Zmień fonty Zmień rozmiar
Mapy: Qest "Nowa szansa" cz.3  
Autor: Panter
Opublikowano: 2009/5/8
Przeczytano: 314 raz(y)
Rozmiar 12.24 KB
0

(+0|-0)
 
Część trzecia

Powoli, małymi, ale nieubłaganymi krokami, zbliżałem się niebezpiecznie blisko stanu, określanego w niektórych kręgach jako świadomość. Wiedziałem, że zaraz będę pragnął jedyne strzelić sobie w łeb. Hangover syndrome to istny przedsionek piekła.
A jednak, o dziwo kac był dosyć znośny. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pokoju. Zet siedział przy terminalu komputerowym i trzepał z kimś w jakieś mordobicie przez sieć. Chronometr na ścianie pokazywał, że jest sześć minut po szczytowej, więc odwróciłem się na bok i spróbowałem odzyskać choć kawałek utraconego snu…
- Chwila, moment.- pomyślałem od razu, jednocześnie budząc się całkowicie- Jeżeli zmianę zaczynam dokładnie w szczytówce, a zegar wskazuje na godzinę 0:06, to oznacza to, że…
- ZASPAŁEM!- Wrzasnąłem przerażony i zerwałem się szybko z pryczy, jednak ta należąca do Zeta, wisząca ledwo 50 cm nad moją, szybko ostudziła mój zapał.
-Co ty kolo wyrabiasz najlepszego?- spytał szczerze zadziwiony kumpel- Przecież dziś mamy wolne!- wykrzyknął.
-Wolne?- zdziwiłem się. Ten termin rzadko kiedy pojawiał się w zdaniach wymawianych przez podopiecznych Buldoga, czyli bossa techników.
-A no sure. Tera przez tydzień robią newbies, dopiero wypuszczeni z kursów i pod opieką drugiej brygady.- odpowiedział z bananem na twarzy. Faktycznie, dziś szkolą zielonych na praktykach. Sam wspominam swoje praktyki z niechęcią. Mój opiekun nie nauczył mnie prawie nic, co najwyżej wykorzystywał mnie do latania do mesy po kawę i pączki. Chwała Stwórcy za bogatą bibliotekę Arki i kolegów z lepszymi nauczycielami, bo inaczej w życiu nie dostałbym robotniczej dwójki- jedynka to całkowity brak luk w wykształceniu, pełna płaca, etc., szóstka- jełop ostateczny, nic nie umie, najlepiej spowodować wypadek dlań śmiertelny, by nie psuł loterii genetycznej, jak to określił kiedyś Mark, jeden z techników pierwszej klasy.
-I za to, Chwała Panu.- rzuciłem.
-Ano. Pożegnam cię teraz, bo muszę lecieć, mam do załatwienia kilka spraw na plantacji.- powiedział Zet i zniknął, niczym dym po kiepskim towarze. I dobrze. Wciąż dręczyła mnie myśl o tej dziewczynie z wizji. Musiałem uporządkować tą sprawę, zanim zwariuję. –Co tu tak mokro?- pomyślałem po chwili, podnosząc kołdrę- Aw man, what’s now?- powiedziałem, ostro wnerwiony.
Prysznic. Nic tak nie pomaga zebrać myśli, jak gorący deszcz w ciasnej kabinie. Nie, żebym był prawiczkiem, ale mimo wszystko, mokra noc? No, nie powiecie mi chyba, że aż tak mi się spodobała, że dostałem orgazmu od samych snów od niej?
Pomyślałem, że jeżeli czegoś nie zrobię, to chyba się powieszę. Ale najpierw, rytuał anty-kaca. Całe szczęście, że zlew jest dosyć duży, że można w nim zanurzyć całą twarz. Pół minuty moczenia twarzy w lodowatej wodzie, multiwitamina, klin i śniadanie. Nic mi tak nie pomaga na syndrom dnia poprzedniego jak ten mały rytuał.
Po zakończonych ablucjach poszedłem na śniadanie. Podawali płatki na mleku i jogurt truskawkowy, co, jak na warunki żywieniowe Arki, stanowiło istny rarytas. Delektowałem się smakiem mieszanki truskawkowej, jednocześnie nadal rozmyślając o słowach Cattie. Postanowiłem udać się w jedno miejsce. Musiałem coś sprawdzić.
***
Biblioteka była pusta niczym czaszka polityka. Tylko kilkoro społecznych wyrzutków, nazywanych geekamii zapuszczało się w to legowisko sił nieczystych. Sam zaglądałem to raz na dwa, trzy tygodnie, aby oddać i wypożyczyć jakieś czytadło na wartę w maszynowni. Tym razem, interesowało mnie coś zupełnie odmiennego.
- Czy dostanę jakieś książki dotyczące medytacji i zdolności para mentalnych?- spytałem starszą bibliotekarkę.
- W jednym tytule? Nie sądzę, abyśmy mieli coś takiego po za dziełami fantastycznymi…- odrzekła zamyślona- A jaki dokładnie rodzaj książek cię interesuje?
- No, cóż… właściwie to cokolwiek. Wszelkie eseje, opracowania, poradniki, prace naukowe, do czego tylko mogę mieć dostęp.- odrzekłem. Niektóre tytuły i prace, szczególnie te dotyczące szczegółów technicznych Arki posiadały klauzulę tajności, a dostęp do nich miały jedynie osoby z przepustką klasy od 1 do 5. Jedynka to pełny dostęp do wszystkich zasobów biblioteki. Ja sam, jako technik drugiej klasy miałem dwójkę.
-Hmm, rozumiem, proszę to chwilkę poczekać.- powiedziała, prowadząc mnie do czytelni i wskazując na jedno z miejsc. Usiadłem posłusznie i czekałem. Po jakiś piętnastu minutach zacząłem tracić cierpliwość i postanowiłem sprawdzić, czy facetka czasem o mnie nie zapomniała. Weszła z powrotem w momencie, gdy wstawałem z krzesła. Ciągnęła za sobą niewielki wózek anty-G, wyładowany około 30-toma tomiszczami.
-Wedle życzenia.- powiedziała- To wszystko, co tylko mamy w zasobach.
-Aż tyle?- ilość książek nieco mnie przestraszyła. Podejrzewałem, że może tego trochę być, ale w najśmielszych szacunkach nie podejrzewałem, że będzie tego taki stos! Przecież na wydrukowanie tych wszystkich książek musiano użyć chyba cały baobab!
-Oczywiście. Trochę trwało, zanim wszystko poznajdowałam po sejfach i szafkach, ale udało mi się.- odparła z dumą- Ach! O mały włos, a zapomniałabym o skanach!
-Skanach?- spytałem przerażony.
-Jak najbardziej. Część dzieł uległa częściowemu zniszczeniu, wobec czego byliśmy zmuszeni do przeniesienia Ich na nośniki cyfrowe, gdyż ich opłakany stan nie pozwalał na dalszą eksploatację.- odpowiedziała, po czym podała dysk. Kasetka z przeźroczystego tworzywa sztucznego zawierała dwa metalowe krążki osadzone na małej osi i mechanizm czytnika.
-Jasna cholera!- zakląłem w myślach, gdy tylko rozpoznałem ten model. Mógł on pomieścić blisko piętnaście tysięcy zdjęć wysokiej rozdzielczości, a wiedząc, że do wykonania czytelnych odbitek książki wystarczy nawet skaner niskiej klasy, ilość ta wzrastała nawet czterokrotnie!
-Zostawię cię teraz samego. Muszę wracać na miejsce, ktoś jeszcze może chcieć skorzystać z księgozbioru.- rzuciła szybko i odeszła.
-Chyba mnie cos napadło.- mruknąłem. Przeczytanie tego wszystkiego mogło mi zająć nawet kilka dni, pod warunkiem, że nie będę w ogóle jadł, ani spał, wyłącznie czytał. Wiedziałem jednak, że jeżeli nie rozwiążę tej zagadki, to pęknę.
Nie mają większego wyboru, zakasałem w myślach rękawy i wziąłem Siudo lektury.
***
Osiem godzin później
Myślałem, że zaraz zdechnę. Powieki ciążyły, jakby były wykonane z ołowiu, a litery z coraz większą trudnością dawały formować się w sensowne zdania. Miałem totalnie dosyć!
-Basta! Muszę w końcu odpocząć, bo inaczej przepalę sobie mózg wraz z implantami, a nie stać mnie na drugi taki wydatek.- powiedziałem do siebie. W końcu wciąż spłacałem raty za ostanią operację.
-Przejrzę jeszcze ten jeden katalog idę poprosić bibliotekarkę, aby zachowała mi te Książki na jutro.- zdecydowałem.
Plik nosił nazwę Nirwana. Było to całkiem niezłe opracowanie dziennika jakiegoś buddysty. Większa jego część wspominała o licznych wędrówkach autora owego wyznawcy po astralnych równiach krainy nazywanej Arieeda.
-Wait’a minute!- pomyślałem- Jakiej równinie? Czekaj, jak ta tygrysica nazywała tamto miejsce?- pamięć po chwili przyniosła odpowiedź: Ariee.
-Ciekawe, czy to nie jest to samo…- zainteresowałem się. Kawałek dalej znalazłem ustęp, który jeszcze bardziej pobudził moją wyobraźnię. Był to dokładny opis dwóch czynności, wchodzenia na Arieedę, oraz swobodnego poruszania się po niej i odnajdywania innych jej użytkowników.
-To jest, ciemna masa, to! This is the answer!- pomyślałem entuzjastycznie- Może dzięki temu zdołam znów się z nią porozumieć!
Jednak zmęczenie szybko ugasiło entuzjazm. Musiałem w końcu odpocząć, albo zasnąłbym
z twarzą na czytniku. Aktywowałem więc jeden z implantów i połączyłem się z czytnikiem, dzięki czemu cały interesujący mnie fragment został zapisany w pamięci wczepu.
-To mi na razie wystarczy. Doczytam go potem.- zadecydowałem, po czym oddałem wszystko bibliotekarce i powlokłem się do koi.
Dosłownie KAŻDĄ komórką mojego organizmu wyczuwałem tą tajemniczą siłę, która ciągnęła mnie w kierunku znienawidzonej pryczy, która teraz zdawała mi się łożem w pięciogwiazdkowym hotelu na Manhattanie.
Rzecz jasna, prawo Murphy’ego nigdy nie zasypia. W tym właśnie momencie zabrzęczał komunikator na pasie.
- Pewno znów któryś z opiekunów kazał zając się rookee’emu najgorszą możliwą robotą, a sam polazł żłopać soczek chmielowy. Młody coś zchrzanił tak dokładnie, że potrzeba będzie z dwóch tuzinów techników robiących 24/7 przez dwa tygodnie, aby tylko silniki grawitacyjne znów nie padły, przez co kolejne dwa tygodnie cała Arka spędzi fruwając bez ładu i składu, a załoga będzie sobie majtała bezradnie nóżkami i rączkami w powietrzu, dopóki któryś z młodszych techników nie znajdzie śrubokrętu, który stopił się na ogniwach silnika numer 3 i zwarł ze sobą dwa główne układy. Szlag!- powiedziałem ze złością do siebie, sięgając po komunikator. Jak sami zgadujecie, owa sytuacja miała miejsce dokładnie rok wcześniej, a powyższe streszczenie nie oddaje nawet w połowie obrazu haosu, który panował na pokładzie. Na wyświetlaczu pojawił się obraz błękitnookiego blondyna z niewielką blizną tuż Pol lewym okiem, w wieku jakiś 33 lat. To był Mateusz, mój szef i dowódca drugiego rdzenia naukowego statku.
-Yo man, wazzap, doc?- spytałem.
-Max! Za nic nie uwierzysz co tu mamy! To jest, to jest, no porostu, to to-to-to-to jjejejest-t-t-t…- silnie podniecony, Mateusz miał tendencję do napadów jąkania, co niekiedy naprawdę przeszkadza w rozmowie z nim.
-Spokojnie! Uspokój się! Trzy głębokie wdechy i dwie krechy amfy, ok.?- rzuciłem- A teraz, jak już zabrałeś kotu swój język, gadaj, o co c’mon zanim rzucę tym gadżetem w cholerę.
-Dobrze, już dobrze, już mi lepiej, uff. A więc tak: jakiś czas temu, program Silver ear wyłapał sygnał pasujący do algorytmu, sam wiesz, zawierał jakiś powtarzalny wzór i temu podobne rzeczy.- wydusił w końcu na jednym tchu.
-I co?- zapytałem autentycznie już zaciekawiony.
-Spróbowaliśmy odkodować go, przypisując sygnał do losowo generowanych systemów kodowania audio-video i wiesz co?
-No, gadaj, wiem, że tego chcesz, inaczej zaraz pukniesz.
-Odkodowaliśmy ten sygnał. To przekaz. Wiadomość. Wiadomość, zawierająca trajektorię lotu statku kosmicznego.
-ŻE JAK?!- wykrzyknąłem osłupiały.
-Max, nie jesteśmy sami w kosmosie. Arka kieruje się właśnie ku temu statkowi. Zamierzamy nawiązać z nimi kontakt tym samy pasmem. Któryś z pakietów wiadomości zawierał również bardzo długi tekst. Doszliśmy do wniosku, że jest to raport załogi tego statku. Udało nam się przetłumaczyć kilka strzępków tego tekstu.
-No więc?- powiedziałem do słuchawki martwiczym głosem.
-Jeden z nich zawierał pełną listę załogi, inny stan pojazdu, zapasy żywności i tlenu. Reszta to jakieś wiadomości osobiste, wiesz, listy do rodziny, te sprawy.
-Mateusz.- szepnąłem do mikrofonu. Coś kazało mi zadać następne pytanie. Intuicja? Potrzeba zachowania pewnego podświadomego wzorca zachowań?
-Tak?
-Powiedz mi, czy na tej liście nie znajduje się może nazwisko Cattie Vans?
-Hmm, cóż, ta wiadomość została zapisana za pomocą nieznanego nam alfabetu, ale translator, analizując prawdopodobną wymowę i gramatykę owego języka, to mam tu dwa słowa, które dają ci 96% prawdopodobieństwo zgodności. Mówiąc po naszemu, tak.
-Dzięki. Zaraz będę na miejscu.- powiedziałem słabo i rozłączyłem się.
To było więcej, niż chciałem wiedzieć.
Nie tylko wiedziałem, że ona naprawdę istnieje, ale także zbliżaliśmy się do niej.
Do Cattie.


Koniec części trzeciej
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.