Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: SilverPaw: Opowieści z Endrenu : Cienie Przeszłości Rozdział 3 Part V  
Autor: SilverPaw
Opublikowano: 2017/10/17
Przeczytano: 869 raz(y)
Rozmiar 34.12 KB
0

(+0|-0)
 
Tak wiem, dawno nic nie było, moją jedyną linią obrony jest lenistwo i zbyt duża ilość gier oczekujących przejścia. Tak więc zapraszam do czytania.


Cisza dłużyła się i dłużyła, w końcu niebianin przerwał ją głośnym westchnięciem, pokręcił głową.
-Jak powiemy o tym Amandzie? Zresztą potrzebny jest nam dowód, i mam na myśli niepodważalny.- Amanda nie uwierzy im gdy powiedzą o tym, potrzebowali dowodów, zresztą on sam w to nie wierzył, ale skoro Sara miała jakieś podejrzenia i ona w to wierzyła, to coś musiało być na rzeczy.
-Właśnie dlatego chcę Kryształ Królów, co prawda my go zniszczymy, ale ona jest zbyt słaba, ledwie zaczęła kumulować w sobie...-
-Mam inny pomysł.- Wciął się jej w połowie zdania, zrobiła urażoną minę i zasyczała złowrogo, nie lubiła takiego zachowania. Niebianin wyciągnął z szafy plik dokumentów, gruby i obszerny, spięty dwoma pasami, położył go na biurku.
-To są notatki Aldreona, dotyczą mroku i tego typu spraw, powierzył je mi, bo jak sam twierdził "jeszcze mi się przydadzą", jak zawsze miał rację. Sprawdźmy czy jest tu coś na temat wykrywania mroku.- Obrzucił spojrzeniem dokumenty, Aldreon zawsze dbał o szczegółowość i dokładność notatek, oraz zawsze wszystko miał poukładane. Więc znalezienie czegoś na temat wykrywania mroku nie powinno zająć wiele czasu.
-Ehh... Niech ci będzie, ale jak nic nie znajdziemy...-
-... To wykorzystamy Kryształ.- Dokończył. Sara skinęła głową na znak zgody, więc postanowione. Niebianin rozpiął pasy, papiery były już zżółkłe, dobrze, że nie był to zwyczajny papier bo już dawno zostałby z nich proch. Podzielili się po połowie, tak było znacznie szybciej, niebianin zgarnął górną połowę, Sarze przypadła dolna. Powoli i starannie przeglądali zapiski, one były prowadzone starannie i schematycznie, na wielu stronach widniały wykresy, obliczenia matematyczne. Tematycznie zamykało się to na jednym, na Mroku, kompleksowa wiedza, nawet archiwa Zakonu Smoka nie były tak obszerne. Aldreon do niektórych zapisków stosował szyfr, inne były zapisane normalnie, po endreńsku, choć znaczna część była zapisana po niebiańsku.
-Taka ciekawostka. Nie wiedziałam, że można wysysać Mrok z innych istot. To może być przydatne.-
-Skup się.- Spojrzała krzywo na niebianina i mruknęła coś do siebie, wróciła do przeglądania zapisków, spędzili tak kwadrans, aż wreszcie Zack znalazł to czego szukali.
-Mam! Wiedziałem, że ten drań gdzieś to zapisał.- Położył trzy kartki na biurku, każda z nich zawierała informacje na temat wykrywania i mierzenia ilości Mroku.
-Ta... Co my tu... "Wykrywanie Mroku, oprócz standardowych procedur Widzących, jest też możliwe za pomocą Testu Rotbunna (1723-1809 E1). Ta metoda pozwala także na określenie Ilości Mroku w danej osobie"... Bla, bla bla... Dobra, mamy to czego szukaliśmy, potrzebne jest nam trochę składników, oraz płótno. Herra z pewnością będzie miała skła... Słyszałaś to?- Poruszył uszami, Sara spojrzała na niego nie widząc o co mu chodzi, niebianin zerwał się natychmiastowo i wybiegł na balkon.
-Leć po Herrę, u młodej coś walnęło!- Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, to niebianin zdążył już wyskoczyć przez balkon.
-Co?- Pobiegła do windy, natychmiastowo udała się na jedenasty kilometr, co Zackowi wpadło do tego blaszanego łba? Musiała poczekać na odpowiedź.
Zack wpadł przez balkon do pokoju khatonki, nawet nie musiał jej szukać, leżała bez czucia pod ścianą, w powietrzu unosił się zapach spalonego futra, podbiegł do niej. Obficie krwawiła z nosa, dłonie miała poparzone, na nich widniały drobne, szmaragdowe spirale. Sprawdził puls, mimo sprawdzenia kilkukrotnie, nie wyczuł go, był też kolejny problem, ona nie oddychała. Niewiele myśląc przystąpił do resuscytacji, musiał się pośpieszyć, Herra powinna szybko tu przybyć.

Nie zatrzymywać się, trzeci raz wpadła po uszy w krew, było to chore, ale zaczęła się z tym oswajać. Wypłynęła na powierzchnię, spojrzała na korytarz wariatkowa, tu poprzednio zginęła, tak jak poprzednio było tu dziwnie cicho, jednak było trochę jakby… realniej.
Dostrzegała więcej szczegółów, drobnych elementów których wcześniej nie było, tu pajęczyna, tam przewody elektryczne, kurz, kawałki tynku i betonu leżące na podłodze.
Czuła przeciąg, chłód, strach, to tak jakby się tu przeniosła. Wykręciła krew z włosów, powoli ruszyła naprzód, nie spieszyła się, tu gdzieś kryła się mordercza niebianka, usłyszała śmiech, dziki, obłąkańczy śmiech, stukanie podkutych butów. Zobaczyła niebiankę w drzwiach do jednej z izolatek, nonszalancko opierała się o framugę, ubrana była w długi kitel laboratoryjny, pod nim miała szarą męską koszulę i szary golf z wysokim kołnierzem, długie czarne bojówki i czarne glany wydawały się znajome, Amanda takie nosiła. Widziała jej twarz, ni to młodą, ni to starą, szerokie usta wykrzywione kpiącym uśmieszkiem, oraz jasne, nieco różowe wargi. Włosy miała w kolorze głębokiej purpury, upięte w kucyk, domyślała się jej tożsamości, to była Ewelina. W prawej ręce dzierżyła młot bojowy, ciężki dwuręczny oręż, zdolny do zmiażdżenia głowy w hełmie, wykonanie i zdobienia nakazywały sądzić, że oręż wykonały krasnoludy. Był w kolorze złota, długi trzon mierzył metr sześćdziesiąt i on też był z metalu. Niebianka powoli ruszyła w stronę khatonki, Kenra nie miała się gdzie cofnąć, za nią ściana, a z przodu... no właśnie, z przodu niebianka z młotem. Ewelina położyła młot na ramieniu, powoli sięgnęła do pasa, dobyła noża ofiarnego, tym samym ostrzem odebrała jej poprzednio życie. Wymieniły spojrzenia, oczy niebianki były różne od siebie, lewe było normalne, tęczówka w kolorze starej miedzi, zwykła źrenica, białe białko. Prawe bardzo się różniło, białko było przekrwione, w kolorze morskiego lazurytu, tęczówki były szare, pozbawione koloru i uczuć, źrenica wyglądały jak dwa połączone środkiem łuki. Niebianka położyła młot na podłodze, twarz była bez wyrazu, w prawym oku błyskał złowrogi ognik, ognik szaleństwa. Postawiła kolejny krok do przodu, Kenra zrobiła krok w tył, poślizgnęła się na krwi, niebianka doskoczyła do przodu i ją chwyciła, utrzymała ją w pionie, gdy Kenra odzyskała równowagę, niebianka ją puściła. Ewelina poklepała khatonkę po ramieniu, wręczyła jej nóż ofiarny, po czym się rozpłynęła się w powietrzu. Kenra ze rozdziawioną gębą spoglądała w miejsce, gdzie przed chwilą stała niebianka, spojrzała na nóż, pokręciła z niedowierzaniem głową. Ostrze noża było delikatnie falowane, fantazyjny zakręcany jelec i głownia rzeźbiona w kształt kruczej głowy, dodawały broni uroku, na ostrzu wyryto krucze skrzydło. Zrobiła krok w przód, cały korytarz natychmiast się zmienił, znalazła się na szóstym poziomie lochów. Białe kafelki sięgające połowy wysokości ścian, proste lampy zwisające z sufitu, pancerne drzwi prowadzące do sal tortur, spojrzała za siebie, z tyłu znajdowała się czarna, nieprzenikniona pustka. Powoli ruszyła naprzód. Było tu zimno, mocno ciągnęło od kafelek podłogowych, tu nie było zimno, tu pizgało złem. Ciche metaliczne postukiwanie, cichy śmiech, opętańczy śmiech, zobaczyła kątem oka, jak ktoś przebiegał przez korytarz. Za postacią ciągnął się płaszcz oficerski, oliwkowy, usłyszała metaliczne stukanie, chrobot, ktoś ciągnął metalowy przedmiot po kafelkach. Nie panikuj, nie panikuj! Powtarzała to sobie w kółko, ręce jej drżały, zęby stukały, serce waliło jak oszalałe. Sara wyskoczyła do przodu, zaatakowała znad głowy, szabla świsnęła koło głowy khatonki, następnie doskoczyła do przodu i kopnęła ją w brzuch, Kenra zgięła się w połowie, zacisnęła dłonie na nożu, zaatakowała Sarę. Inkwizytorka pochwyciła nadgarstek khatonki, powoli zaczęła go wykręcać, uderzyła Kenrę z główki, wyrwała nóż i dźgnęła nim w ramię. Kolejne kopnięcie w brzuch, cios w potylicę, upadła na podłogę jak długa, dostała jeszcze szybkim sierpem, odpłynęła na chwilę. Gdy wrócił jej kontakt z rzeczywistością zorientowała się, że jest skrępowana i ciągnięta po podłodze, skrępowane były kostki, kolana, łokcie i nadgarstki, spętano je cienką metalową żyłką. Krwawiła z głębokie rany po nożu, ostrze przeszło na wylot, cała lewa część ubrania, była pokryta juchą, nawet nie czuła bólu, tylko przeszywający chłód. Sara otwarła drzwi, wciągnęła khatonkę do środka, w środku panowała dławiąca ciemność, Sara puściła ją, ta opadła bezwładnie na podłogę. Trzasły włączane lampy halogenowe, ich jasny blask oślepiał, gdy źrenice się zwęziły i dokuczliwe światło przestało razić, zobaczyła stojącą pośrodku ramę, dwa grube pale z kajdanami, pomiędzy nimi belka wzmacniająca, po bokach palów znajdowały się metalowe szyny prowadzące, do nich przymocowano drewnianą poprzeczkę. Sara podniosła ją z podłogi, zdjęła pętające kończyny żyłki, po czym zakuła ją w kajdany, ręce miała szeroko rozpostarte, poprzeczka na dole spinała nogi, jak dyby. Inkwizytorka odsunęła poprzeczkę do tyłu, przez co plecy jej ofiary znalazły się w dogodnym miejscu, zablokowała poprzeczkę, jednym ruchem zdarła z Kenry koszulę. Kenra mogła w miarę swobodnie się rozglądać, przed nią znajdował się stół zakryty plandeką, Sara zrzuciła plandekę zamaszystym ruchem. Znajdowały się tam narzędzia kaźni, batogi, noże, iglice, bicze, oraz inne zwyrodniałe przyrządy. Sara podniosła batog, składał się z siedmiu skórzanych pasów, przymocowano do nich ołowiane kulki, które gruchotały kości, oraz zadziory które zrywały ciało. Kenra poczuła jak jej serce się zatrzymało, nie dosłownie, zamarła w bezruchu, zaczęła panikować. Batog trzasnął w powietrzu, skóra była sczerniała od pochłoniętej krwi, zadziory i kuli błyszczały metalicznie. Pierwsze uderzenie wyrwało jej powietrze z płuc, przy drugim zdzierała już gardło, wrzeszcząc potępieńczo, przy trzecim zachłysnęła się własną krwią. Na podłogę spływała krew, przez wklęsłą podłogę zbierała się w jednym miejscu, widziała jak kawałki jej ciała spadają na podłogę, zdzierała sobie gardło drąc się. Kolejne uderzenia spadały z większą prędkością i siłą, zwiększała się też częstotliwość, Sara wpadła w amok. Poczuła jak jej łopatki zmieniają się w kościane konfetti, żebra pękają jak zbyt naprężone struny, po czterdziestym uderzeniu straciła przytomność, dosercowy zastrzyk adrenaliny ją wybudził. Odblokowała dolną poprzeczkę, przestawiła ją do przodu, Kenra została zmuszona do wypięcia klatki piersiowej, będzie boleć. Spojrzała swojej oprawczyni w twarz, bezduszną twarz potwora, Sara była cała ochlapana krwią, w oczach było czyste szaleństwo, jednak zobaczyła jedną różnicę, Sara nie miała blizny. Solidny cios znad głowy, przeszedł przez całą klatkę piersiową, brzuch, poharatał nawet nogi, drugi cios nadszedł z dołu, trafił ją w podbródek. Pluła krwią, gdy spojrzała w dół zobaczyła żebra, gołe żebra. Sara znowu tłuc ją, wpadła w szał, zamknęła oczy by tego nie widzieć, nawet się nie zorientowała kiedy znowu odpadła. Adrenalina znowu ją wybudziła, tym razem nie była rozkrzyżowana, leżała obok podziemnego zbiornika wody, małe jeziorko zarośnięte trzciną. Do rąk i nóg miała przykute betonowe bloczki, chciała wstać, poślizgnęła się na własnej krwi, rozpłaszczyła się na zimnej skale. Sara chwyciła ją za gardło, podciągnęła ją do jeziorka, po czym wepchnęła ją tam. Poszła na dno, o ironio, jak kamień, nie martwiła się tym, potrafiła wstrzymać oddech na dwie minuty, w tym czasie się wyzwoli. Woda był strasznie mętna, zielona od glonów, na dnie było zupełnie ciemno, ale nie była tu sama. Na dnie spoczywały szczątki innych istot, które dostały się w łapy Sary, gołe obgryzione kości. Tuż przed jej twarzą przepłynęła pirania, zwabiona została tu bardzo rozległym krwotokiem Kenry. Poczuła ugryzienie, coś ją dziabnęło w łydkę, coraz to więcej piranii krążyło wokół niej, czuła kolejne ugryzienia, zaraz zjedzą ją żywcem! Pół żywcem. Szarpnęła z całej siły, mimo tego iż urwała sobie lewą dłoń, to udało jej się uwolnić ręce, kolejne ugryzienia, zacisnęła zęby i zanurkowała, musiała uwolnić nogi. To było łatwe, głównie przez brak części ciała, kiedy tylko przestałą czuć kajdany na łapach, to natychmiastowo zabrała się za wynurzenie. Siłą woli zmuszała się do trzymania zamkniętych ust, chciała krzyczeć, wyć i skowytać, czuła jak kolejne kawałki jej ciała zostają oddzielone od kości. W końcu wynurzyła się, szybko wciągnęła się na brzeg i opadła ze zmęczenia. Nerwowy, urywany oddech zmusił ją do pozostania w jednej pozycji, wciąż czuła jak coś wciąż ją gryzie. Przewróciła się na brzuch i zaczęła się czołgać, musiała się stąd wydostać. Ból jej nie doskwierał, była tak poraniona i utraciła tyle krwi, że praktycznie już nic nie czuła. Lewa do przodu, podciągnij się, prawa do przodu podciągnij się. Nogi odmawiały posłuszeństwa, więc cały ciężar ucieczki spoczywał na poobgryzanych rękach. Gdyby tylko się odwróciła, zobaczyłaby za sobą krwawy szlak, ale nie miała dość siły by się tak ruszyć. Jedyne co teraz chciała zrobić, to wydostać się stąd, choćby miała zostawić za sobą połowę swojego ciała. Musiała się stąd wydostać. Kamienna posadzka nie ułatwiała ucieczki, ciężko było jej się o coś chwycić, kamienie były wyślizgane oraz wilgotne, do tego praktycznie nie miała ciała na rękach. Nie miała pojęcia jak długo pełzła, ale wreszcie zobaczyła wyjście. Promienie światła przebijające się przez stare drzwi dawały nadzieję na wydostanie się, wyglądało to tak, jakby same niebiosa chciały, żeby się stąd wydostała. Czekała ją jednak wspinaczka na schody. Podciągnęła się na pierwszy drewniany stopień, stare drewno zaskrzypiało oraz nieznacznie się ugięło, chwyciła następny stopień i znów się podciągnęła. I to było na temat limitu szczęścia. Nóż przeszedł przez resztkę dłoni i wbił się w drewniany stopień, nawet nie krzyknęła, tylko spojrzała z zaskoczeniem na ostrze, które z taką łatwością przeszło przez jej ciało i drewno.
-A kogo ja tu widzę? Podobno koty nie lubią wody, ale ty chyba bardziej nie lubisz śmierci, co? Hahahahaaaa... Szkoda.- Sara przewróciła ja butem na plecy, chciała przyjrzeć się swej ofierze, bardzo dokładnie, poczuć jej strach, delektować się nim.
-Zaznasz mojej łaski, zabiję cię tu i teraz. Twoje ciało przyda mi się bardziej, niż twój umysł. Giń!- Podniosła nogę i opuściła ją na głowę khatonki, jednak oficerki to nie to samo co glany, deski nie wytrzymały i pękły. Upadła wykręcając sobie do końca rękę, a następnie dostała kolejnym kopniakiem, coś trzasnęło, a świat przybrał odcienie czerwieni, zajęczała. Inkwizytorka uniosła nogę i z dzikim wrzaskiem naskoczyła khatonce na głowę, wynik był oczywisty. Głowa Kenry została zintegrowana z kamiennym podłożem, jej ciało dygnęło jeszcze w agonalnym spazmie i znieruchomiało.

Podniosła się z ziemi robiąc chciwy wdech, pierwsze co zobaczyła, to zatroskane i przestraszone oczy Amandy, oczy wielkie niczym u rusałki. Później zobaczyła Sarę, siedziała na biurku i żonglowała monetą, Zack przyglądał się ścianie w którą przywaliła. Głową ją bolała, ciągle przed oczyma miała swą śmierć. Potarła obolałą głowę, oczy ją bolały, miała problem z zogniskowaniem wzroku, huczało jej w czaszce, plecy rwały tępym bólem, dłonie były ciężko oparzone, po prostu świetnie. Powoli zaczęła się gramolić z ziemi, nogi się pod nią uginały, Amanda pomogła jej zachować pion, jej rozszerzone oczy świadczyły o zatroskaniu, była tą sytuacją przerażona, pierwszy raz widziała ja w takim stanie.
-Co się stało?- Zmartwienie i troska w jej głosie były autentyczne, starała się utrzymać córkę w pionie, Kenra chwiała się na boki, musiała opierać się o ścianę by nie upaść.
-Otwarłam księgę… Ał… jak mną miotło, przypaliło mi dłonie.- Skrzywiła się, podmuchała na poparzone dłonie, zacisnęła zęby i zasyczał, łeb pulsował tępym bólem, jakby ktoś wciąż walił młotkiem w jej potylicę. Usiadła na łóżku, krzywiła się z bólu, syczała przy zginaniu palców. Amanda miała do nóg przyczepione jakieś urządzenie, wyglądało to jak aparat ortopedyczny, jadnak znacznie większy. Sięgał od bioder do kostek, jej sposób chodzenia dawał jasny przekaz, miała uszkodzone nogi.
-Co? Księga rzuciła tobą w ścianę i złamała framugę? Pominę już łaskawie te poparzenia, skąd ty to wytrzasnęłaś?- Zapytała się Sara zeskakując z biurka, podrzuciła monetą, chwyciła ją za plecami, szybko przewróciła nią między palcami, wystrzeliła ją ponownie w powietrze, moneta wykonała kilka szybkich obrotów w powietrzu i wpadła do kieszeni w mundurze Sary.
-Popisówa... Pf...- Amanda podniosła księgę leżącą na podłodze, pod nią leżał nefrytowy naszyjnik, lisi łeb i cztery ogony, to wszystko na czarnym rzemyku, pomiędzy kawałkami nefrytu znajdowały się srebrne blaszki pokryte misternym grawerunkiem. Uwagę skupiła na księdze, pierwszy raz coś takiego widziała, księga z METALU, a do tego nic nie ważyła. Okładka była wykonana z grubego metalowego panelu, metal był czarny i wyglądał jakby był nadtopiony, na nim widniały szmaragdowe wyobrażenia roślin, pnącza, bluszcz, oraz kwiaty róży. Otwarła ją, strony wykonane były z cienkiej metalowej blaszki, ona była szara, a pismo czerwone, nie znała tego języka, ale niektóre ze znaków rozpoznawała, to pismo było bardzo stare. Powstało jeszcze za czasy Ery Mgieł. Pismo pradawnych niebian.
-To ta księga, którą kazałaś mi wypożyczyć.- Wyjaśniła Kenra, Amanda przekartkowała księgę, powoli docierało do niej co trzymała w dłoniach, przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, odłożyła księgę na biurko i zdecydowanie się od niej cofnęła.
-Pokaż mi te oparzenia.- Położyła księgę na łóżku, delikatnie ujęła rękę khatoniki i dokładnie przyjrzała się poparzeniom, niemalże normalne poparzenia drugiego stopnia, wypalone futro, oraz odchodząca miejscami skóra. Jedynie te szmaragdowe spirale pozostawały tajemnicą, Amanda zamyśliła się.
-Sara, idź do mojego gabinetu i przynieś apteczkę, mam tam środki na oparzenia. I weź też jałowy opatrunek.- Sara bez sprzeciwu wykonała polecenie, Królowa cierpliwie poczekała aż Inkwizytorka opuści pomieszczenie. Strzeliła palcami, przeskoczyły po nich zielone iskierki, zaraz potem we wnętrzu dłoni uformował się szmaragdowy obłoczek.
-Nie wiem czy magia w twoim stanie to dobry pomysł.- Niebianin dobrze wiedział, że osłabiony organizm i magia, to złe połączenie. Wyprostowała palce, mgiełka przeniosła się na dłonie Kenry, powoli wniknęła w skórę, efekt był natychmiastowy. Skóra zregenerowała się na ich oczach, zaraz potem całe dłonie pokryły się świeżym, błyszczącym futerkiem. Kenra zacisnęła pięści i je rozprostowała, pogładziła wierzch dłoni, uściskała Amandę niemalże ją przewracając.
-Uważaj... Ała... Noga...- Usiadła i poruszała lewą nogą, warknęła kiedy poczuła przeskakujący staw kolanowy, a rzepka znów postanowiła pohasać samopas. Zacisnęła usta, wbiła rzepkę na swoje miejsce, a potem nastawiła kolano, wyregulowała egzoszkielet, poprzez dokręcenie dwóch śrub.
-Wybacz. Nie widziałam, że tak znasz się na magii... Ja...-
-To nie byłam JA. To było zaklęcie znieczulające, z tą cudowną regeneracją nie miałam nic wspólnego. Coś innego cię uleczyło.- Spojrzała na naszyjnik, radośnie skakał po całej podłodze, Amanda podniosła brwi i otwarła usta.
-Co. To. JEST?- Szturchnęła naszyjnik palcem, nefryt zadrżał, zaczął emanować silnym szmaragdowym światłem, w całym pomieszczeniu zapachniało igliwiem, mokrą trawą i żywicą. Wyciekł z niego szmaragdowy dym, skupił się w jednym miejscu, rozrastał się, by w końcu stworzyć postać, rysy się wyostrzyły, po chwili stanął przed nimi demon. Wyglądał jak człekokształtny lis z czterema ogonami, był cały zielony, w różnych odcieniach tego koloru. Ubrany był w prosty ciemny płaszcz, oraz szare poszarpane spodnie sięgające kostek. Futro lisiego demona było bardzo obfite, szczególnie na klatce piersiowej, istne fale szmaragdowego futra, cztery kity też były puchate, oraz dłuższe niż proporcja na to pozwalała. Demon nie posiadał nazbyt rozbudowanej postury, wyglądał na raczej przeciętnego, nie był też jakoś wysoki, miał nieco poniżej metra dziewięćdziesięciu.
Demon pokręcił łbem, chwycił się za skronie i rozejrzał się zdezorientowany, wzrok zatrzymał na Amandzie.
-Ała... Ale karuzela. Ostatni raz się zgadzam na coś takiego. Uhhh... Chyba się pochoruję.- Wsparł się na udach i zwiesił łeb, trwał w tej pozycji przez dłuższą chwilę, chciał złapać oddech i ogarnąć karuzelę w głowie.
-Kim ty do diaska jesteś? I Kto cię nasłał. Demonie.- Podniosł dłoń dając im znać, że dochodzi do siebie, rozkaszlał się zasłaniając usta, warknął. Zack był przygotowany do tego by natychmiast wyrzucić demona przez balkon, wątpił czy potrafi latać.
-Przepraszam za ten cyrk. Nazywam się Yrsylian, demon natury, zostałem tu przysłany przez Drakiena. Zostałem tu posłany, by... Jak to szło... Ehhh, walić. Jestem tu jako pomoc dla Kerny. Nie pytaj mnie po co, sam nie do końca to ogarniam.- Wyprostował się, był on istotą niematerialną, składał się z czystej energii, broń konwencjonalna nie działała na niego. Kenra spojrzała mu prosto w oczy, spore szmaragdowe oczy, głęboko osadzone w czaszce. Było w nim coś intrygującego, pierwszy raz widziała demona, PEŁNOKRWISTEGO. Niko też przecież był demonem, ale tylko połowicznie. Do tego został posłany by jej pomagać.
-Drakien? A co Bóg Wojny ma z tym wspólnego?- Demon podniósł z podłogi księgę i naszyjnik, obie te rzeczy podał khatonce, ta była nieco przestraszona jego obecnością, i tym, że był tak blisko jej.
-To nie jest pomysł Wojny, ale jestem jego podkomendnym, więc to on wydał rozkaz. Jak to sam ujął, "Pilnuj jej jak cnoty w lesie, albo oboje będziemy mieli problem." Koniec cytatu. Księga jest darem, możesz to potraktować jako gest dobrej woli.- Wyjaśnił demon spokojnie, nawet nie robiąc oddechu. Amanda nie czuła się spokojnie w jego pobliżu, miała raz kontakt z demonem, nie skończyło się to dobrze.
-A dlaczego mam ci wierzyć? Każdy może coś takiego powiedzieć, przekonaj mnie, demonie.-
-My, demony, nie możemy kłamać. Wasza Wysokość.-
-Nie rzuci mną to o ścianę? Bo nie mam zamiaru robić za żywy taran. Ponownie.- Nie miała zamiaru trzymać tej księgi, wciąż czuła jak plecy rwą bólem, Demon podniósł obie brwi, zszokowanie na jego pysku było prawdziwe.
-Co? Jakie rzucenie?- Nie ukrywał zdziwienia, nie potrafił, za wszelką cenę chciał zyskać ich zaufanie, takie dostał zadanie i miał zamiar je wykonać.
-Walnęło mną o ścianę, miałam poparzone dłonie. Nie mów, że nic ci o tym nie wiadomo?-Demon zamyślił się, gładził futro na pysku jakby była to broda, zajęło mu to chwilę, jednak domyślił się co mogło to spowodować.
-A... Chodzi ci o Wiązanie. Nigdy nie przypuszczałem, że może to być tak... Gwałtowne.- Specjalnie zaakcentował ostatnie słowo, tak jakby miało mieć kluczowe znaczenie w całej tej wypowiedzi.
-Wiązanie?-
-Almanach łączy się z swoim posiadaczem, nikt poza tobą nie może jej używać, oraz dotykać. Hmm... Słyszałem o przypadkach kiedy księga "dziko" reagowała podczas wiązania, z tego co wiem działa to tylko na niektóre demony, jak na przykład sukuby i inkuby. Ty na sukuba mi nie wyglądasz. Nie wiem, mimo iż pomagałem je tworzyć, to nie do końca rozumiem jak działają.-
-Dziwne, te twoje wiązanie musi działać raczej słabo, ja dotykałam tej księgi, a nic mi się nie stało.- Yrsylian wzruszył ramionami, to dopiero go zdziwiło,
-Jak już wspominałem, nie do końca ogarniam jak to działa. Na każdego działa inaczej, jednego stopi, innemu nic nie zrobi. Ma "własną wolę".-
-Dobra. Powiedzmy, że ci wierzę. Skąd mam mieć pewność, że nic jej nie zrobisz.-
-Pomijając fakt, że Drakien urwie mi łeb, choć go obawiam się mniej niż... JEGO. Jak ma cięto uspokoić, to mogę złożyć przysięgę krwi.- Wspominając o drugiej osobie, demon zaczął drżeć i zniżył głos do szeptu, tak jakby same wspominanie o nim było czymś bluźnierczym. Przysięga krwi dla demonów była bardzo upokarzająca, nie mogły jej złamać, nie chodziło tu tylko o kwestię honoru. Złamana przysięga krwi niezwykle mocno mściła się na demonie, ciężkie rany, potężne krwotoki, utrata słuchu i wzroku, oraz mnóstwo innych niezbyt miłych przypadłości.
-Nie, obejdzie się bez tego. Ale będę miała cię na oku, spróbuj coś zrobić mojej córce, a pożałujesz tego.- Zbliżyła się do Yrsyliana i nieco się schyliła, tak aby ich oczy były na tej samej wysokości, nie groziła, ona obiecywała.
-Rozumiem, nic jej się nie stanie, masz moje słowo.- Demony nie mogły kłamać, ale nie oznaczało to, że zawsze mówią prawdę, mogły pewne sprawy przemilczeć, lub ująć je w inny sposób. Yrsylian zdawał sobie sprawę w jakim jest położeniu, z jednej strony był Drakien, a z drugiej Amanda, był między młotem a kowadłem. Drzwi otwarły się błyskawicznie, Sara wskoczyła do środka i szybko cięła demona w klatkę piersiową, ciężka szabla najzwyczajniej przez niego przeleciała nie czyniąc żadnej krzywdy. Amanda chwyciła za sztych szabli, jednym ruchem rozbroiła Sarę i odtrąciła ją do tyłu.
-Daj spokój. Przynajmniej na razie. On jest po naszej stronie.- Prychnęła, odebrała Amandzie swoją broń i rzuciła w nią opatrunkami i słoikiem z maścią, wsunęła broń do pochwy i wyszła trzaskając drzwiami. Amanda spojrzała na słoik z lekko zieloną mazią, maść na ciężkie oparzenia, zaśmiała się cicho, położyła słoik i opatrunki na biurku.
-Młoda, przyjdź do mojego gabinetu za dwie godziny, chciałabym z tobą coś omówić. I jeśli ci to nie przeszkadza, mogę zabrać tą mapę?- Wskazała na ścianę, wisiała tam mapa świata, khatonka nieco niechętnie skinęła głową, lubiła tą mapę, ale jeśli Amanda ją do czegoś potrzebowała. Zack zdjął mapę ze ściany zwinął ją w rulon, Amanda rzuciła groźnym spojrzeniem na demona, nic jendak nie powiedziała, tylko wyszła. Kiedy minęło kilka chwil demon cicho gwizdnął.
-Spodziewałem się czegoś gorszego. Twoja matka naprawdę nie przepada za demonami.- Pokiwała głową, Amanda kiedyś jej wspominała, że raz pewien demon o mało co nie spalił jej żywcem, tak przynajmniej jej się wydawało, w każdym razie jakiś demon prawie ją zabił.
-Chcesz zacząć trening?- Demon spojrzał na nią z podniesioną brwią, ta pokiwała głową. Ciekawiło ją czego demon może ją nauczyć, zastanawiała się też ile on może mieć lat, kilka tysięcy, dziesiątki tysięcy? Demony żyły wiecznie, więc Yrsylian mógł mieć sto lat, jak i sto tysięcy lat.
-Tak. Jasne, tylko od czego mam zacząć?-
-Magia. Mogę cię nauczyć władać magią natury. Zakładam, że ci się to spodoba.- Nic więcej jej nie trzeba było mówić, zawsze chciała nauczyć sie jakiś magicznych sztuczek, nic jej nie wychodziło, ale skoro teraz demon miał ją uczyć. Podekscytowana podniosłą naszyjnik i księgę, chwyciła demona za rękę i pociągnęła za sobą. Najlepszym miejscem do nauki magii natury będzie ogród, a te zamkowe były naprawdę okazałe i duże. Kiedy była mniejsza często się w nich bawiła, wspinała po drzewach, ukrywała w gęstej roślinności, wyrosła z tego jakieś siedem lat temu. Mimo tego wciąż uwielbiała tam być, to było jedno z najspokojniejszych miejsc jakie znała, a do tego zawsze mogła podziwiać najróżniejsze rodzaje roślin jakie tam się znajdowały. Egzotyczne kwiaty i krzewy z dalekich stron świata, najbardziej uwielbiała róże o sierpowatych płatkach. Były krwisto czerwone, a ich zapach przyprawiał ją o dreszcze, był taki zniewalający, czasami zdarzało się tak, że przez kilkanaście minut leżała pośrodku róż i wciągała ich wspaniały zapach. Oprócz tego były krzewy i drzewa owocowe, one w głównej mierze stanowiły źródło owoców do destylacji alkoholu przez Amandę, oraz czasem były też w jadłospisie. Kiedy tylko winda zatrzymała się na czwartym kilometrze, Kenra zdała sobie sprawę z jednej rzeczy, nikt z żołnierzy nie wiedział o demonie, to jednak dla Yrsyliana nie stanowiło problemu. Rozpłynął się i wniknął do medalionu, rozumiała jak może się to przydać, nikt nie pędzie się spodziewać, że ma demona stróża. Założyła naszyjnik, futro się od niego jej elektryzowało, skrzywiła się nieco. Skierowała się do ogrodów, chciała przemknąć niczym cień, tak by nikt jej nie zobaczył, skradała się od kolumny do kolumny.
-Co ty robisz?- Podskoczyła, odwróciła się szybko widząc kapitana, odetchnęła spokojnie, przestraszył ją.
-Nic, tak tylko się wygłupiam, idę do ogrodów. A jak tutaj?-
-Nawet nie gadaj. Jednym słowem, burdel. Ehh... Mamy więcej żołnierzy, teraz mamy pełen garnizon, czyli prawie setkę, ta czarodziejka gra mi na nerwach, tylko czekam na moment kiedy będziemy sam na sam, to wtedy chyba pogruchoczę jej twarz. A jak ty się trzymasz?- Kłam, szybko, wymyśl coś. Nie mogło wyjść na jaw, że Amanda żyje, nie teraz, nie w takiej okoliczności, zrobiła ponurą minę.
-Mogło być lepiej.- Starała się brzmieć na smutną, jak ktoś kto właśnie stracił jedyną rodzinę. Kapitan zaśmiał się i klepnął ją w ramię, pokiwał głową.
-Nie udawaj, wiem o tym.- Zniżył głos do szeptu i nieco się do niej nachylił. -Amanda żyje.- Nie musiała udawać zdziwienia, teraz była zaskoczona naprawdę, cofnęła się, podniosła brwi.
-Jak?- Ponownie się zaśmiał i poszedł w swoją stronę, nie odpowiedział, rozejrzała się, zrobiła głęboki wdech, ciekawiło ją jak on się dowiedział.
-Dobra, walić to.- Mruknęła do siebie, szybko się odwróciła i szybkim krokiem zmierzała ku ogrodom. Chciała dowiedzieć się jak czarować, chciała poznać magię, chciała to poznać jak najszybciej. Zagłębiła się w równe rzędy śliw, usiadła pod jedną z nich i rozłożyła księgę, demon pojawił się tuż obok niej.
-Ładnie tu, dawno nie widziałem tak ładnego ogrodu. I... Czy ja czuję Rozlin? Nie sądziłem, że jeszcze będzie dane mi je powąchać.- Usiadł obok niej, teraz nadeszła pora na naukę. Wyciągnął przed siebie dłoń i rozprostowała palce, skupił się na sadzonkach, drzewka wyglądały jak patyk wbity w ziemię. Pstryknął palcami, małe drzewko w ciągu kilku sekund wyrosło na prawie pięć metrów, korona natychmiast się zazieleniła i gęsto pokryła owocami. Oczy jej rozszerzyły, miała taką minę, jaką mają dzieci przed sklepem ze słodyczami.
-Niesamowite.- Powiedziała to tak cicho, że ledwie ją usłyszał, uśmiechnął się do niej.
-Zacznę od podstaw. Najpierw musisz nauczyć się kierunkować moc, jest kilka sposobów by to zrobić, najpierw zaczniemy od prostego ćwiczenia, które ma za zadanie pobudzić w tobie energię. Następnie coś nudniejszego, medytacja, a na koniec kilka nieco bardziej skomplikowanych ćwiczeń, po kilku powtórzeniach powinnaś być już w stanie kierunkować moc, a to tylko o krok od rzucania czarów.-
-No to na co czekamy?- Od dawna nie podchodziła do czegoś z takim entuzjazmem, już chciała umieć czarować, drżała z ekscytacji, nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Demon wstał i wyprostował się, wyciągnął przed siebie lewą rękę, zrobił wdech, pchnął powietrze, przekręcił dłonią i cofnął ją. Wydech, to samo zrobił prawą dłonią, Kenra wstała i powtórzyła ruchy, wyciągnęła lewą rękę, wdech, pchnęła powietrze i przekręciła dłonią, cofnęła ją, wydech. Zrobiła to samo prawą ręką, potem znów lewą, powtarzała to tak długo, aż czuła ciarki w palcach, tak jakby setki mrówek chodziły pod skórą. W końcu nie wytrzymała mrowienia, machnęła dłonią jakby chciała je wszystkie strącić, huk i szmaragdowy błysk, kiedy ponownie podniosła się, to zobaczyła przecięte na wpół drzewo.
-A tego to się nie spodziewałem. Jesteś pewna, że nigdy nie miałaś treningów?-
-Nigdy nie... Jak? Co... Ja to zrobiłam?- Wciąż była w szoku, nie potrafiła w to uwierzyć, widząc jak demon to potwierdza, podskoczyła radośnie.
-Udało mi się rzucić zaklęcia. Łuhuuu...- Pierwsze zabawy z magią i już rozpłatała drzewo, i to na dwie idealne części, wystarczyło się przyjrzeć by zrozumieć co tak właściwie się stało. Kenra zmusiła drzewo do ugięcia się w dwóch różnych kierunkach, co spowodowało rozdwojenie, demon wyglądał na naprawdę zdziwionego. Machnął dłonią, drzewo natychmiast wróciło do stanu sprzed rozdwojenia, pokiwał głową.
-Aha, czyli odpuszczamy sobie medytację, przechodzimy od razu do szkolenia.- Uśmiechnęła się szeroko, nawet nie spodziewała się, że przyjdzie jej to tak łatwo, nic w sumie nie musiała zrobić, powtarzała tylko kilka ruchów przez jakieś dwadzieścia minut.
-No dobra, czas na coś trudniejszego, nie jest to szczyt marzeń, ale zdaje egzamin.- Wiedziała co będzie robić przez te dwie godziny, będzie ćwiczyć aż padnie z wycieczenia, wreszcie znalazła coś, co mogło jej się przydać.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.