Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Miramin "Belgaari" - cz.8 - Zamęt  
Autor: Mira
Opublikowano: 2008/1/2
Przeczytano: 1455 raz(y)
Rozmiar 5.49 KB
0

(+0|-0)
 
VIII

Calaffa obudziło słabe szarpanie za podróżną opończę. Gdy tylko otworzył oczy, przed nosem zawisła mu postać małego, skrzydlatego wilka. Zdenerwowany i roztrzęsiony skomlał nagląco i nienaturalnie szybko trzepotał przezroczystymi wyrostkami na plecach.
- Bohaterze! Bohaterze, morderca!
Resztki mącącego umysł snu uleciały w mgnieniu oka. Kot bengalski pośpiesznie wstał i omiótł wzrokiem obozowisko. Cała okolica aż wrzała od natłoku latających stworzonek. W kilku miejscach widział zakrwawione, martwe ciałka, ale on próbował wypatrzeć wśród tej wrzawy tylko swoich przyjaciół.
Odskoczył, gdy coś dotknęło jego ramienia.
- Nie ma Belgaari i Mistrza.
W głosie Equana słychać było żal i troskę. Tuż za nim siedziała Nashuru, leniwie kołysząc ogonem to w lewo, to w prawo.
- ...to moja wina... Nie wyczułem niczego, nie pomyślałem nawet, że coś może nam zagrażać...
Protel przylgnął do ramienia starszego futrzaka i obficie skropił jego futro łzami.
- Spokojnie, Quani...spokojnie... To tak samo twoja wina jak i moja. Też przecież mogłem coś zrobić...
Calaff czule poklepał po plecach maga, w myślach przeklinając to, że bardziej nie uważał i przysięgając sobie, że jeśli Genabell i Belgaari jeszcze żyją, sprowadzi ich i już nie pozwoli im odejść... Jeśli nie, to z rozkoszą rozpłata tego całego Raque...


Zmierzch nad El Mor zaczerwienił się szkarłatem spływającej krwi. Zakapturzony stwór rozdzierał właśnie ciało martwego trolla, gdy z oddali, znikąd wynurzyła się ponad setka uzbrojonych w topory i wielkie miecze żołnierzy, którzy patrolowali okolice miasta. Ściągnięci wrzaskami mieszkańców przybyli, by zemścić się na tajemniczym mordercy. Przez chwilę Raque zdawał się skołowany, lecz już po kilku sekundach stanął twardo naprzeciw rosłej straży i uniósł powykrzywianą rękę w górę, w geście przyzwania żywiołu. Niebo nad El Mor pociemniało, ulice spowiła mgła, a od południa we wszystkich uderzyła zimna fala silnego wiatru. Obrońcy miasta spojrzeli po sobie, po czym runęli do ataku niczym wataha wściekłych wilków. W momencie, gdy pierwszy topór miał już dosięgnąć gardła Upadłego, czarne niebo przeszyła błyskawica. Trafiła w nieszczęsnego niedźwiedzia i natychmiast go unicestwiła.
Chwilę potem stało się coś, co nie miało prawa nigdy się stać. Ta sama błyskawica, która zabiła żołnierza, wniknęła w jego martwe ciało, a te, pod wpływem niemal rozsadzającej je mocy, znów chwyciło topór, lecz tym razem zwróciło się przeciw swoim braciom. Potem znów z nieba kilkakrotnie spadły pioruny zabijając dużą część wojska z El Mor. Tych, których nie dosięgły kierowane przez Raque błyskawice, mordowały poruszające się, puste ciała towarzyszy. Walka nie trwała długo. Już po chwili, niepotrzebne potworowi ciała znów leżały martwe, jak przedtem.
Nim zaszło słońce w El Mor nie było już nikogo, kto miałby w sobie, choć trochę życia. Nikogo, za wyjątkiem dwóch stworzeń: Pana i sługi.

- Wiedziłam... Wiedziałem od początku...
- Morda, starcze!
Pchnęła go na stertę kamieni i przydeptała obutą teraz stopą.
- P...Paanii...
Głos był niewyraźny, cichy i zgrzytliwy, jakby ktoś jeździł paznokciami po tablicy... Czerwone ślepia zapałały w cieniu kaptura. Ciemnobordowa opończa z ciężkiego materiału zakrywała prawie całe, z resztą nieduże ciało stwora. Wystające spod niej dłonie były zniekształcone, poskręcane i niewiarygodnie wręcz blade. Pokrywała je gruba warstwa łoju i liczne brodawki. Stwór powoli zwijał długie, szponiaste palce i rozprostowywał je na przemian, eksponując swoje ostre, zakrzywione pazury, na których widniał jakby szereg jakichś starożytnych run.
- Czego, Halster?! Nie widzisz, że przeszkadzasz?!
- Paaaniii... Raque się zbliiża...
- Wiem, kretynie! Miałeś sprawdzić gdzie dokładnie jest. Jeśli nie masz nic konkretnego, to lepiej zejdź mi z oczu!
- El Morrr, o Najłaskawsza... Wyczuwam go wyraźźźnie...
Oczy samicy pociemniały, a twarz wykrzywiła się w posępnym uśmiechu.
- Halster. Przekaż Upadłemu, że będziemy na niego czekać...
Odwróciła się do Genabella i wgniotła go jeszcze bardziej w ziemię.
- ... A Ty, mój drogi „Mistrzu”... Cóż... Dla ciebie też znajdziemy jakieś zadanie.
Jaskinie wypełnił złowieszczy śmiech kocicy bengalskiej, któremu zawtórował chór dzikich, rozdzierających powietrze ryków i skrzekliwych jęków przeróżnych monstrów...

Oblizując ciepłą stróżkę krwi ze swojego pyska, Upadły uśmiechnął się zadowolony i wychrypiał cicho jakieś nikomu nieznane zaklęcie, śmiejąc się przy tym złowieszczo.
- Aida Belghari...!
Znów zarechotał głośno, a jego mroczny, bezdźwięczny głos rozniósł się echem po pustym El Mor. Stworek panicznie zaskomlał i skulił się pod wzrokiem Pana.
- Kogaya. Oto Twoja nowa Pani...!
- Aida Belghari...?
Malec spojrzał swymi wielkimi, matowo czarnymi ślepiami pytająco wgłąb kaptura i zaciekawiony zastrzygł brązowo-szarymi uszami. Podniósł się na tyle, by na klęczkach podpełznąć trochę bliżej.
- Znaj to imię, Kogaya, bo dzięki Niej zniszczymy cały wszechświat!
- Aida Belghari...
Kogaya powtórzył szeptem imię Upadłej...
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.