Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Prolog cz. II  
Autor: MFarley
Opublikowano: 2013/2/22
Przeczytano: 1289 raz(y)
Rozmiar 15.96 KB
5

(+5|-0)
 
Godzinę później, skąpani w zimnym deszczu i chłodzie nocy, szykowali się do przejazdu pod łukiem tylnej furty. Żołnierze przyzwyczajeni do wiatrów i słoty Carrosh i tak drżeli nieznacznie na grzbietach swych wierzchowców i wzdrygali się od czasu do czasu. Ale nie on. Tak, jak przyobiecał, niósł w sercu i myślach wspomnienie swego syna, a na ustach wciąż żywy dotyk gorących, słodkich wargi ukochanej, które niemal pozbawiły go tchu. Błogosławieństwo. Ach, zaprawdę, kapłani nie mieli o nim najmniejszego pojęcia…

Zgodnie z ich planem Tancred powierzył mury lordowi Skylarkowi. Arktyczny lis wyszedł na zamkowy dziedziniec z czterema swoimi ludźmi, by życzyć rycerzowi powodzenia. Jego alabastrowe futro błyszczało w świetle księżyca, które niekiedy przebijało przez chmury. Akcenty na jego pysku, a także koniuszki uszu i ogona współgrały z czarną, matową animą, w której wyglądał bardziej jak oficer okrętu niż rycerz. Pod folgami kirysu i taszek błyskały barwą antracytu pierścienie lekkiej kolczugi. Naramienniki były asymetryczne, lewy trochę bardziej masywny od prawego. Balan Skylark nie lubił, kiedy pancerz krępował ruchy.
- Jedź i wracaj zwycięski, Tancredzie. Przypal dupska skurwysynom! – zawołał, osobiście podając wilkowi jego tarczę.
- Dziękuję, Balanie. Taki mam plan – odpowiedział wilk obracając konia. – Carrosh jest twoje.
- Stalowa Pieśń i jej rycerze są z tobą. Żałuję, że nie możemy ruszyć ramię w ramię.
- Niewielka chwała w biciu najemników.
- Ale ruch i satysfakcja, Tancredzie. Bywaj! – zawołał, starając się przekrzyczeć zgrzyt bramy i ulewę.
- Ten problem zniknie, nim nastanie świt – zapewnił wilk znikając w odmętach nocy. Kolumna jeźdźców w milczeniu podążyła za nim, jak śmiercionośny stalowy wąż. Prawie bezgłośnie.
Racja, sir Tancredzie. Wszystko rozgrywa się w ciemnościach.

Wraz ze swoimi ludźmi obserwował setkę jeźdźców znikającą w małej bramie. Musieli przejeżdżać pojedynczo i kroczyć powoli, by zbytnio nie hałasować, więc trwało to kilka minut, zanim ostatni z konnych opuścił obręb murów. Na szczęście wszelkie odgłosy tłumił rzęsisty deszcz, który nadszedł równie niespodziewanie, jak armia najemników. Jak to w górach.
Kiedy żeliwne kraty opadły na ziemię, Balan zwrócił się w stronę zamku i schronił ze swymi ludźmi pod drewnianą wiatą przylegającą do murów.
- Lorne?
- Tak, mój panie? – spytał jeden z jego podkomendnych, również lis. Stalowa Pieśń leżała już na właściwej, mroźnej północy. W armii Skylarków wiele było lisów, niedźwiedzi i wilków.
- Zmieńcie warty po tej stronie murów. Niech idą pilnować frontowej bramy. Kiedy się oddalą, podnieście kraty i czekajcie.
- Tak, panie.
Sam wszedł po schodach i udał się do swojej komnaty. W porównaniu z pogodą na zewnątrz, nawet stara obronna część zamku wydawała się ciepła i gościnna. Ale na Balanie ulewy i wiatr nie robiły wrażenia. Nie zrobiłyby na nikim, kto spędził zimę w Stalowej Pieśni. Południe było miękkie i ciepłe. Wygodne. Północ… była zupełnie innym miejscem. Surowym, twardym i zimnym. Prawdziwie zimnym. Ale była przy tym okrutnie piękna i tajemnicza. Mówiły o tym pieśni i wiersze, mówili ludzie wszystkich gatunków. Mówił każdy, kto choć raz ujrzał na własne oczy Sanktuarium Snów odziane w całun z lodu i chmur.
Wszedł do komnaty, którą przydzieliła mu lady Raelyn, gdy przybył tu przed tygodniem. Wszystkie spojrzenia spoczęły na nim kiedy zamknął drzwi. Dwudziestu jego ludzi tłoczyło się w obszernym pomieszczeniu. Wszyscy patrzyli na niego. Niektórzy tkwili tu już od kilku godzin. Obdarzył ich grymasem, który nawet niedźwiedzie skłonił do odwrócenia wzroku.
- Słuchajcie mnie dobrze, bo chcę załatwić to szybko…
I wydał im rozkazy. A kiedy skończył, rozeszli się, by pełnić wartę. Został sam w obszernej komnacie, sam do podziwiania harców ognia na palenisku. Na szczytach świec, smukłe płomyki tancerek kołysały biodrami w powiewach przeciągów. Lord jednak tylko patrzył na nie bez skupienia, oczyma duszy widząc swoje przeczucie i niepokój. Nie okazywał go jednak. Ukrył go głęboko, razem ze wszystkimi uczuciami, tak, jak zawsze robił to Balan Skylark. Był lisem, więc łatwo mu to przychodziło. Cały czas jednak miał to… przeczucie. Nie lubił przeczuć. Były głupie, rzadko się sprawdzały i nie miały praktycznego zastosowania. Zupełnie nie w jego stylu. Lecz nie potrafił opędzić się od myśli, że coś się nie uda. Ale przecież nie mieliśmy innego wyjścia…

Minuty wlokły się powoli, a w nim niepokój narastał z każdym wypalonym centymetrem świec. W końcu zerwał się z krzesła i zaczął krążyć wkoło stołu nie mogąc skupić wzroku na niczym konkretnym, ani na ogniu, ani na roślinnych ornamentach arrasów zdobiących kamienne ściany starego zamku. Wtem usłyszał głosy za drzwiami i chwilę później do komnaty weszła lady Raelyn.
- Wybacz, lordzie Skylark – przywitała go skonsternowana, gdy tylko strażnik zamknął drzwi. – Niepokoję się…
- Oczywiście, dotrzymam ci towarzystwa, pani – oświadczył, szczerze rad, że nie musi siedzieć tu sam.
- Dziękuję.
Usiedli razem przy stole i Raelyn kazała przynieść wina. Nie umknęło uwadze Balana jak trzęsła się jej łapa, kiedy unosiła kielich do pyska.
- Takie zdenerwowanie jest niezdrowe, pani – zagadnął spokojnym głosem.
- Wiem, Balanie – odpowiedziała siląc się na uśmiech. Odpowiedział jej podobną karykaturą, przez co miał wrażenie, że oboje poczuli się tylko jeszcze gorzej. – Nie powinnam w ogóle pić, kiedy karmię – przyznała z wahaniem… - Ale wino uspokaja.
- To prawda. Myślę, że okoliczności dostatecznie cię usprawiedliwiają, pani. Jak się miewa twój syn?
Raelyn uśmiechnęła się, tym razem bardziej naturalnie.
- Śpi. Jest z nim służka. Właściwie przez cały czas śpi. Na przemian z jedzeniem.
- To całe szczęście – uśmiechnął się Skylark. – Pamiętam jak Gareth dawał w kość opiekunkom. Nie potrafił zasnąć na dłużej niż cztery godziny. Jego wrzaski i płacz słychać nieraz było w całym zamku – pokręcił białą głową. Często nachodziła go myśl, że powodem był brak kontaktu z matką. Starał się jak mógł, by ją zastąpić, ale sam przecież też ją stracił. I nie mógł być pewien, czy gdyby nie przysięgał, z żalu nie odtrąciłby syna. To był bardzo trudny czas.
- Wyobrażam sobie – wyrwała go z zadumy wilczyca. - Mamy to szczęście z Murtaghiem, że i Arianne i Wenzel nie sprawiają zbyt dużych kłopotów.
- Twój pan mąż zabrał ją do Dalarenz. Nie jest za mała?
- Ma dopiero cztery lata – zgodziła się Raelyn – ale daje mu tyle uśmiechu, że po prostu nie mogłam odmówić. A zresztą… nie wybaczyłaby mi, gdybym zabroniła jej jechać. A czegóż byśmy nie zrobili dla naszych dzieci? – zapytała patrząc mu w oczy z łagodnym uśmiechem.
Prawie zapomniał gdzie są i co się dzieje, kiedy zaczęli rozmawiać o swych latoroślach. Jednak to pytanie zakłuło go bolesnym poczuciem winy. Kiwnął tylko głową bez słowa. No właśnie? Czegóż nie zrobimy dla naszych dzieci?
- Czy coś się stało?
Wzdrygnął się na te słowa.
- Nie, skądże… Po prostu… pomyślałem, że musi ci teraz być ciężko, pani. Twój mąż jest daleko, a synowi grozi niebezpieczeństwo.

Wiedział, że te słowa zmażą uśmiech z jej pyska. I nawet poczuł ulgę, gdy to się stało. Wilczyca westchnęła.
- To prawda. Nieważne jak grube i wysokie są mury i jak wielu żołnierzy ich strzeże. Ten irracjonalny strach zawsze pozostaje... Ostatecznie bardzo dobrze się stało, że Arianne pojechała z Murtaghiem do Dalarenz. Ironia…
Balan postawił uszy zaintrygowany.
- Obawiam się, że nie rozumiem, pani.
Lady Raelyn spojrzała na niego z powagą.
- Nie powinnam o tym rozmawiać…
- Oczywiście, pani – Skylark spuścił głowę w geście uszanowania.
- …ale niedługo stanie się to faktem.
Biały lis, nie wiedząc jak zareagować, przechylił tylko łeb zdezorientowany i czekał.
- Murtagh wziął Arianne do Dalarenz, by przedstawić ją księciu Cravenowi . Jak wiesz, księżna van Andern również powiła syna.
- Taaak… książę Nolan to jedyny dziedzic korony.
- Murtagh od dawna starał się o powiązanie naszej linii z rodem książęcym. Wreszcie nadarzyła się okazja. Książę Craven udzielił zgody na zaręczyny.
Balan Skylark nie musiał pytać skąd ten pośpiech.
- Rozumiem. Chce utrzymać silną pozycję.
- Dzięki temu posunięciu będziemy silniejsi niż kiedykolwiek.
- Książę również… Zyska nowe ziemie. Stanie się silniejszy niż nawet mógł przypuszczać – uśmiechnął się gorzko w duchu. – To jest dopiero ironia…
- Otóż to – potwierdziła lady Dormer. – Naturalnie, mówię ci to w najgłębszym zaufaniu, lordzie Balanie – oświadczyła zobowiązująco.
- Naturalnie.
Po tych słowach oboje zamilkli. Skylark zastanawiał się nad tym, co usłyszał. Machinacje Murtagha i Cravena doprowadzą do niesamowitego paradoksu dziejowego. Hrabia, chcąc wzmocnić sojusz z van Andernami, utracił już swoją ziemię i wasali. Skylark nie mógł przewidzieć jakie skutki będzie to miało dla Stalowej Pieśni i jego rodu. Tryby tej piekielnej machiny raz wprawione w ruch, były już nie do zatrzymania. Każdy musiał odegrać swoją rolę. Teraz nadeszła jego partia w sztuce i nie czuł już winy, ani żalu. Znał cenę, którą zapłaci on sam.

Właśnie w tym momencie usłyszeli za drzwiami poruszenie. Lady Raelyn natychmiast poderwała się z krzesła. Balan również wstał, lecz spokojnie. Chwilę później do komnaty wpadł żołnierz. Resztki skórzanej zbroi umazane błotem i krwią powiedziały im wszystko, nim otworzył usta.
- Pani! – wykrzyknął rozpaczliwie, padając jej do stóp. – Klęska! Zasadzka!
Wilczycy zaparło dech.
- Jak to?! – zapytał Skylark podnosząc wykończonego żołnierza. Spod błota prześwitywało mokre, kremowe futro labradora. – Melduj!
- Zasadzka w lesie, panie! Ledwo wjechaliśmy głębiej między drzewa… cała chmara… odział rozbity… idą tutaj… - wydyszał pies.
- Tancred? – wykrztusiła Raelyn drżącym głosem.
- Sir zginął.
- Nie… - Raelyn złapała się stołu, by nie upaść pod ciężarem tych wieści. W jej oczach pojawiły się łzy.
- ILU?! – Skylark potrząsnął labradorem.
- Tysiące… - jęknął ranny żołnierz.
Balan zauważył jak jego gwardziści stojący w drzwiach struchleli wobec tych wieści. Lady Raelyn zastygła w jakimś koszmarnym szoku. Nie miał czasu nad tym myśleć.
- Lady, nie utrzymam zamku! – chwycił ją, by oprzytomniała. – Musimy uciekać!
- Co? – zapytała patrząc na niego nieprzytomnie, zaczerwienionymi oczyma. Było coś przytłaczającego w tym spojrzeniu. Nie myśl.
- Musimy uciekać, pani!
Wzdrygnęła się. Widział, że odzyskała przynajmniej część świadomości.
- T-tak… tak… musimy. Musimy uciekać! Gdzie mój syn? Gdzie Wenzel?!
- Nie ma czasu, pani. Moi ludzie cię zaprowadzą, ja pójdę po twego syna – zapewnił ją.
- Mogę iść sama! – upierała się – To tylko chwila, mogę iść…
- Pani, błagam! – przerwał jej natychmiast – Tancred nie żyje, odpowiadam za ciebie. Musisz natychmiast ruszać!
Zamilkła na chwilę, a potem schwyciła go za kołnierz kirysu i przyciągnęła z imponującą, jak na kobietę, siłą.
- Przyrzeknij, że nic mu się nie stanie!
- Przyrzekam! – odparł zaskoczony.

Chwilę później został sam z rannym żołnierzem.
- Możesz już wstać – rzekł do labradora podając mu łapę.
- Jak się czujesz, panie? – spytał pies powstając.
Balan wzruszył ramionami i podszedł do swojego kufra. A jak mam się czuć?
- Podle… - stwierdził w końcu.
- Przykro mi, panie…
- Już mówiłeś. Masz, włóż to – rzucił psu płaszcz. Chwilę później obdarty żołnierz zniknął pod szarą lnianą tkaniną.
- Panie… - zaczął niepewnie pies. – Nie jesteś sam… w swojej winie…
Lis westchnął i dotknął łapą czoła.
- Wiem, że poprosiłem cię o więcej, niż jakikolwiek pan miałby prawo…
- Nie to chcę powiedzieć, panie – przerwał mu labrador. – Chcę powiedzieć… że nie mogłeś zrobić nic innego i że bez wahania przyjmę część hańby, jaka spadnie na ciebie. I bez wahania zaprzeczę każdemu, kto nazwie cię zdrajcą. Znam cię, panie i zaświadczę każdemu, że jesteś honorowym i sprawiedliwym władcą.
- Jednak nie dość sprytnym, jak widać… - uśmiechnął się smutno lord Balan. – Ale nie będziesz musiał tego robić – rzekł, ujmując psa za ramiona.
- Mam dla ciebie jeszcze jeden rozkaz… nie. Nie rozkaz. Prośbę.
- Słucham, mój panie.
- Zawsze byłeś mi wiernym przyjacielem i dobrym sługą, Keganie . Dziękuję ci za to i za wszystko, co dla mnie zrobiłeś.
Labrador uniósł brwi i uszy, nie bardzo wiedząc jak to wszystko rozumieć.
- Mogę już nie mieć okazji, więc… Chciałbym, abyś zabrał ze sobą te dwa dokumenty – rzekł podając Keganowi dwie skórzane tuby.
- Oczywiście, mój panie.
- W mniejszej jest akt nadania ci w protektorat Stalowej Pieśni i wszystkich ziem przyległych. Pragnę, abyś władał, dopóki Gareth nie dorośnie. Masz wszelkie przymioty dobrego lorda i dowódcy.
- Ależ panie… - zdumiał się Kegan.
- Proszę.
Pies zamilkł. Przez chwilę żaden z nich nic nie mówił, aż w końcu uszy i ogon Kegana opadły w smutnym zrozumieniu. Musiał się zgodzić i przyjąć odpowiedzialność.
- T-tak… Dobrze. Zrobię to.
- Ufam ci. I dlatego proszę, byś zajął się Garethem i uczył go. Naucz go walki, polityki i władania… Ale przede wszystkim… - Balan odwrócił wzrok i spojrzał na płomienie tańczące na palenisku. - Ludzie wiele będą mówić i… wiele złych rzeczy o mnie usłyszy. Powiedz mu o tym. Powiedz mu całą prawdę. O wszystkim co zaszło. Nie chcę, żeby źle o mnie myślał.

Zrobił pauzę, by przełknąć ucisk w gardle, który tak nagle pojawił się, choć przecież zdążył już pogodzić się z losem. Kegan czekał cierpliwie. Wreszcie Skylark zdobył się na ponowne spojrzenie na swojego sługę.
- A kiedy uznasz za stosowne… Daj mu to. To moje ostatnie słowa do niego. Teraz ich nie zrozumie. Zachowaj to do czasu, gdy dorośnie. Daj mu je wtedy. To moja ostatnia prośba – rzekł Balan Skylark, wręczając swemu słudze drugą, większą tubę.
- Tak zrobię.
- Dziękuję. A teraz… - lord podszedł do drzwi. – Jedźcie czym prędzej. Zjedźcie z gościńca najszybciej, jak się da. Powiedź ludzi do miejsca spotkania. Tam na mnie czekajcie. Przyjadę z chłopcem.
Lis skinął mu na pożegnanie, a labrador narzucił kaptur na łeb i zniknął w ciemnym korytarzu. Skylark raz jeszcze spojrzał w ogień. Dziwne – pomyślał. – Teraz, kiedy wszystko już się zaczęło, jestem spokojny. I wyszedł, by zrobić to, co musiał zrobić.

 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: Karnawał Zdrajców - Prolog cz. II
Wysłano: 22.02.2013 1:42
Wilk
Anthro
Część druga prologu. Czytajcie, oceniajcie i dobrze się bawcie (oby) ;]

2
(+2|-0)
Opowiadania: Karnawał Zdrajców - Prolog cz. II
Wysłano: 22.02.2013 7:29
Panserbiorne
Zwierzę
Dwie sprawy,które ubodły mnie trochę w opowiadaniu.
Podawanie tarczy konnemu. To jest dość niedorzeczny pomysł. Konie nie bardzo lubią spać w miejscu zwłaszcza gdy jeszcze podaje się taki kawał sprzętu. Jeden z najgorszych pomysłów. Błogosławieństwo mieczem, jakiś salut byłby znacznie lepszy.
Picie wina matki karmiącej... W średniowieczu panuje ciemnogród. Czystej pitnej wody prawie brak, bo nie ma jej skąd wziąć. To była rzecz normalna, że pani a zwłaszcza można łoiła przez większość czasu wino. Choćby jakiegoś cienkusza. chyba nawet był przesąd że karmiąca matka powinna tym bardziej pić wino czerwone, bo dzięki niemu syn zmężnieje.

Czemu nie było żadnej walki? Poczułem się troszeczkę oszukany.
No i jak mówiłem zdrada i zasadzka była. Aż miło popatrzeć :> Rozdzielenie matki z dzieckiem... albo zgładzą następcę, albo zrobią z niego zakładnika. Obie opcje bardzo kuszące i diablo niebezpieczne. Lis może również oddać go na wychowanie chłopskiej rodzinie i stworzyć "zaginionego" z Książęcego rodu... też bardzo kusząca perspektywa. Raczej nie powinien wiedzieć tym, że szczenie jest bękartem, więc skłaniałbym się do opcji numer 2.
Nadal dobrze się czyta, choć jak pisałem wcześniej jest przewidywalne na pewną skale. Czy to dobrze czy źle zostawiam do rozstrzygnięcia innym czytelnikom :>

0
(+0|-0)
Opowiadania: Karnawał Zdrajców - Prolog cz. II
Wysłano: 22.02.2013 11:58
Wilk
Anthro
Przyznam szczerze, że nie mam żadnychdoświadczeń z końmi, więc może się zdarzyć, że znajdziesz później więcej nieprawidłowości. Co do historii z winem to dzięki, bo to bardzo interesująca informacja. To są w sumie drobiazgi, tym niemniej zobaczę co mogę wykombinować w tej sprawie.

Ja bym realia tutaj umieścił bliżej wczesnego renesansu, ale mogą się pojawić elementy właściwe innym epokom. Licentia poetica, to jednak fikcja literacka ;)

I cóż za pragnienie przemocy! Cierpliwości, to jeszcze nie połowa prologu ;] Krew popłynie dziś wieczorem. Tuż po tym jak przeczytam Twoje ;)

Aha, bazując na Twoich sugestiach co do losu Wenzela... może jednak nie jestem aż tak przewidywalny? ;]

0
(+0|-0)
Opowiadania: Karnawał Zdrajców - Prolog cz. II
Wysłano: 22.02.2013 13:23
Pantera
Zmiennokształtny
Ciekawie ciekawie, osobiście obstawiam że mały posłuży jako karta przetargowa w jakichś ciemnych sprawkach albo będą za jego pomocą szantażować Tancreda bądź Lady Raelyn.