Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Polak149 - Srebro za srebro - część 2  
Autor: Polak149
Opublikowano: 2014/2/20
Przeczytano: 841 raz(y)
Rozmiar 25.22 KB
0

(+0|-0)
 
Tsavakil zerwał się ze snu, kiedy smoczy ryk wypełnił jego uszy. Zdezorientowany nie wiedział co się dzieje. Dopiero sekundę później ujrzał przed sobą wybrzuszające się jezioro lawy i czarne ciało, z którego spływała magma. Znieruchomiał, przyglądając się istocie. Ta spojrzała na niego swym zimnym, przepełnionym złem spojrzeniem. Była tak wysoka, jak on długi razem z ogonem. Ciało miała całkowicie zwęglone. Z pleców wyrastały jej skarłowaciałe skrzydła, a z głowy poskręcane, obrzydliwe rogi.

Nagle szara smuga spadła z rykiem na demona, rozchlapując wokół ogniste krople. Niektóre spadły na jego srebrne łuski, parząc nieprzyjemnie.
- Uciekaj, srebrnołuski! – warknął Savateriv, przytrzymując stworzenie.

Tsavakil dopiero wtedy zrozumiał, co się dzieje. Smoki uciekały, nad nim zapanował kompletny chaos!
- Zaczęło się... – sapnął przerażony.

Zapomniał, czy był gotów, czy nie. Już rozłożył skrzydła, ale spojrzał jeszcze na walczącego pobratymca. Demon złapał szarołuskiego za głowę i wcisną go pod taflę lawy. Przerażony młodzik z jękiem wyskoczył do góry, wbijając się w chmarę innych smoków. Był mały, zwinny. Szybko przeciskał się między gadami. Musiał znaleźć swoich rodziców, uciec ze Smoczej Wieży. Nie dostrzegał ich jednak tam, gdzie zwykle leżeli. Ogarnął go strach. Spojrzał na szczelinę. Musieli już wylecieć na zewnątrz! Przez jego głowę przeszła krótka myśl: „zostawili mnie”, ale stłumił ją momentalnie. Potrząsnął głową i zeskoczył ze skalnej półki, wzbijając się do góry. Musiał dogonić rodziców, nic innego się nie liczyło!

Góra zatrzęsła się nagle z hukiem, niektóre stalaktyty oderwały się z trzaskiem, strącając kilka smoków. Tsavakil jęknął, kiedy ogłuszony gad przeleciał tuż obok niego. Nie zatrzymywał się jednak. Pruł do przodu. Pojedyncze kamyczki odbijały się od jego ciała, czasami trafiały go większe, wytrącając z równowagi. Nagle wpadł w ścisk, zaklinował się. Nie mógł bić skrzydłami i stracił nośność. Spadał, odbijając się o inne smoki. Dopiero gdy poczuł kawałek wolnej przestrzeni, odzyskał równowagę. Przerażony spojrzał w dół, czarna istota inkantowała coś, jedną rękę wyciągając ku górze, a drugą trzymając bezwładnego Savateriva za szyje.

Tsavakil rzucił się do ucieczki, nie miał zamiaru dzielić losu towarzysza. Przejście zaczęło się zasklepiać. Smoki zawisły, obawiając się zgniecenia. On jeszcze mógł zdążyć! Wypadł na przód stada, wskoczył do szczeliny.

Gdzieś w oddali zobaczył oczy smoka. Oczy jego ojca...

Coś złapało go za ogon, pociągnęło silnie do tyłu. Jęknął, stracił równowagę. Wił się bezsilnie w powietrzu, kiedy nagle uderzył w skalną półkę, szorując po jej powierzchni aż do ściany. Chwilę się nie ruszał. Obolały potrząsnął głową. Wstał chwiejnie.

Wróciły mu zmysły, przerażony spojrzał na szczelinę. Zniknęła... potem dostrzegł czarnołuskiego, który wisiał tuż przed nim, przewiercając go wzrokiem. Smok mruknął cicho i odleciał, odsłaniając znieruchomiałe stado. Panowała kompletna cisza. Każdy patrzył niedowierzająco na miejsce, gdzie kiedyś znajdywało się wyjście. Powoli docierało do nich, że zostali uwięzieni.

Fala furii zaczęła wypełniać atmosferę. Wszystkie smoki zwróciły morderczy wzrok na obcą postać, zanurzoną do połowy w lawie. To nie był ich twórca. Ledwie jakiś sługa. Gady powoli zniżały wysokość, miały zamiar zmusić czarną postać do otwarcia góry. Ona jednak stała nieugięcie. Wściekłe jaszczury lądowały wokół jeziora, a kiedy skończyło się miejsce na dnie, również i na ścianach groty. Posykiwały złowieszczo, zwiastowały zapowiedź strasznego losu, nawet dla samego Szatana.

Czart nagle wyciągnął demonstracyjnie ciało szarołuskiego. Smok żył, był półprzytomny, ale poraniony i poparzony w wielu miejscach od lawy. Czarna istota przemówiła w swoim języku. Gady nie rozumiały słów, ale ich dusze pojmowały przekaz. Chciał, żeby te ugięły karki przed Diabłem, oddały mu swoją wolę. Skrzydlate bestie nawet nie drgnęły. Gniew powoli osiągał swoją eskalacje. Demon znowu przemówił. Tym razem ich dusze drgnęły. Jaszczury popatrzyły po sobie niepewnie. Istota zagroziła, że zabije duszę Savateriva. Sługa Szatana ryknął, to sam twórca przez niego przemawiał – klękajcie!

Ich duma zawyła, niektóre gady warknęły wściekle. Nie chciały, żaden smok nie potrafił tego zrobić. Tak po prostu oddać to, co dla nich było najcenniejsze? Własną godność? Ale Savateriv... On się dla nich poświęcił. To dzięki niemu część smoków uciekła. Nie mógł za to przepaść, nie zasługiwał na to... Któryś jaszczur ryknął wściekle w akcie bezsilności. Rozłożył skrzydła i ugiął kark. Na ten czyn inni również uklękli. Niechętnie, powoli i z pogardą...

Tsavakil zamknął oczy i zrobił to samo. Stracił wolę i dumę. Przestał dostrzegać sens własnej egzystencji. I na dodatek został sam. Sachxighere i Wzedxqsxdz go porzucili, okłamali! Kilka łez popłynęło po jego policzkach. Nic mu nie zostało, był sam... oszukany, zdradzony! Serce powoli wypełniało się furią, szpony wbijały w skałę. Jak mogli. Obiecali mu! Obiecali, że zawsze
z nim będą! Otwarł nagle oczy, oddychał szybko, przez zaciśnięte kły. Nie... miał jednak cel! Zemścić się! Przysięgał sobie, przysięgał sobie na własną, spętaną przez Diabła duszę, że się zemści! I poczują oni taki sam ból, jaki on sam doświadczał...

Moment później ostatni smok ugiął kark. Demon zaśmiał się straszliwie. Zaczął się zatapiać w lawie. Nie puszczał jednak szarołuskiego.
- Oddaliśmy wolę. Uwolni Savateriva! – warknął wściekle Źwiszal, skacząc do przodu.

Ostrzegawczo kłapnął szczękami, choć wiedział, że nic nie może zrobić. Czarna postać znów zachichotała paskudnie. W duszach smoków rozbrzmiało tylko jedno słowo. Kara. Potępiony smok przebudził się, kiedy dotarła do niego intencja. Zaczął się szarpać, rozpaczliwie walczyć, ryczeć. Nic to jednak nie dało. Demon szybko znikał pod taflą magmy, zatapiając głowę jaszczura. Umilkł przerażony głos szarołuskiego. Jeszcze tylko desperacko wijący się tułów unosił się na powierzchni, żeby i tak po chwili przepaść w odmętach jeziora...

Tafla magmy uspokoiła się, znów bulgocąc monotonnie. Stado stało znieruchomiałe. Źwiszal podszedł wolno do brzegu jeziora, wpatrując się w świecącą jasno ciecz. Zabrali go...
- Głupiec... – syknął wściekły.
***

Mijały dni, miesiące, potem lata... Czas w końcu stracił na znaczeniu, kiedy smoki przez stulecia pozostawały zamknięte w kamiennym więzieniu, zwanym niegdyś przezeń domem. Egzystencja jaszczurów stawała się coraz bardziej monotonna i żałosna. Nie jeden gad przeleżał dobrych kilka lat, zanim w końcu się ruszył, tylko po to żeby ułożyć się w innym wgłębieniu groty. One nie musiały jeść, nie musiały pić ani spać. Nie starzały się. Osiągały po prostu pewną wagę i zostawały już w takiej postaci.

Mogły jednak odebrać sobie życie. Zdarzyło się to dwa razy, kiedy któryś smok nie mógł już znieść swojej beznadziejnej rzeczywistości i złamał sobie kark, spadając z wysokości. Na początku było to niezwykle pogardzane przez stado, ale po około dwustu latach w zamknięciu, smoki zaczęły poważnie rozważać masowe samobójstwo, żeby uwolnić chociaż duszę. Obawiano się jednak, że Szatan przewidział i to.

Szarołuski nie wracał i nikt nie nie znał jego dalszych losów. Nie wiedziano też, co się stało z tymi smokami, które uciekły. Nie możliwym nawet było odkrycie swojej własnej przyszłości. Obawiano się, że Diabeł może mieć kaprys zgładzenia ich wszystkich. Dlatego rosły w siłę. Z około pół tysiąca, ich populacja zwiększyła się dziesięciokrotnie. Zaczynało się robić ciasno. Napięcie pomiędzy smokami i ich irytacja rosły z każdym dniem. Wprowadzono nawet zakaz walk pomiędzy sobą, żeby się nie osłabiać. Stado chciało być w pełni sił, kiedy przyjdzie dzień zemsty na Szatanie.

Czas jednak mijał wolno, a ich szansa nie nadchodziła. Zapał smoków słabł. Dusze, niegdyś dumne, stawały się słabe, marne. W końcu gady przestały wyczekiwać wolności, pogrążone w monotonni i przygnębieniu. Powoli zapominały kim są. Stawały się beznamiętne, bezuczuciowe. Ich umysły tępiały, praktycznie nieużywane, ciała zastygały w bezruchu. Ucichł szum skrzydeł w Smoczej Wieży. Jedynie powolne oddechy i rzadki pomruk, stanowiły towarzystwo dla nieustającego bulgotu magmowego jeziora.

Ale pewnego dnia, po czterystu sześćdziesięciu dwóch latach, Smocza Wieża znów zatrzęsła się w posadach. Smoki spojrzały w górę. Z ich skrzydeł zdjęte zostały pęta...
***


Tsavakil leżał kompletnie beznamiętny, gniotąc się z innymi pobratymcami na którymś z niewielkich wgłębień groty. Jego oczy były zamglone, nieprzytomne. Myślami był całkiem gdzie indziej, już od dobrych kilku dni. Próbował sobie przypomnieć, jak to jest mieć zapał i energie, które tak go przepełniały za młodu. Teraz nie zostało mu nic, ale kiedyś? Coś go bardzo podniecało, rzecz, którą bardzo pragnął. Ale nie potrafił sobie przypomnieć...

Jakiś smok położył mu nogę na głowie. Nagły powrót do rzeczywistości nie należał do najprzyjemniejszych. Co prawda wcale mu to nie przeszkadzało, lecz mruknął ostrzegawczo, choć nikt się tym specjalnie nie przejął. Ogólnie to większość smoków zrobiła się nudna i beznamiętna. Srebrnołuski widział dwa przemykające w powietrzu młodziki i chyba tylko one miały jeszcze zapał do życia. Zazdrościł im. Sam nie potrafił w sobie znaleźć motywacji, żeby chociaż obrócić się na drugi bok... Był żałosny. Jak prawie wszystkie gady.

Westchnął ponuro. Jego myśli znów odpływały gdzieś w przestrzeń... Nie spodziewał się wybudzić za szybko...

Nagle grota zatrzęsła się z hukiem. Smoki zerwały się z letargu. Tsavakil wstał, spoglądając w górę. Serce zabiło mu szybciej, dusza drgnęła, jakby otrząsając się z kurzu, który zalegał na niej od lat. Pamiętał to. Pamiętał ten dźwięk i te wstrząsy, sprzed setek lat. Oddech mu przyspieszył, oczy znów nabrały blasku.
- Chaos pragnie tronu wszechświata – wyszeptał smok tuż obok niego.

Srebrnołuski spojrzał na pobratymca. Na początku myślał, że słowa skierowane były do niego, ale niebieskołuski jaszczur stał nieruchomo, z głową zwróconą przed siebie. Jego oczy były nieobecne.
- Chaos pragnie tronu wszechświata – powtórzył. – My jesteśmy jego dziećmi, my jesteśmy Ogniem. Żółta Róża o dwóch kielichach przemieni Ogień w Wodę, poróżniając nas na wieki. Ogień i Woda znów muszą żyć razem, inaczej wszystko co żywe, przepadnie...
- Bogohrongt! – zawołała jakaś smoczyca za nim.

Gad otrząsnął się, wracając do rzeczywistości. Rozejrzał się zdezorientowany.

Tsavakila jednak już tego nie widział. I tak stracił za dużo czasu. Dostrzegł, że zasklepiona szczelina znów się rozsuwa, otwierając dawno zamknięte przejście. Rzucił się bez zastanowienia ku wyjściu, rozwierając zastane skrzydła. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Momentalnie stracił równowagę, nie pamiętając jak się utrzymać. Kilka metrów spadał bezwładnie, lecz nagle złapał nośność kiedy w jednym impulsie powróciła mu umiejętność latania.

Ryknął zły, wystrzelił w górę. Pruł z całych sił przez grotę, był zdeterminowany. Bał się, że Szatan daje im złudną nadzieję, że się nimi bawi. Desperacja ogarnęła całą jego duszę, nie zastanawiał się. Musiał tym razem uciec! Przypomniał sobie, czego tak bardzo chciał za młodu. Czego tak bardzo pragnął z całego serca!

Słyszał za sobą, jak inne smoki zerwały się do ucieczki, otrząsnęły się z pierwszego szoku. Powietrze momentalnie wypełnił huk tysięcy skrzydeł, zajmujących każdy wolny kawałek przestrzeni. Żaden jaszczur nie chciał zostać w tyle. Srebrnołuski przyspieszył, jako pierwszy dopadł szczeliny. Była identyczna, jak setki lat temu, kiedy bez przerwy przez nią przylatywał. Przypomniał mu się każdy zakręt, każde pęknięcie. W połowie drogi wpadł w ciemność, ale już po chwili mrok rzedł, pod naporem dnia. Tsavakil niecierpliwił się okrutnie, nie mógł już wytrzymać tego oczekiwania! Robiło się coraz jaśniej, coraz chłodniej!

Wypadł na powierzchnię. Oszołomiony znieruchomiał. Świat, brunatne skały, zimne powietrze... odległe krainy. Wzruszenie ogarnęło jego duszę. Tyle czasu... tak za tym tęsknił. Tak bardzo chciał znów zobaczyć te dalekie, zielone plamy. Nagły powiew wiatru owinął się wokół jego ciała, głaszcząc go subtelnie. Ponad czterysta lat czekał na ten moment... I nagle wszystkie emocje zaczęły znikać. Całe jego podekscytowanie po prostu wyparowywało. Nie rozumiał. Wszystko stawało się dla niego obojętne, jakby znów leżał na skalnej półce, zamknięty w ogromnej górze...

Spojrzał za siebie. Cała chmara latających gadów właśnie docierała do końca rozpadliny. Tsavakil szybko usunął się z drogi, akurat kiedy jaszczury wystrzeliły na otwartą przestrzeń, rozlewając się po całym niebie. Dla dużej większości stanowił to pierwszy raz, kiedy ujrzały świat zewnętrzny. Urodzone w więzieniu, nie wiedziały czym było piękno nieograniczonej swobody i otwartego świata. Ale nie była to wolność. Krótka chwila podniecenia znikała tak szybko, jak się pojawiła. W żadnej duszy nie pozostawał nawet ślad energii...

Źwiszal, czarnołuski przywódca smoków, wyleciał na powierzchnię i wystrzelił od razu wzdłuż zbocza Smoczej Wieży, kierując się na sam jej szczyt. Musiał mieć lepszy widok na okolicę. Machał szybko skrzydłami, ogromna, skalna ściana przesuwało się wolno pod nim, lecz w końcu zwęziła się gwałtownie, a on zaparł się skrzydłami, lądując twardo na wierzchołku góry.

Okolica wyglądała dokładnie tak samo jak setki lat temu. Nudna, zimna... Wiatr jęczał przeciągle, pędząc między ostrymi szczytami, dolinami i wąwozami, cień dalej przykrywał całą krainę, mimo bezchmurnego nieba i jasnego słońca, wiszącego na niebie. Nic się nie zmieniło...

Nic, oprócz skrzydlatych bestii, które nagle zapełniły to puste miejsce. Dawno nie widział smoków tak podekscytowanych, choć miał wrażenie, że ich podniecenie zdążyło już trochę opaść... Był zaniepokojony. Jego towarzysze rezygnowali z latania i układali się na skałach, jakby otwarcie ich więzienia nie miała na nic wpływu. Mruknął. Ich wola życia znów znikała...

Nagle jęk wiatru zagłuszył potężny ryk. Wołanie, przepełnione silnymi emocjami. Czarnołuski podniósł wolno głowę, nie wierząc własnym uszom. Rozpoznał ten głos. Jak poparzony rzucił się w dół przepaści i rozpostarł skrzydła. Poszybował szybko za echem. Był zaskoczony, miał mieszane uczucia. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek usłyszy jeszcze tego smoka.

Na jednej z wyższych skał stał skrzydlaty jaszczur. Miał szeroko rozwarte, poszarpane na krańcach błon, skrzydła. Jego łuski były zmasakrowane, zniszczone, ogon odgryziony na koniuszku, a szpony połamane i popękane. Wzrok jednak pozostał ten sam – zdeterminowany oraz niezłamany – choć, dostrzec można było nutkę strachu i niepewności, jakby stworzenie to bało się samego świata. Ten smok był szary.

Źwiszal wylądował twardo, nawet nie zwalniając. Rozpędzony zatrzymał się po kilku krokach, tuż przed pobratymcem, pomagając sobie skrzydłami.
- Savateriv! – zawołał ciągle zaskoczony, uważnie obserwując szarołuskiego.

Tak naprawdę nie cieszył się na to spotkanie. On zawsze stanowił mu ogromne uprzykrzenie życia.
- Ktoś nas zdradził! – warknął bez ogródek smok, całkiem prostując skrzydła z gniewu. – Szatan wiedział! Ktoś mu powiedział o naszej ucieczce!
- To pewne... – odparł beznamiętnie czarnołuski, odwracając wzrok.
- Kto. To. Był!? – syknął wściekle, kładąc uszy wzdłuż szyi. – Kto nas zdradził!?

Pierwszy Smok zerknął na jaszczura z politowaniem. Savateriv był wściekły, jego oczy zaszły furią. Mimo tylu lat, on ciągle wierzył w swoje ideały, dalej pragnąc wyzwolenia smoków po swojemu. Ale w determinacji szarołuskiego pojawiło coś nowego. Coś, czego Źwiszal nigdy w nim nie dostrzegał. Chęć odpłacenia się za zadane mu krzywdy – zemsta. Przywódca milczał chwilę, myśląc.
- Nie żyje – odparł w końcu.

Spojrzał jaszczurowi prosto w oczy i bez słowa wzbił się w powietrze. Savateriv znieruchomiał zaskoczony. Przez moment próbował ogarnąć myśli. Nie żyje? Nagle dostrzegł, że został sam, wystrzelił błyskawicznie za pobratymcem.
- Jak to nie żyje!? – zawołał za nim.

Był wręcz rozczarowany.
- Odebrał sobie życie. Spadł z wysokości, złamał kark – wytłumaczył czarnołuski, patrząc przed siebie.

Savateriv zwolnił nieświadomie, zapadając się we własne myśli. Przez czterysta lat był torturowany i jedyne co dawało mu siłę na przetrwanie, to chęć zemsty. A teraz mu to zabrano. Poczuł się pusty. Bez celu.

Źwiszal wyleciał wysoko w niebo i spojrzał na swych pobratymców, którzy całkiem już stracili energię. Patrząc tak na to z góry, zaczynał rozumieć, co Szatan chciał osiągnąć, zamykając ich na tak długo w Smoczej Wieży. Nie mieli już chęci życia. Ich dusza więdła... Nawet chwilowa ekscytacja uwolnieniem, okazała się pusta oraz sztuczna. On miał tak samo... stracił zapał, który wypełniał jego serce wieki temu. Stali się po prostu marionetkami, pozbawionymi wszelkich uczuć, pionkami, które można dowolnie użyć. Szatanowi w końcu się udało?

Warknął. Ta perspektywa mu się nie podobała. Musiał wykrzesać w sobie iskrę. Musiał znaleźć siły! Właśnie teraz, kiedy ich dusze zatętniły na moment emocjami! Mogli jeszcze się uratować, ale musieliby zrobić cokolwiek w kierunku wolności. Zamyślił się... Oddali swoją wole stwórcy i nie mogli się od niego uwolnić. Ale... gdyby ich cel się wypełnił... To ich ostatnia szansa, żeby się uratować!

Ryknął potężnie w przestrzeń, wkładając w to całe swe siły. Jego zew rozwiał się na wszystkie strony świata, przyciągając uwagę każdego smoka. Wszystkie uniosły łby, spoglądając na czarnołuskiego przywódcę.
- Nadszedł czas – zawołał. – Szatan uwolnił nasze skrzydła! Wszyscy wiemy, co to oznacza! On nigdy nie odda nam naszej wolności, ale my możemy o nią walczyć! Możemy odzyskać własną wolę!

Jego słowa niosły się naprawdę daleko. Tsavakil spuścił wzrok. Dziwne... Głos Pierwszego miał w sobie życie. Wszystko wokół było beznamiętne, ale nie on. Z niecierpliwością czekał na dalsze słowa Przywódcy. One dawały siłę.

Źwiszal zakołował raz wokół Smoczej Wieży. Usiadł na jej zboczu, wbijając szpony w skałę. Po kamiennym stoku posypały się odłamki. Wciągnął powietrze, mówił dalej:
- Czterysta sześćdziesiąt dwa lata temu ugięliśmy karki. Pokłoniliśmy się przed znienawidzonym wrogiem! Ale teraz! Dziś odzyskamy dusze! Słyszycie mnie! Odzyskamy to, co jest nasze!

Mała iskierka zabłysła w oczach większości jaszczurów. Zalążek płomienia, który rozrastał się szybko.
- Jesteśmy smokami! Jesteśmy dumni, jesteśmy niezatrzymani! Dzisiaj nadszedł czas. Zniszczymy Boga! Uwolnimy dusze!

Przypominały sobie, rozumiały. Smoki ponownie poczuły wole życia, kiedy powróciła ich duma i świadomość czym są. Nie wiedziały, czy ten nagły zapał znów nie zniknie po kilku chwilach, ale liczyło się to, co czuły w tym jednym momencie! Rozkładały skrzydła, wzbijały się w powietrze. Źwiszal ryknął po raz kolejny. Potężnie, głośno, prosto do samego Szatana.
- Niech słyszy! Niech słyszy nasz głos!

Ryknęły razem. Jeden raz, wszechwładnie, przerażająco. Powietrze zawirowało wzburzone.
- On jest następny! Niech wie! Pożałuje dnia, w którym nas stworzył!

Czarnołuski odbił się od skały, ruszył do szturmu. Chmara smoków podążyła za nim. Znowu żyli! Znowu mieli energię! I wreszcie mieli zawalczyć o własną wolność. Najpierw Bóg, żeby dopełnić przeznaczenia. A potem ich stwórca! Lecieli szybko, lecieli podenerwowani. Lecieli odzyskać dusze! Nareszcie!

Wiatr świszczał pod ich skrzydłami, góry przesuwały się wolno. Opuszczali Smoczą Wieżę, na zawsze. Nikt nie spojrzał za siebie... nikt nie rozmyślał o przeszłości. Szczyty malały z każdym przebytym kilometrem, cień rzedł, ustępując miejsca promieniom słonecznym. Tsavakil patrzył w dal, szukał zielonych plam. Czuł się dziwnie, uczucia w jego duszy ciągle były niestabilne, zdeformowane, ale nie myślał o tym. Skupiał się na locie. Zewsząd otaczały go smoki, szum ich skrzydeł dochodził z każdej strony. Nigdy nie latał z innymi w chmarze, dla każdego smoka było to zupełnie nowe doświadczenie. Czuli się razem silni, nie do powstrzymania. Niezwyciężeni...

Srebrnołuski dostrzegł pod sobą, jak pomiędzy skrzydłami towarzyszy przebija się z rzadka zielone morze. Serce zabiło mu szybciej, zapikował ostro, odpychając smoki pod nim. Przedarł się przez całe stado i wyrównał lot, kiedy nic nie zasłaniało mu widoku. Tu już nie było gór. Całą powierzchnię porastała trawa. Wielka, zielona, soczysta trawa. Zniżył pułap, praktycznie do same ziemi. Musnął brzuchem źdźbeł. Ogarnął go dziwny spokój.

Jego ojciec miał rację. W końcu mógł tu przylecieć. Westchnął. Trochę tęsknił a rodzicami. Jego gniew przygasł prze te wszystkie lata. Ale... nie potrafiłby żyć z nimi tak jak kiedyś. Zrezygnował z zemsty. Nie miała ona sensu po tak długim czasie... Chciał tylko ostatni raz z nimi porozmawiać. Machnął mocno skrzydłami, wrócił do stada.

Trawiasta równina ciągnęły się jedynie przez moment. Po chwili rzedła, żeby w końcu ujawnić nagi żwir i kamień. Temperatura spadła znacznie, zrobiło się zimno. Z nieba zaczęły prószyć delikatne płatki śniegu, które topniały na ciepłych, smoczych łuskach. Ziemię spowijało coraz grubsza powłoka białego puchu, na początku rzadkiego i brudnego, ale szybko przechodzącego w gęstą warstwę alabastrowego śniegu.

W oddali pojawiły się góry. Nie były tak wysokie, jak wokół Smoczej Wieży, ale też nie tak monotonne. Zdobiło je znacznie więcej kolorów: biały, szary, czerwony i zielony. Dominowała też zupełna cisza... Bez problemu można było wyczuć spokojną, odprężającą atmosferę. Smoki mogły się poczuć po prostu dobrze. Dawno tego nie doświadczyły...

Lecieli jeszcze godzinę, kiedy Źwiszal ryknął nagle, żeby stado się zatrzymało. On sam poszybował trochę do przodu. Dostrzegł bowiem szybko narastające punkty, zbliżające się w ich kierunku. Zawisł w powietrzu. Wiedział, czym są te nadlatujące istoty. Czyli jednak... Te czterysta lat temu, smoki, które zdołały uciec, przyłączyły się do Boga. Czarnołuski prychnął. Nie miał zamiaru odwoływać ataku, nawet jeśli jego pobratymcy będą się bronić. Wrócił do swojego stada. Popatrzył na te pięć tysięcy dusz. One już wiedziały, kto stoi im na drodze. Ich oczy zdradzały niepewność.
- Jeżeli się teraz wycofamy, MY stracimy własną duszę! Będziemy martwi za życia – ryknął przywódca. – Kiedyś te smoki były naszymi przyjaciółmi! Ale nie zrobiły nic, żeby nas uratować. Teraz stoją po stronie wroga! Przepadną razem z nim!

Ciągle nie wszystkie smoki były przekonane. Czarnołuski machnął potężnie skrzydłami.
- Są zdrajcami! – warknął wściekły.

To zdanie pochodziły prosto z jego serca. Pełne żalu i rozczarowania. Jedne z niewielu słów, które były szczere.
- Zapomnieli o nas, żyjąc sobie w tym miejscu przez ponad czterysta lat, kiedy my się męczyliśmy w ciasnej klatce! Nie! Są wrogami, są zdrajcami! Albo zejdą nam z drogi, albo zginą!

Stado ryknęło. Każdy czuł to samo. W Tsavakilu odżyła na nowo chęć zemsty. Nienawiść wypełniła ich dusze.
- Nadszedł moment, w który odzyskujemy dusze! Za naszą wolność! – ryknął, rzucając się do walki.

Jego pobratymcy ruszyli za nim, wściekli, zdradzeni! Nikogo już nie obchodziło, że będą mordować inne smoki. Nie mieli nic do stracenia. Albo odzyskają swoją dumę, albo zginą, walcząc o nią!
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.