano go stalą inkwizytorską, ten kolor munduru zarezerwowany był tylko dla najlepszych agentów oraz samego Inkwizytora. Profilaktycznie otarła broń z zabrudzeń, metalowa pochwa też posiadała zdobienia, dla postronnego wyglądał to jak jakiś bluszcz, ale dla kogoś zaznajomionego w tajemnice SBE i KUB miało to więcej sensu. Były to słowa przysięgi składane przed samą Kasandrą, były zapisane szyfrem, oraz do tego w lustrzanym odbiciu. "Ja, ten który wyrzeka się wszystkiego, swego życia, wolności, oraz wolnej woli, składam tobie hołd, Królowo Królowych, Kasnadro, Córo Niebios, składam w Twe ręce swe życie. Przysięgam wiernie Ci służyć do końca swych dni, do ostatniej kropli krwi, do ostatniego tchu."
-Ta... Jasne... Do końca życia... Chuj, a nie koniec życia. Jak ja żałuję, że tej suki nie zatłukłam osobiście. Trzeba było ukręcić jej głowę kiedy tylko miałam okazję.- Stuknęła palcem w pochwę, wewnątrz wykładana była miękką skórą, oraz twardą tkaniną, pasek to w sumie był kawał skóry z klamrą, nic nadzwyczajnego. Odłożyła broń na stojak i pogładziła ją, spojrzała na swoje odbicie w oknie, widmo dawnej maldurianki. Ile zostało w niej Sary?
-Zack pewnie już coś ugotował. Trzeba się pośpieszyć nim blaszak sam wszystko zje.- Szybko zjechała windą do garnizonu, wyminęła nocną zmianę, ci tylko obrzucili ją spojrzeniem, zasalutowali i wrócili do obchodu. Czyli zostali poinformowani. Miała na sobie nico zniszczoną sznurowana koszulę pozbawioną lewego rękawa, długie spodnie z materiału, podszyte futrem niedźwiedzia, wokół lewego ramienia miała owinięty kawał rzemienia. Chodziła boso, i tak była umazana jak po wizycie w kopalni węgla kamiennego, więc nie robiło jej to specjalnej różnicy. A jak ktoś się przyczepi, to zasmakuje zimnego, nocnego powietrza podczas spadania na ziemię. Kiedy była kilka metrów od kuchni poczuła zapach jedzenia, wiedziała co Zack ugotował, gulasz, oblizała się szpiczastym jęzorem, tak... Gulasz. W kuchni zastała Zacka, siedział tam kończąc swoją porcję, w zlewie znajdowała się pusta miska, więc Kenra też zasmakowała kuchni niebianina.
-Trochę ci zeszło. Jedz nim ostygnie.- Usiadła i szybko zabrała się do jedzenia, ten gulasz był wspaniały, wyborny... Uwielbiała go. Zack nigdy nie zdradził jej co do niego dodaje, niebianin dobrze znał się na gotowaniu, potrafił przygotować wiele dań, ale najbardziej uwielbiała gulasz. Podał jej szklankę wypełnioną jakąś szaroburą mazią, większość by się zrzygała, ale dla niej było to lepsze niż najwspanialsze wina czy inne trunki. Szpik kostny wymieszany z ziołami. W jadłospisie maldurian szpik kostny zajmował zaszczytne pierwsze miejsce, był im niezbędny do życia. Nikt do końca nie wiedział dlaczego tak jest, sama rasa maldurian była niezwykle tajemnicza, niewiele o nich wiadomo, jednak ta jedna informacja wryła się ludziom w umysł. Maldurianie głównie żywili się szpikiem. Więc często mylono ich z wampirami.
-Sprawiała jakieś problemy?- Zaprzeczył kręcąc głową, wypił do końca zawartość swojego kubka, pewnie jakiś napar ziołowy, bądź woda z cukrem, odłożył szklankę co zlewu.
-Trochę się popytała, zjadła i poszła spać. Wydaje się nieco... Inna. Ale nie mam nic przeciwko niej. Chciałbym wiedzieć co też to Amanda dla nas zaplanowała?- Sara wzruszyła ramionami, całą swą uwagę poświęciła gulaszowi. Zack Podsunął jej dzbanek wypełniony tą mazią ze szpikiem i wrócił do swojego pokoju. Musiał odsapnąć, wreszcie po tylu latach zapowiadał się spokój.

Mroczny tunel. Znowu. Ciemna gardziel piekieł. Chwiejne światło pochodni odstrasza mrok, odstrasza upiory. Ruszyła przed siebie, tym razem biegiem, wiedziała co się tu będzie działo. Bosymi łapami wbiegła w lodowatą krew, nie zatrzymywała się. Sufit się zniżał a podłoga opadała, czerwona ciesz sięgała już pasa, nie mogła się zatrzymać. Znowu znalazła się w miejscu gdzie sufit nikł pod szkarłatnym lustrem krwi, niewiele myśląc dała nura w odrażającą, zimną, czerwoną toń. Ogonem dotykała sufitu by wiedzieć czy się zanurza czy wynurza, czuła że rękoma uderza o coś podłużnego i cienkiego, wiedziała co to jest, jednak wolała o tym nie myśleć. Wynurzyła się z czując się jak zmartwychwstałe dzieło nekromanty, cała ociekała krwią, wyglądała jak nieboskie stworzenie rodem z koszmaru. Mokre futro kleiło się do ciała, włosy opadały na oczy, w ustach miała nieprzyjemny metaliczny posmak krwi, dopiero po paru sekundach zorientowała się co zrobiła, o mało co się nie zrzygała. Odrzuciła włosy do tyły po czym rozejrzała się, zdziwiła się widząc dobrze oświetlony korytarz, obłożony białymi kafelkami, wstała chwiejnie czując jak krew spływa po jej ciele. Powoli ruszyła przed siebie zostawiając krwawe odciski poduszek. Podłoga była lodowata, te wrażenie było tylko spotęgowane przez lodowatą krew spływającą po jej ciele. Ściany obrośnięte były pajęczynami, zasłaniały one grube pancerne drzwi oraz okna z pancernymi szybami. Zajrzała przez jedno z takich okien. Po drugiej stronie znajdował się szkielet w kaftanie bezpieczeństwa, leżał w pozycji embrionalnej. Skulony i rozpadający się szkielet uświadomił jej gdzie się znajduje, w wariatkowie. Rzuciła się do ucieczki, kafelki na ścianach zaczęły żółknąć, metalowe okucia drzwi rdzewieć, z sufitu sypał się tynk, żarówki spadały na ziemię rozbijając się na kawałeczki, szyby eksplodowały odłamkami szkła. Drzwi wypadły z zawiasów, upadły na ziemię prawie przygniatając Kenrę, biegła szybciej niż sama by się o to posądziła, wszystko za nią się sypało, rozpadało, nie mogła się zatrzymać. Tuż przed nią otwarły się drzwi, nie wyhamowała i z olbrzymim impetem wpieprzyła się w nie, odbiła się i upadła na podłogę rozkładając szeroko ręce, w łbie się kręciło, przed oczami latały mroczki. Z izolatki dobiegł obłąkańczy śmiech, z pewnością kobiecy i dziwnie znajomy. Podniosła się czując jak głowa pulsuje tępym bólem, spojrzała kto był w izolatce, zaraz tego pożałowała, w izolatce znajdowała się… ona, tak ona.
To było jej mroczne wypatrzenie, czarne futro, fioletowe pręgi, obłąkańczy wyraz pyska. Chciała rzucić się do ucieczki, wstała i rzucała się przed siebie, nie odbiegła daleko, coś uderzyło ją w plecy, upadła na podłogę przetaczając się po szkle, poczuła nieopisany ból gdy szklane odłamki wbiły się w ciało, w twarz, właściwie wszędzie, spojrzała przez ramię kto ją uderzył. To była ta Kenra z izolatki, kaftan był rozszarpany, widziała resztę jej ciała, w miejscu gdzie powinno być miłe dla oka, śnieżnobiałe futerko, ona miała futro w kolorze zaschniętej krwi. Obłąkańczy wyraz nie zniknął, wręcz przeciwnie, pogłębił się. W dłoni trzymała zardzewiałą rurę, zakręciła nią, stuknęła w ścianę. To uderzenia spadło na nią szybciej, niż uderzało jej serce, w jednym momencie poczuła taki ból, że prawie łeb jej wybuchł. Pomiędzy kość piszczelową, a strzałkową wbity był zardzewiały pręt, wrzasnęła kiedy się poruszyła.
-Boli, nieprawdaż? Siostrzyczko? Jaka to szkoda, że muszę cię zniszczyć... Bywał... Skarbie.- Uderzenie w głowę, czuła jakby ktoś naskoczył jej na czaszkę, wszystko zawirowało, potem znów poczuła rozdzierający ból, tym razem w lewym barku, tam spoczywała rura która prawie rozbiła jej głowa.
-Główka boli? Nie martw się, to dopiero początek.- W jej dłoni znikąd pojawiły się gwoździe, nadepnęła khatonce na pierś unieruchamiając ją na dobre. Następnie się nachyliła i polizała ją po nosie, a sekundę potem poczuła gwóźdź wbity w kostkę lewej łapy, potem kolejny, w kolano tej samej ręki. Kolejne gwoździe wbijały się szybciej, niż mózg był w stanie analizować bodźce. Była całkowicie przybita to gruntu, mroczne wypatrzenie Kenry usiadło miedzy jej nogami i polizało ją po brzuchu.
-Czujesz coś jeszcze? Pewnie, że tak. Przed nami jeszcze trochę zabawy.- Poczuła ugryzienie w łydkę, a potem szarpnięcie, mroczna Kenra nachyliła się nad nią z kawałkiem mięsa zwisającym z ust. Czuła dłonie zaciskające się na piersiach, potem powoli zatapiając się w ciele, pazury ucierające się o żebra. Słabo jej już było, wszystko migotało, nie potrafiła na niczym się skupić, nim odpłynęła usłyszała cichy szept.
-Do zobaczenia siostrzyczko. Będę czekać.- Wszystko zakryła kurtyna mroku, nie było nic, tylko pustka.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.