Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: William "Cylinder: część 1: spotkanje ze śmiercią"  
Autor: William
Opublikowano: 2017/9/21
Przeczytano: 1963 raz(y)
Rozmiar 8.09 KB
0

(+0|-0)
 
Ciepłe popołudnie, ulica Krzyżowa, hałas rozmów i aut z lewej i prawej tworzy muzykę, czy też rytm, w którym miasto żyje. Los chciał żebym wracał ze spotkania w Micheal Angelo, klubu artystycznego, rozpromieniony radością:
-"W końcu dzień wolny of spotkań, zabaw i wystawnych bankietów"- pomyślałem sobie-"może jeszcze zdążę na film?"- pamiętałem że dziś na kanale 6,5 leci komedia romantyczna, taka zabawniejsza Romeo i Julia. -"to może być ciekawe"- pomyślałem-"ale seans jest za 20 minut... a ja mam 40 do przejścia"-westchnąłem lekko, a wtedy zauważyłem że jestem przed boczną uliczką, chyba Kalwina:
-"Hmm... tędy skrócę sobie drogę o całe 15 minut..."- wszedłem lekko w uliczkę i przyśpieszyłem kroku -"może zdążę przed seansem?”- miałem w głębi siebie nadzieje że moja droga okaże się krótsza i jeszcze zdążę przed początkiem filmu. Szybko niestety natknąłem na ślepą uliczkę, niestety tak bywa, ale bywać nie powinno, iż wpadłem w tę samą pułapkę jeszcze 3 razy:
-"ty miernoto!"-krzyknąłem na siebie w głowie-"jak można nie wiedzieć jak się poruszać po mieście w którym mieszkasz tyle lat!"
Ale wtedy poczułem coś niepokojącego, coś zimnego, zepsutego i obślizgłego. Zacząłem biec, lecz niestety moja niedźwiedzia budowa nie pozwala na więcej niż trucht, a typowy dla pandy styl życia sprawił że szybko poczułem zmęczenie, uciekłem w boczną alejkę, lecz ta też zakończyła się ceglanym murem.
-Koniec drogi?- usłyszałem obrzydliwy gruby głos zza moich pleców-jaka szkoda- dodał po chwili ironicznie wraz z lekkim śmiechem.
-Chyba nasza gwiazda zabłądziła- kolejny obślizgły głos dał o sobie znak- nikt nie wraca niestety bez zapłaty- głos charknął i kichnął, najwyraźniej miał uczulenie na coś.
-W takim razie trzeba uiścić- ostatni głos, najobrzydliwszy, jakby ktoś penetrował twoje uszy obślizgłymi mackami, blee.
Lekko obróciłem swoją głowę i spostrzegłem za sobą trzy sylwetki, dwóch szerokich jak szafy a trzeci mizerny, tak jakby dawno nie widział kawałka chleba. Odchrząknąłem, podniosłem głowę do nieba i spokojnym krokiem zacząłem iść w stronę tych zwyrodnialców, chciałem ich minąć i uciec, lecz gdy tylko obróciłem się na pięcie oba "goryle", mimo iż zauważyłem kły dzików na ich obliczu, za to ich szef był wychudzonym... szczerze, warstwa tłustego smaru, smoły i krwi zmieniła go z jakiejkolwiek istoty w potwora z horroru, może to był kocur? A może jaszczurka? Nie wiem i nie chce wiedzieć, lecz najwyraźniej ta abominacja chciała żeby to odkrył.
-A gdzie się pan wybiera?- wyciągnął swoją brudną, obślizgłą od smarów łapę w moja stronę i czekał- nadal sprawy do omówienia. W obrzydzeniu złapałem moją ozdobą laskę i odsunąłem mojego "prześladowcę" lekko w bok
: -Nie marnuj czasu...-mruknąłem i wyminąłem go szybko, natychmiastowo usłyszałem dźwięk wyjmowanego przedmiotu, ciężkiego, a wtedy charakterystyczne "click" od zabezpieczenia:
-"cholera, jest uzbrojony"- odwróciłem się lekko i zobaczyłem rewolwer wymierzony w moje plecy.
-Tak jak mówiłem... będzie 3000 kredytów? - ta ohyda uśmiechnęła się lekko- czy może musze sam wypłacić...- jego ręka brudna łapa niemal dotknęła mojego nowego garnituru, na to nie mogłem pozwolić, jednym ruchem moja laska uderzyła w jego palce, a ja odskoczyłem lekko do tyłu.
-AAAA, ty mendo!- jego ręka zaczęła się lekko trząść- aaa.... chyba się złamały...
-Nie toleruje szuj takich jak ty- powiedziałem oschle i zanim się nie obejrzałem, zostałem powalony przez czyiś cios, raczej cios tych dwóch mięśniaków niż tego smolistego karła. -Teraz zapłacisz więcej niż forsę!- krzyk z jego ust był piekielny, tak jakby ktoś się dusił. Otworzyłem lekko oczy i ujrzałem jednego z pomagierów "sir błotniaka" z jego bronią w rękach.
-Dobranoc- spod warg zbira wydał się niejasny pomruk.
Zamknąłem oczy i modliłem się o szybki koniec.
I w końcu poszło.
Boom! Pistolet jak głośny jak armata wystrzelił! Dźwięk upadającego ciała wywołał mały wstrząs ziemi. Ale... ja wciąż byłem na ziemi.. I znów, boom, słyszę jak kolejne ciało upada na brudne ulice, aż w końcu słyszę:
-W mordę!- i odgłos ucieczki, po czym ostatnie boom... i kolejny upadek.
Otworzyłem powoli oczy i zobaczyłem ciało tego osiłka leżące na ziemi, bezruchu, a głowa obficie sączy krew. Natychmiast chciałem zacząć krzyczeć, wrzeszczeć, uciekać, ale byłem sparaliżowany strachem. I wtedy... i wtedy go zauważyłem. Długi brudny płacz zasłaniał jego całą sylwetkę, a kaptur jego twarz, trzymał rewolwer z którego leciała smuga dymu, to on ich zamordował, jednocześnie ratując mnie.
-A-a-a-a....-powoli przywracała się moja możliwość mowy- T-t-t-ty...- Nieznajomy coś mruknął i trzymając za koniec laski podał mi ją, po czym podciągnął na ziemie, ledwo sam nie upadł przy tym, ale udało mu się:
-Dzię-ękuje... - odwróciłem wzrok, przerażony myślą pozostania następną ofiarą zabójcy, po czym zacząłem powoli oddalać się, gdziekolwiek, byle by nie być w pobliżu... jego... Ale on coś zauważył we mnie, nie wiedziałem co, ale w końcu odkryłem.
Stanął przede mną i wyciągnął jakiś plakat:
-Czy.. czy mogę jakoś pomóc?- unikałem kontaktu wzrokowego, po czym zauważyłem jego łapy... rude futro, ale całe pobrudzone... farbą? Tak.. czerwona.. niebieska.. i te małe pazurki, gdzieś podobne widziałem... Moje rozmyślanie przerwały nagłe ruchy rąk... nazwę go "wizytorem"... nachylił plakat i zobaczyłem siebie, to był stary plakat promujący cygaro "churchil" , początek zabawy w twarz do reklamy moim zdaniem, wtedy usłyszałem pomruki i zauważyłem zacienioną twarz wizytora, złość, nie pokój, chaos... ale jednak był tam jakiś szyk emocji, każda jakby wiedziała kiedy ma wyjść żeby wywrzeć największe wrażenie.
-Czy... czy ty jesteś moim fanem?- zapytałem się zdziwiony, przecież ten plakat ma rok, te sterowce z papieru mają teraz nową reklamę- czy... ty chcesz mój autograf?
Mina wizytora tak mocno oddawała rozczarowywanie jak tylko się dało, położył dłoń na czole i lekko zakrył oczy, ja tymczasem bezszelestnie zacząłem udawać się w tył, a on tak stał, przecierał oczy, coś mamrotał pod nosem, w końcu zalazłem się poza wzrokiem tego... kogoś i zacząłem biec, biec ile sił w nogach i tchu w płucach. Zacząłem mijać więcej biedaków i żebraków, musiałem ich zmyślnie wyminąć albo bym ich stratował.
-Co się stało?- usłyszałem podczas mojego pędu od losowego przechodnia- pali się?
I wtedy znowu On! Wyskoczył z za skrzyżowania i chyba starał się powiedzieć:
-Buu! -Ale wyszło: -Myh! Tak czy inaczej wyminąłem go i napadzie strachu uciekłem z ciemnych uliczek: -Dobry Boże z nieba, nigdy więcej!- usiadłem na ławeczce i zacząłem sapać. Ludzie od razu zaczęli mnie rozpoznawać,
"Panie Pado, co u pana?" "Panie Pado, czy złoży pan autograf?", chryste.. nigdzie nie ma spokoju... Podpisałem kilka kartek i zeszytów po czym udałem się powoli do mojego mieszkania, a tam jak zawsze, nieporządek, miałem wysprzątać ale... nie miałem siły, nawet noc seansów była dla mnie niemożliwa, łyknąłem lekarstwa, wypiłem odrobine wina i upadłem trupem na kanapę.
-Nie... nigdy więcej... zajmę się wyplenianiem ich z miasta... - sapałem i momentalnie zasnąłem.
Inteligentne lampy już się same wyłączyły, taka nowinka technologiczna, a noc była spokojna i głucha.....

Była, była do 3 czy 4 w nocy... miałem znowu atak.. wstałem i szybko łyknąłem leki w kuchni, usiadłem na krześle, a oczy skierowałem na okno... nie powinienem był.. oj nie.. nie wiem czy to była tylko moja wyobraźnia czy nie... a-ale On tam stał... na dole... i...i.. patrzył na mnie, ale... ale jak? Widział mnie pierwszy raz...to nie był wizytor...ani fan... to był płatny zabójca!
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
-1
(+0|-1)
Opowiadania: William "Cylinder: część 1: spotkanje ze śmiercią"
Wysłano: 6.08.2018 1:26
Królik (bialy)
Anthro
Raczej to nie koniec historji... Mimo kilku błędów narracyjnych (zbyt długie zdania (lub brak przecinków)) (albo to ja się czepiam?) To miło się czytało... Czekam na dalszy ciąg.