Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Miramin "Stwórcy" - cz.3  
Autor: Mira
Opublikowano: 2008/1/2
Przeczytano: 1415 raz(y)
Rozmiar 16.81 KB
0

(+0|-0)
 
Fearrisy...

Ból nie ustępował,a ciemność sprawiała, że byłam przekonana, iż jeszcze się nie ocknęłam. Utwierdził mnie w tym fakt, że w oddali słyszałam słodki, niby syreni śpiew... Dźwięki odbijały się głuchym echem od zamkniętych ścian, prawie zagłuszając kroki. Korytarzem, na którego końcu najwyraźniej znajdował się „mój” pokój, szedł ktoś, kto niewątpliwie preferował glany. Niósł w łapie tańczącą przy każdym jego kroku świeczkę, która jednak zdawała się nie być dostatecznym oświetleniem, by ktoś mógł mieć z niej użytek, nie znając drogi na pamięć.
Dopiero gdy postać wkroczyła do pomieszczenia i postawiła świeczkę na małym stoliku, zauważyłam, że dziewczyna(!) - młoda lamparcica – nosi na oczach czarną przepaskę, mającą zakryć jej, jak podejrzewałam, ociemniałe oczy. - Pozwolono, bym dotrzymała ci towarzystwa i odpowiedziała na twoje pytania na tyle, na ile to możliwe. Uznali cie za niegroźną...powinnaś się cieszyć... - przez moment zdawało mi się, że widzę na jej pysku cień przytłumionego smutku... jakby dziewczynie właśnie przypomniało się coś, czego nie chciałaby pamiętać...
Przez chwilę obie milczałyśmy, po czym spróbowałam podjąć temat – Co to za odgłosy? - Kilka sekund przysłuchiwała się w skupieniu i usiadła na wolnym krześle – Fearrissy... - wyszeptała drżącym, jakby ze wściekłości głosem – Tak naprawdę nie jesteśmy godni, by nazywać siebie dobrymi, skoro pozwalamy tym ścierwom dręczyć tak delikatną istotę... Ale nie mamy wyboru... Oni wydają rozkazy. Oni są naszymi władcami... - w przepaskę wsiąkało coraz więcej łez, a jej głos zaczynał się łamać - ...tylko czy władcą może mianować się ktoś, kto niszczy swoich poddanych...? On jedyny ma taką siłę woli, by się im przeciwstawić i walczyć... My się pod... - w tym momencie „śpiew” przerwał odgłos pracującej głośno maszyny, a powietrze przeszyło coś na kształt „śpiewnej”, niemal niszczącej fali ryku i nieco cichsze, ale nadal bez wątpienia wrzaski i łkania. „Ech... Chciałabym,żeby kiedykolwiek zaśpiewał. Skoro jego jęki są tak piękne, to śpiew musi być niewyobrażalnie cudowny...” przemknęło mi przez myśl, a moje oczy zaszły mgiełką łez. Miałam świadomość tego, że ta istota – czymkolwiek była – cierpi niesłychane męki, a ktoś kto był za to odpowiedzialny nie ma zamiaru się nad nią zlitować... Kto wie? Może mnie czekało to samo...
W wątpliwym świetle świecy zauważyłam zaciśnięte pięści lamparcicy i sączącą się spod pazurów krew. - Czy... czy oni nigdy nie... nie przestaną... - wycedziła przez zęby. Zdjęła mokrą przepaskę i położyła ją na stoliku stojącym obok.
Zadrżałam... Nie była ślepa... Miała jaskrawoczerwone oczy, na których nie było śladu źrenic... Troje czerwonych oczu... Wokół nich bielały blizny,a w miejscach, które nie były uszkodzone, zamiast sierści miała nadłamane, czarne łuski. Spuściła wzrok, świadoma, że nie jestem w stanie powstrzymać się od wlepiania w nią własnych, zdrowych ślepi. - Spokojnie – przetarła wilgotne policzki łapą, brudząc je przy tym własną krwią – Musisz przyzwyczaić się do takich widoków... - wymusiła na sobie śmiech, ale przebijała przez niego gorycz i smutek – Wiesz... Poprzysięgłam sobie kiedyś, że zemszczę się na nich... Za siebie... Fearrissy... Za wszystkich tych, z których zrobili potwory... - z nerwów wzięła do ręki przepaskę i zaczęła się nią bawić - ...ale na razie niestety nie miałam okazji... Na każdego z nas mają haka. Każdy jest tu więźniem – Zwróciła ku mnie głowę i wykrzywiła usta w uśmiechu - ...Z wyjątkiem Ciebie. Gari... - Tego się nie spodziewałam. Chciałam spytać, skąd wie jak mam na imię, ale powstrzymałam się od tego. - Wiem, to irytujące, kiedy ktoś wdziera się do Twojego umysłu, a Ty nawet tego nie zauważasz... Hmm... Jednak nie jestem w stanie w pełni odczytać twojego pochodzenia... Widzę wszystko, ale tylko od momentu, kiedy obudziłaś się w jaskini, reszta spowita jest ciemnością... Nigdy wcześniej nikt nie potrafił przede mną niczego zataić. Nawet ci, którzy zwali się naszymi „przyjaciółmi” i którzy zrobili ze mnie tego mutanta...
Nie byłam pewna czego oczekuje ode mnie ten przedziwny futrzak. Zrozumiałym było, że pragnęła zemsty, ale dlaczego myślała, że mogę jej pomóc? - Oni nie sprowadzają tu *zwyczajnych* futrzaków czy ludzi. - wyszeptała odpowiadając na niezadane pytanie.
„Ludzie...” – moja „baza danych” ruszyła – „...Ssaki; łatwo się przystosowują. Większość to okrutni mordercy, z racji wiary i pewności siebie uznają się za rasę panującą. Choć ich liczebność nie jest duża, ciągle się powiększa”. Przed oczami ukazały mi się trzy przykładowe, nagie okazy:samiec, samica i dziecko. Zdawali się tacy bezbronni: nie mieli ani szponów, ani kłów. Nie umieli władać magią, ani nie byli jakoś wyjątkowo zwinni – ot, takie sobie, niby niegroźne stworzonka...
Teraz lamparcica patrzyła na mnie trojgiem szeroko otwartych, upiornych oczu. - Zdumiewające – weryfikacja danych i możliwość zobaczenia czegoś z czym nigdy w życiu nie miałaś styczności... Tak jakby twój umysł wiedział więcej od ciebie... Ech. Ma z resztą racje. Ludzi ciągle przybywa, a takich ośrodków pseudo-badawczych jest coraz więcej. Zaczęli nawet eksperymentować na innych przedstawicielach swojego gatunku, choć jeśli ludzie są w jakiś sposób wyjątkowi to i tak niezbyt różnią się od innych. Tylko drobne wynaturzenia lub lekkie anomalie w zdolnościach niemagicznych – nic specjalnego. Za to z nami jest całkiem inna historia... Wiele gatunków i zróżnicowane zdolności. - spojrzała na mnie znacząco – Nie chcesz chyba stać się czymś takim, prawda? - bardziej stwierdziła niż spytała – to, że nie uznali cię za kogoś o szczególnych zdolnościach, nie znaczy, że nie przerobią cię na jakieś monstrum. Sama jestem ciekawa co jest w tobie szczególnego, bo póki co albo sama nie wiesz do czego jesteś zdolna...albo jesteś kimś, kogo wszyscy powinniśmy się obawiać... Być może wszystkie odpowiedzi kryją się w mroku, spowijającym twój umysł... - Teatralnie zawiesiła głos, dając mi do zrozumienia, że jestem dla niej zagadką, którą chciałaby jak najszybciej rozwiązać. - Zanim o cokolwiek spytasz, racz zauważyć, że ty moje imie znasz, miło byłoby więc poznać twoje. - Nigdy nie lubiłam, gdy ktoś ma nade mną przewagę, nawet jeśli chodzi o drobnostki... - Hmm... A czymże jest imie...? Elementem mojego charakteru...? Ubioru...? Nikt prócz mnie i Boga go nie zna, więc i ty, Gari nie musisz. Inni mówią mi Kakira. Z jakiegoś głupiego powodu sami wymyślili mi to przezwisko, ale to nieistotne. Zwracaj się do mnie jak chcesz.

Długo jeszcze rozmawiałyśmy, nie poruszając jednak więcej tematu ludzi i tego co robią z futrzakami. Kakira miała swoje plany, których na razie nie chciałam znać, mimo świadomości, że mnie też już obsadziła w swojej „sztuce”.
Siedząc tak w półmroku starałyśmy się nie słyszeć mistycznego zawodzenia i szumu maszyn...

***

Szłam przez ciemny korytarz z przygasającym ogarkiem świecy w łapie. Kierował mną instynkt, nie rozum. Nie myślałam nad tym dokąd i po co idę. Po prostu szłam, przyzywana przez niesłyszalny głos...

Barman! Jeszcze raz to samo! - wychrypiał nieprzytomnie zalany tygrys. - Xelf... Wystarczy już... - zatroskany niedźwiedź brunatny przysiadł przy pijaczynie, wycierając łapy o zaplamiony fartuch – Od dwóch dni siedzisz tu bez przerwy i lejesz sobie w mordę whisky całymi litrami. Zawsze lubiłeś wypić, ale nigdy jakoś nie traciłeś przez to przytomności... Ech... - lokal był prawie pusty, nie licząc śpiących w dziwnych miejscach i w jeszcze dziwniejszych pozycjach młodych lisów i niewiele starszego wilka, więc właściciel, ku wyraźnemu niezadowoleniu tygrysa, postanowił porozmawiać z przyjacielem zamiast postawić mu dla świętego spokoju przed nosem kolejną butelkę. - Co ci jest...? - Xelf przechylił puste naczynie nad swoją szklaneczką, szukając jeszcze choćby kropli alkoholu – Powiem Ci... *Hik!*... Jak mi dolejesz... - wyszczerzył kły i padł twarzą na blat, niemal z pewnością kwasząc sobie przy tym nos – No to wszystko jasne... Dziewczyna... - niedźwiedź uśmiechnął się do siebie i pokręcił wielkim łbem. Nie pamiętał, by kiedykolwiek jego najlepszy przyjaciel tyle pił. Nie pamiętał też, by kiedykolwiek był zakochany...

Pojawiły się przede mną drzwi: żelazne, stare i odstraszające. Spróbowałam je otworzyć, ale były zamknięte. Przyłożyłam łapę do mosiężnego zamka, ufając, że nie zostałam pozbawiona mocy. Zamek szczęknął cicho, a gdy ponownie je pchnęłam, ustąpiły ze zgrzytem.
Wątły płomień rozproszył mrok na tyle, że mogłam dostrzec niewyraźne kształty maszyn. Wiertła, komory, jakieś lasery i stoły z pasami i żelaznymi klamrami wypełniały całe pomieszczenie, a w powietrzu dała się czuć woń dziwnych mikstur i krwi. Wtem usłyszałam za sobą kroki. Omiotłam wzrokiem salę w poszukiwaniu kryjówki, ale było już za późno... Do pomieszczenia wlało się mlecznobiałe światło i weszło kilkoro ludzi w kombinezonach. Byłam przerażona, serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe, a pot spływał strugami po plecach.
...ari! Gari! Gari, obudź się! - Lamparcica potrząsała mną jak szmacianą kukiełką. - C... Co...? - nadal drżałam. Wciąż miałam przed oczami lśniące bielą uniformy i emanujące obojętnością, milczące twarze ludzi... Zaskoczył mnie mój strach przed nimi. Nigdy dotąd się nie bałam, a teraz – tak nagle – widok kilku stworów w sterylnych, plastikowych uniformach wywołał we mnie taką panikę... Niedorzeczność...
Nie wiem... Chyba miałaś zły sen... Postawiłaś blokadę w umyśle i nijak nie mogłam jej przebić... - W oddali rozległy się znajome zawodzenia – Zaniepokoiło mnie, że tak wcześnie zaczęli męczyć Fearrisy, więc przyszłam sprawdzić co z tobą. Po prostu pomyślałam, że skoro jesteś tu nowa to może ciebie też... No wiesz... - znów miała na sobie tę opaskę, która przykrywała jej oczy pierwszego dnia. Zdziwiłam się, że w tak prosty sposób można ukryć swoje prawdziwe oblicze: wyglądała jak zwykły, ślepy lampart... Być może nawet cieszyłam się, że zakryła swój defekt...

- Ooo, bracie! Przez kolejny tydzień będziesz pił jak wielbłąd... Ale cierp ciało, coś chciało. - oczywiście, jak na najlepszego przyjaciela przystało, niedźwiedź nie krył swojego rozbawienia. Podał tygrysowi którąś z kolei szklankę – tym razem wody. - Kssooo...! - Xelf przy całym swoim „zamiłowaniu” do lingwistyki, uwielbiał jednak wplatać w swoje wypowiedzi japońskie zwroty i, przede wszystkim, przekleństwa. - I po co mi tyle dolewałeś?! Wyraźnie ci mówiłem, żebyś mnie stopował jak tylko zaczynam przesadzać! - Jak na kogoś z tak potężnym kacem,mówił wyjątkowo głośno. - No niby taa... ale wtedy musiałbym z tobą porozmawiać i w ogóle, a szkoda mi było pozwolić tylu klientom dać nogę... - Takkk... Nie ma co, prawdziwy z ciebie przyjaciel, kuma. - Sam sobie jesteś winien. To nie ja postanowiłem pobić rekord i przez dwa dni próbować w pojedynkę obalić cały zapas dobrej whisky, który miałem na barze... Tak a'propo... Może mi się wytłumaczysz i powiesz co to za panna? - Nataku mrugnął do tygrysa zaczepnie i szturchnął go lekko w ramię, gdy tylko zauważył jak skóra pod jego sierścią purpurowieje – Eee... Dlaczego przypuszczasz, że to chodzi o tę.... - ugryzł się w język – Ha! Wiedziałem, że dasz się podpuścić! Zawsze działa! Teraz się nie wywiniesz! Mów wszystko jak na spowiedzi. - Niedźwiedź przysunął krzesło i siadł na nim okrakiem, opierając przy tym łeb na swoich wielkich łapach, złożonych na oparciu wątłego w porównaniu z nim samym mebelka. - Ty już nie świruj... prych. W zasadzie ani to romantyczne, ani ciekawe. Zawiodę cię, wcale się nie zakochałem. Po prostu mam wyrzuty sumienia... - Buahahah!!! Ty?! I sumienie?! Nie, no... To naprawdę musi być miłość! - Futrzak, nadal się śmiejąc otarł teatralnie oko, jakby ze śmiechu miały mu polecieć łzy. W tym momencie w jego stronę poleciała pusta szklanka, którą ten zręcznie złapał tuż przed tym, jak miała przydzwonić mu w łeb. - Chcesz posłuchać, czy nie, debilu...? - Ok, ok. Już jestem cicho... choć z drugiej strony i tak nie masz już czym rzucać... - Ale wtedy, przyjacielu, nie dowiesz się o tej irbisicy... - Xelf, mimo, że nadal był tylko na tyle przytomny, żeby mówić, uśmiechnął się szelmowsko i spojrzał na przyjaciela z wyższością. Ten przysunął krzesełko nieco bliżej łóżka i poprawił się na nim tak, że bezbronne drewno zaprotestowało, głośno trzeszcząc. - Już. Zamieniam się w słuch... Tylko nie szczędź pikantnych szczegółów... - tym razem w stronę Nataku poleciała poduszka. - Nie muszę ich „szczędzić”, bo nie było ich wcale. No więc było tak: Wyszedłem z rewiru wydzielonego... - Co?! Weź ty się porządnie stuknij w ten durny czerep, kretynie, jak znów ci coś takiego przez myśl przejdzie! Masz te swoje cholerne szczęście, ale nie przeginajmy! - Spokojnie. Nie złapali mnie... Tylko... Przeze mnie wpadła ta druga. - zamyślił się chwilę – Kiedy zwiewałem przed ludźmi... - Nie no! Jeszcze mi beztrosko powiedz, że cię gonili, idioto! - Ano gonili... Pewnie by nawet mnie nie zauważyli, gdybym... Noo... Gdybym nie próbował wejść do tego ich baraku... - Boże...! Ty widzisz i nie grzmisz! Czym ja sobie zasłużyłam na niańczenie tej bezmyślnej pierdoły?! Czyś ty do reszty zidiociał?! Wyjście z Averunu to jedno, ale próby wejścia do siedziby tych oprawców zupełnie nie jestem w stanie pojąć. Widocznie muszę z tobą więcej czasu spędzać i czekać aż mi też tak odbije. - Oj tam. Po prostu chciałem zobaczyć tego całego Fe... Ferari...? Eee... Nie wiem jak mu tam, ale słyszałem, że ten futrzak pochodzi z innej rzeczywistości i potrafi sprzeciwić się ludziom... - Głos tygrysa zadrżał, jakby ten szczerze przejmował się losem Fearrisy - ...Męczą go potwornie... Widziałem innych, którzy się poddali... Dopiero wtedy doceniłem to, kim jestem... - E. Wolę słuchać o tej futrzastej piękności niż o jakichś potworach. - Kuma! Nie mów tak o nich! - No ta, ta... Przepraszam. Wiem, że ich podziwiasz, ale to nie powód, żeby się rozczulać nad ich losem. To się już nie odstanie. Nie zamkniesz ośrodków i niczego nie zmienisz, marzycielu! - Ale mogę próbować... A przeze mnie jeszcze jeden futrzak trafi, lub pewnie już trafił, pod skalpel... Ech... No więc, kontynuując, schowałem się w jaskini. Zobaczyłem, że ktoś wychodzi z jej wnętrza i złapałem ją, żeby nas oboje nie wkopała. Jak wszystko ucichło i zdawało mi się, że ludzie odeszli, wyszliśmy na zewnątrz. Heh. Trzeba przyznać, że ma... to znaczy, miała charakterek... No i wtedy znów zobaczyłem te ich kombinezony. Ona, oczywiście, nie zauważyła, że drę się w niebogłosy, żeby uciekała i dopiero bomba gazowa uprzytomniła jej co się dzieje. Spróbowałem jeszcze ją odciągnąć, ale nie dało rady... No dobra... Ciskając kamieniem w człowieka, przypadkiem trafiłem jej w głowę, i co z tego? Nie zmienia to faktu, że i tak by się nie wymknęła...! Tak czy owak – zabrali ją – ot i cała historyja. - Niedźwiedź przyglądał się tygrysowi z beznamiętnym wyrazem pyska. - no i co zamierzasz? - Jak to „co zamierzam”? Nic. To znaczy... Chyba nic... - A weź ty przestań. Za dobrze cię znam, królewno, żeby uwierzyć w tę bajeczkę. Dzięki tobie jeszcze mnie sępy nie pożarły i wiem, że nawet szatana próbowałbyś ratować. Ba! Nawet mnie, a co dopiero niewinną pannicę, którą sam, żeś w bagno wpakował. - Czy ona taka niewinna, to nie wiem... - wymruczał pod nosem, ale natychmiast się opamiętał. - W dodatku wiesz... jeśli ją uratujesz, to jak w banku masz, że rzuci ci się w ramiona, jako swojemu rycerzowi na białym rumaku... - tym razem nie udało mu się zrobić uniku przed poduszką – Na to będzie czas. Póki co łeb mnie boli, a ty jako * dobry przyjaciel* pójdziesz i nalejesz mi wody – Taa... Jak zawsze do usług, kochasiu. - Skłonił się teatralnie i ociężałym krokiem skierował się do kuchni.
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.