Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: Polak149 - Srebro za srebro - część 3  
Autor: Polak149
Opublikowano: 2014/2/23
Przeczytano: 805 raz(y)
Rozmiar 23.80 KB
2

(+2|-0)
 
Zabivzzlg otworzył oczy, wybudzony nagle ze snu. Gruba warstwa śniegu zsunęła się z jego ciała, kiedy podniósł głowę. Czy mu się wydawało? Wstał, wyrywając się z białej wydmy. Rozłożył skrzydła i wzbił się szybko w powietrze, rozdmuchując dookoła śnieg. Momentalnie zimny wiatr owinął się wokół jego złotych łusek, kiedy stopniowo zyskiwał wysokość, unosząc się coraz wyżej nad ogromną, śnieżną równiną. Niespodziewanie wpadł w silny prąd powietrzny. Zachwiało nim, ale odruchowo wyprostował skrzydła, wykorzystując okazję. Wystrzeliło go prosto na najwyższe szczyty otaczającego tundrę łańcucha górskiego, który stanowił jakby mur, chroniąc cenny skarb wewnątrz.

Nagle znowu to poczuł. Nie, nie mogło mu się wydawać. Miał już pewność, że uczucie które zapulsowało w jego duszy, było prawdziwe. Uwolniły się, Smocza Wieża została otwarta... Przeleciał między szczytami dwóch gór i obniżył nieco pułap. Opady śniegu ograniczały mu widok, ale dostrzegł w oddali chmarę czarnych punktów, wolno zbliżających się w jego stronę... Nie miał wątpliwości, że to jego pobratymcy nacierają na Portal – równinę, którą dawni uciekinierzy zamieszkali ponad czterysta lat temu... miejsce, w którym ukryte zostało przejście do Królestwa Niebios.

Ryknął potężnie, wzywając smoki do obrony. Bał się, że ten dzień w końcu nadejdzie. Do samego końca wierzył, że może jednak obie strony zachowają pokój, ale kiedy dostrzegł furię i desperację w duszach nadciągających jaszczurów, zrozumiał, że sentymenty i przeszłość przestały się liczyć. Teraz byli dwiema różnymi istotami, Diabelskimi i Niebiańskimi. Ich rasa na zawsze została poróżniona. Choć kiedyś byli jednością, teraz stali się ogniem i wodą – skrajnymi elementami, które nigdy nie będą w stanie żyć razem.

Spojrzał za siebie. Jego towarzysze powoli wyłaniali się zza górskiego łańcucha. Opuścił smętnie głowę. Czy decyzja o ucieczce, te czterysta lat temu była słuszna? Pokiwał głową. Nic, co w konsekwencji przynosi śmierć, nie mogło być dobre. Westchnął i zebrał w sobie energię, wymiatając z serca wszelką nostalgię. Teraz byli wrogami. Niebiańscy też się zobowiązali. Przysięgli przed Bogiem, że będą bronić Portalu, w zamian za oczyszczenie duszy ze skazy Szatana. Nie było odwrotu.

Obrońcy już prawie dotarli na miejsce. Złotołuski ryknął ponownie na swoich towarzyszy. Słowa nie były tu potrzebne. Jaszczury odpowiedziały mu głośno. Każdy wiedział co ma robić! Mimo niepewności, mimo oporu. Nie... nie chciały walczyć. Ale już dawno temu zrozumiały, że ten dzień jest nieunikniony.

Zabivzzlg machnął skrzydłami, wybijając się do przodu. Fala smoków podążyła za nim zgodnie. Lecieli szybko, zdecydowanie. Wiatr świszczał pod ich skrzydłami, płatki śniegu rozwiewały się wokół smoczych ciał. Diabelskie zbliżały się z każdą chwilą. Nabierały kształtu, kolorów. Ich mordercze intencje odczuwał każdy Niebiański. Chciały zemsty, chciały sprawiedliwości! Ale boże jaszury nie odczuwały strachu. Zagłuszyły sentymenty, zapomniały o przeszłości. Miały do obrony Portal. I to zrobią!

Już tylko metry, złotołuski wypadł do przodu, adrenalina wypełniała krew, serce zabiło mocniej! Zobaczył nagle czarnołuskiego, wróg na niego szarżował! Zaryczał! Zderzyli się, oboje złapali się w śmiertelnym uścisku! Ich armie rozbiły się o siebie sekundę później. Zaczęła się śmiertelna bitwa!

Zabivzzlg kłapnął szczękami, celował w krtań Diabelskiego. Ten odchylił łeb, zdzielił go szponami po pysku. Złotołuski warknął, odepchnął wroga. Oboje zawiśli na ułamek sekundy, mierzyli się wzrokiem. Nagle machnęli równocześnie skrzydłami, rzucili się sobie do gardeł. Źwiszal machnął skrzydłami, uskoczył nad Niebiańskim. Boży smok od razu wywinął beczkę, zapikował na Diabelskiego, lecz ten bez trudu uniknął w bok. Czarnołuski nie czekał, aż przeciwnik zawróci, natychmiast wystrzelił na wroga. Już prawie go dopadł! Świst, zaskoczenie. Złoty ogon zdzielił go po pysku. Zachwiało nim, zdezorientowany wyrównał lot, uskakując kilka metrów. Niebiański zdołał zawrócić ostro, rzucił się na Źwiszala. Czarci warknął, z obrotu atakując ogonem. Złotołuski nie spodziewał się takiego ciosu, dostał w skrzydło! Jęknął z bólu, rozpędzony przeleciał bezwładnie obok Diabelskiego. Wróg rykną tryumfalnie, rzucił się wściekle za przeciwnikiem. Chciał go przyszpilić. Zabivzzlg machnął jednak zdrowym skrzydłem, odsuwając się kilka centymetrów, akurat, żeby uniknąć nagłego ciosu. Czarnołuski przeleciał, Niebiański wysunął szpony, uczepiając się jego grzbietu. Czarci ryknął, zaczął się szarpać, ale przeciwnik nie puszczał. Złotołuski wbił szpon w kłąb wroga, trysnęła krew. Diabelski syknął z bólu, machał wściekle skrzydłami. Nie mógł go dosięgnąć! Ciągle spadali, ziemia zbliżała się szybko. Widząc nadciągającą powierzchnię równiny, Źwiszala olśniło nagle! W akcie desperacji zapikował ostro ku powierzchni. Zabivzzlg dalej się nie puszczał, ciął z zamachu pazurami, ale zerwał tylko kilka łusek. Próbował jeszcze raz, z tym samym skutkem. Już metry dzieliły ich od zderzenia.
- Giń! – syknął Diabelski i rozłożył nagle skrzydła, obracając się grzbietem do dołu.

Zanim Niebiański się zorientował, zarył ciałem o zamarznięty śnieg. W niebo wzbiły się tumany puchu. Czarnołuski uderzył o ziemię kawałek dalej, szorując po niej kilka metrów. Świat zawirował mu w oczach, wszystko się zamazało. Zadziałał instynkt, zerwał się na nogi i skoczył na wroga. Ale Złotołuski też już się zebrał, zastawił się barkiem. Wpadli na siebie, uderzenie było potężne! Niebiański przeleciał przez grzbiet, Źwiszal przygniótł go całym ciałem. Został zepchnięty, zaczęli się tarzać po ziemi. Chlastali pazurami na oślep, gryźli kłami, co tylko popadnie. Biały śnieg wokół zaczęła zdobić szkarłatna krew.

Nagle trzeci smok uderzył w śnieg tuż obok nich. Wstał, potrzepał głową i spojrzał na walczących, którzy dalej zawzięcie próbowali dobrać sobie do gardeł. Zerknął do góry, wtedy zauważył, że jego przeciwnik pikuje na niego. Wybił się w powietrze.

Starcie stawała się coraz bardziej zażarte. Wiele smoków walczyło jeden na jeden, choć niektóre potyczkowały się w grupach. Ryki, warknięcia i jęki wypełniały powietrze w jednym ciągu. Co jakiś czas któryś gad spadał z nieba bezwładnie, uśmiercony lub jeszcze żywy. Na biały śnieg zaczął padać rzadki, czerwony deszcz, zraszając cały teren pod frontem. Ranne smoki wycofywały się z walki, lecz rzadko się zdarzało, że któryś uciekał przed przeciwnikiem. Prawie zawsze biły się do końca.

Słońce zaczęło znikać za horyzontem. Po jakimś czasie nastała kompletna noc. Śnieg przestał sypać, choć chmury ciągle zasnuwały całe niebo, jakby chcąc zostać do samego końca, ciekawe wyniku. Ciemność nie przeszkodziła jaszczurom walczyć na śmierć i życie. Nie chciały przerwać, nie mogły. Żaden smok nie spodziewał się, że ich starcie potrwa tak długo. Z każdą sekundą coraz bardziej pragnęły wygrać i zaznać raz na zawsze upragnionego spokoju! Dlatego żadna strona nie ustępowała i momentami bitwa stawała się niezwykle krwawa. Atakowały, gryzły, cięły! Wcześniej pokiereszowane jaszczury wracały do bitwy, a coraz mniej rannych decydowało się na odpoczynek. Nie czuły zmęczenia, walczyły mimo bólu. Przed oczami miały tylko jedną wizję. Wolność!

Nikt nawet nie zauważył, kiedy słońce znów zaczęło wznosić się nad całym światem, niemal dziesięć tysięcy smoków niezmordowanie dalej próbowało pokonać swojego przeciwnika. Źwiszal i Zabivzzlg musieli przerwać swój pojedynek, kiedy grupa jaszczurów oddzieliła ich od siebie. Mocno poturbowani i poranieni, zeszli z pola bitwy, żeby zregenerować siły. Walki wtedy zelżały nieco, a brutalność zastąpiła kreatywność. Coraz więcej zaczęło panoszyć się niewielkich grup, które próbowały eliminować pojedynczych przeciwników. Było to skuteczne posunięcie, za sprawką którego życie straciło około czterdzieści niebiańskich. Inicjatywę zyskali Diabelscy.

Koło południa obrońcy zebrali się razem, rezygnując z pojedynczych potyczek. Pięć tysięcy smoków zebrane w jednej chmarze odpierało ataki ze wszystkich stron. Sprawnie utrzymywały szyk, choć pod koniec dnia znów zaczynały się rozpraszać, kiedy przeciwnicy zrezygnowali z natarć grupowych, próbując pojedynczo przełamać obronę. Znów doszło do pojedynczych pojedynków, które raz rozpoczęte, nigdy nie kończyły się remisem. Nie wyglądało na to, żeby walki miały się szybko zakończyć.

Kilka kilometrów dalej, z jednego ze szczytów łańcucha górskiego Portalu, całą bitwę obserwował Savateriv. Szarołuski leżał na ośnieżonej skale, drapiąc złamanym szponem po twardym kamieniu, od czasu do czasu zerkając na bitwę. Był załamany. Nie mógł się pozbyć jednej myśli – przez ponad czterysta lat był torturowany na marne. Kiedy się poświęcał, chciał, żeby przynajmniej część smoków się uratowała, a potem znalazły sposób na uwolnienie ich wszystkich... A teraz? Gady walczyły między sobą, pragnąc wypełnić raz na zawsze swoje przeznaczenie. To oznaczało, że połowa jego towarzyszy musiała zginąć... Czuł się tak bardzo beznadziejnie. Ale myślał też egoistycznie. Pod tym względem, jego cierpienie nie poszło na marne. Nie należał ani do Niebiańskich, ani do Diabelskich. Był jedynym smokiem, który nie został zmuszony do żadnej przysięgi. Tak. Nikt nie pomyślał, że po tak strasznej karze, którą mu wymierzono, szarołuski będzie chciał się sprzeciwiać. Ale Savateriv nie bał się Szatana. Miał dosyć tego świata i otaczającego go szaleństwa. Planował uciec przy pierwszej okazji... Otrząsnął się z zamyślenia. Słońce znów całkiem zaszło. Skończył się drugi dzień starcia.

Przywódcy obu stron wrócili do walki po zmroku, choć czarnołuski miał złamany ogon, a Zabivzzlg mocno potłuczone skrzydło i wiele drobnych ran. Tym razem jednak nie szukali się nawzajem, zostając w swoich grupach. Samotny wypad był pewną śmiercią, szczególnie, że potyczki znowu się nasiliły. W samym centrum bitwy ścierały się dwie największe grupy, składające się z kilkuset smoków każda. Wokół natomiast wirowały pojedyncze bandy, po kilkadziesiąt jaszczurów. W jednej z takich drużyn walczyli ramię w ramię fioletowy i zielony smok, Sachxighere oraz Wzedxqsxdz.

Było całkiem ciemno, przez ciężkie chmurzyska, które ciągle zasnuwały całe niebo. Brak światła gwiazd utrudniał dostrzeżenie wroga, szczególnie, jeśli miał on ciemne łuski. Wzedxqsxdz nie nadążał wzrokiem za czarnymi cieniami, które rozpływały się równie nagle, co się pojawiały. Coś jednak przykuło jego uwagę. Kształty, które sunęły cicho prosto na jego drużynę...

Rozpoznał Diabelskie! Wrgowie w kilku zaatakowali od boku. Ryknął, pomoc jednak nie nadleciała, serce zabiło mu szybciej. Dopiero wtedy dostrzegł, że od drugiej strony zaatakowała ich inna grupa, tylko on był wolny! Zielonołuski machnął skrzydłami z warknięciem, rzucając się do desperackiej obrony. Cztery Diabelskie już miały prześlizgnąć się przez lukę w sam środek ich drużyny, gdy nagle z rozpędu wpadł na wrogów, wytrącając równowagi trzech z nich. Przeciwnicy uczepili się go momentalnie, kiedy stracili nośność. Niebiański ryknął rozpaczliwie, ogarnęła go panika. Nie mógł utrzymać takiego ciężaru, tracić wysokość. Czuł, jak pazury diabelskich wbijają mu się w ciało. Szarpnął się desperacko, ugodził któregoś głową, odtrącając go. Pozostałe dwa trzymały się jednak mocno. Nagle coś nim wstrząsnęło, fioletowa smuga strąciła drugiego Diabelskiego, zatapiając kły w jego krtani. Trysnęła krew. Zielonołuski wykorzystał zaskoczenie trzeciego i przejechał szponami po jego pysku, wyrywając się z uścisku. Machnął skrzydłami, odzyskując równowagę, wystrzelił do góry. Sachxighere wypuściła wykrwawiającego się Diabelskiego, pozwalając zginąć mu podczas upadku. Szybko zrównała się z partnerem. Oboje wrócili do grupy w mgnieniu oka.

Mieli chwilę spokoju, ich drużyna odparła atak. Dopiero wtedy Wzedxqsxdz poczuł niemiłosierne pieczenie w miejscach zranień. Przymknął oczy, wstrzymując się od cichego syku. Fioletowołuska smoczyca dostrzegła jednak jego ból.
- Dasz radę? – zapytała z troską.

Zerknęła szybko, czy ktoś nie chce wykorzystać ich rozkojarzenia.
- Muszę – odsapnął.

Ich grupa była odcięta od Portalu. Nawet jeśli zielonołuski chciałby zejść z bitwy, nie mógł. Partnerka cofnęła się metr, chcąc zobaczyć w pełni jego rany. Zmrużyła oczy. Cały grzbiet miał poharatany i poszarpany. Z ran skapywała krew. To były głębokie obrażenia.

Nagle z boku doszedł ich ostrzegawczy ryk, momentalnie skupili się na walce. Od góry spadła na nich cała banda wrogów. Obie drużyny zmieszały się natychmiast. Wzedxqsxdz zapomniał o bólu, rzucił się z warknięciem w wir walki. Machnął ogonem, trafił któregoś przeciwnika w tułów. Inny złapał go za skrzydło, odruchowo kłapnął kłami, zmuszając wroga do uniku. Ryknął. Rzucił się na pierwszego lepszego Diabelskiego. Spadł na grzbiet białego smoka, chlasnął go pazurami po karku. Zdarł tylko kilka łusek. Białołuski zdołał się obrócić, odepchnął go. Wzedxqsxdz machnął mocno skrzydłami, odzyskał równowagę. Wroga grupa zaczęła się wycofywać, ich atak skończył się kompletnym fiaskiem. Tylko jeden jaszczur zawisł, patrząc na zielonołuskiego jak wryty.
- Tsavakil! – zawołał zaskoczony Wzedxqsxdz.
- Zostawiliście mnie! – ryknął nagle srebrnołuski, rzucając się na ojca.

Był szybki, Niebiański nie zdążył zareagować. Tsavakil uderzył na niego bezmyślnie od przodu, atakując prosto w krtań, lecz zielonołuski instynktownie zablokował cios szponami. Odepchnął napastnika nogami.
- Uciekaj głupcze, jesteś sam! – warknął.

Zerknął za siebie, kilku Niebiańskich już nadciągało, ale Tsavakil nie słuchał. Wykorzystał moment rozkojarzenia przeciwnika i zaatakował na ślepo. Nie myślał. Pragnął zemsty!
- Po czterystu latach chciałem wam nawet wybaczyć! – ryknął zrozpaczony.

Wzedxqsxdz, uniknął ataku, ale Tsavakil nie ustępował.
- Ale nie! Obiecaliście mi!

Zaatakował ogonem, zielonołuski uniknął. Nie chciał walczyć z synem!
- Mieliście być ze mną!

Skoczył zrozpaczony na ojca. Chciał tylko zemsty! Znów na nim zawisnął w beznadziejnej próbie ataku.
- Uciekaj, Tsavakil! – ryknął mu ojciec prosto w pysk.

Syknął z wysiłku, obrócił ich obu, odrzucając srebrnołuskiego z dala od siebie. W tym momencie nad grzbietem przeleciało mu kilka smoków. Zielonołuski wstrzymał powietrze z przejęcia. Jego syn odzyskał równowagę, wyrównał lot. Zerknął za siebie, ale od razu wystrzelił przed siebie, kiedy ujrzał pościg.

Niebiańskie nie miały zamiaru ustąpić, unieszkodliwienie przeciwnika było zbyt rzadką okazją, żeby ją odpuścić. Srebnouski został odcięty od swoich, musiał uciekać w stronę gór Portalu. Był zrozpaczony, upokorzony. Łzy cisnęły mu się na oczy, rozmazywały wzrok. Ale to nie koniec! Znajdzie znów swoich rodziców. Zemści się!

Wściekłość na nowo wypełniła jego serce. Spojrzał za siebie. Był szybszy, ale tamci nie zwalniali. Zastanawiał się, czy z nimi nie walczyć. Na szczęście rozsądek miał coś jeszcze do powiedzenia. Przyspieszył. Tak bardzo chciał wrócić do bitwy, ale nie przemknąłby między tyloma przeciwnikami, siedzącymi mu na ogonie.
- Gźtyder*! – syknął. (*Nieprzetłumaczalne przekleństwo w smoczym)

Bił skrzydłami wytrwale, utrzymywał tempo. Białe śniegi gór stawały się coraz wyraźniejsze na tle nocnej ciemności. Znów spojrzał za siebie, już ostatni raz. Nie widział goniących go smoków, choć z rzadka pojedyncze kształty wyróżniały się w mroku. Słyszał też szum skrzydał. Wiedział że jego łuski zdradzają gdzie jest, ale był na tyle daleko, że mógł zgubić Niebiańskich w pierwszej lepszej szczelinie. Mruknął zadowolony. Potem dokończy dzieła.

Wpadł między wierzchołki gór, skręcił gwałtownie, zmniejszając pułap. Miał tylko kilkanaście sekund, żeby znaleźć kryjówkę. Szybował chwilę wzdłuż stoku, gdy nagle dostrzegł coś na kształt doliny. Przyspieszył, wleciał między śniegi rozpędzony i wpadł pod wyrwę w ziemi. Wcisnął się w szczelinę. Za płytka! Nie było czasu, zasłonił się czarnym skrzydłem. Wstrzymał powietrze...

Usłyszał szum. Dźwięk narastał szybko. Tsavakil zamknął oczy. Przelećcie, przelećcie... – myślał podenerwowany. Dudnienie pracujących skrzydeł zaczęło słabnąć, srebrnołuski opuścił skrzydło. Niebo było czyste. Mruknął zadowolony w duchu...

Pisk, gdzieś z tyłu. Wyskoczył przestraszony z kryjówki, odwracając się w stronę głosu. Był gotowy do ataku. W pierwszej chwili nic jednak nie dostrzegł. Dopiero gdy coś jaśniejszego ruszyło się w szczelinie, zbliżył się niepewnie. Nagle rozpoznał kształt. To był smok! Mały smok! Mógł mieć co najwyżej kilka miesięcy. Niebiański? Srebrnołuska samiczka popatrzyła się na niego wielkimi, czarnymi oczami. Zmroziło go. Tsavakil znał ten wzrok... Spojrzenie jego matki.
- Niemożliwe – sapnął, odsuwając się o krok.

Smoczątko wyszło na zewnątrz, zbliżając się do Diabelskiego. W ogóle się go nie bało. Wiedziało kim jest. Srebrnołuski stał jak wryty. Nie wierzył. Nie docierało do niego. Oto przed nim stała jego siostra.

Istotka zapiszczała niewinnie. Oczy Tsavakil zaszły mgłą wściekłości. Rodzice porzucili go, zostawili na pastwę losu! A potem zastąpili kolejnym dzieckiem! Spojrzał na srebrnołuską. Smoczątko cofnęło się, czując od niego falę nienawiści.
- Wybacz. To nie twoja wina – powiedział, dysząc lekko.

Podszedł do siostry i chwycił ją delikatnie w szpony, wznosząc się w powietrze. Ta się nie opierała, choć małe serduszko zabiło jej szybciej. Zaczęli szybować nisko nad ziemią, szumiąc nieznacznie. Gdzieś tam w oddali rozlegały się odgłosy bitwy, ale srebrnołuskiego już one nie obchodziły. Chciał tylko wypełnić swój cel, swoją zemstę. Wszelkie uczucia zniknęły z jego duszy, stał się zimny, wyrachowany. Jego towarzyszka patrzyła na brata z coraz większą niepewnością. Czy to dobrze, że się spotkali? Zaczynała się go bać.

Lecieli coraz dalej. Ucichły w końcu dźwięki innych smoków. Zniknął śnieg pod nimi, zastąpiony przez wysokie trawy... Tutaj niebo było bezchmurne, gwiazdy jasno oświetlały Diabelskiego i smoczątko, które dzierżył. Małe iskierki odbijał się jasno w wielkich oczach srebrnołuskiej. Ona nie wiedziała co się stanie, bała się coraz bardziej, choć ufała swemu bratu. To w końcu ta sama krew.

Ocean zieleni pod nimi wysechł niemalże całkowicie, a z ciemności zaczęły wyłaniać się z wolna ostre, czarne góry. Tsavakil prychnął. Jednak wrócił w to miejsce, choć był pewien, że nigdy do tego nie dojdzie. Wiedział mimo wszystko, że to już ostatni raz. To było pewne... Wlecieli między szczyty kamiennych skał, piętrzących się wysoko ku niebu. Nie trwało to długo, zanim jego oczom ukazała się Smocza Wieża, najwyższa spośród wszystkich gór. Mały smok drgnął, kiedy ujrzał dom Diabelskich.

Srebrnołuski spojrzał za siebie. Nie dostrzegał żadnych cieni. Nikt za nim nie podążał, ale i tak przyspieszył. Smocza Wieża zbliżała się coraz bardziej i chciał jak najszybciej zakończyć swój koszmar. Był pewny tego, co chce zrobić i nikt mu nie mógł w tym przeszkodzić. Raz na zawsze się uwolni...

Dobił nagle do skalnego szczytu swego dawnego domu, wleciał w szerokie pęknięcie prowadzący do wnętrza góry. Przypomniały mu się dawne czasy, kiedy to jeszcze tak bardzo ekscytowało go spoglądanie w odległy horyzont. Zwolnił, jego pewność zachwiała się. Czy musi to robić? Pokręcił głową, serce na nowo wypełniła zimna chęć zemsty. Musiał. Chciał sprawiedliwości, chciał, żeby jego rodzice poczuli to samo co on, kiedy szczelina zamknęła się na czterysta lat.

Machnął mocniej skrzydłami, wylecieli z rozpadliny, wpadając do wnętrza Smoczej Wieży. Tsavakila ogarnęła niemalże panika, kiedy ujrzał ogromną grotę bez ani jednego smoka. Pusto, cicho... jedynie lawa bulgotała na dnie. Otrząsnął się. Zaczął powoli kołować, zniżając wysokość. Smoczątko natomiast przyglądało się wszystkiemu z zachwytem, oglądając skalne półki, stalaktyty oraz czerwone światło, które tańczyło na załamaniach i szczelinach. Wszystko, co widziała przez swoje życie, to białe śniegi. Tak bardzo różniące się miejsce było dla niej szokiem. Srebrnołuska zapomniała na moment, o złych emocjach, które tak intensywnie promieniowały od jej brata, lecz kiedy oboje wylądowali przed ogromnym jeziorem lawy, wszystkie obawy wróciły.

Tsavakil wypuścił swą siostrę. Spojrzał na magmę, skupiając na niej swój umysł.
- Wiesz, czego chcę – powiedział nagle. – Jej dusza za moją. Oddaj moją wolę... Pozwól mi odejść.

Głos Diabelskiego odbił się echem po całej Smoczej Wieży, aby umilknąć na wieki. Atmosfera zgęstniała, gorące powietrze zamarło w miejscu. Gady rozglądnęły się niepewnie, kiedy nagle wszelkie emocje w ich duszy po prostu wyparowały, robiąc miejsce na całkiem obcą energię. Zgoda – to słowo rozbrzmiało głośno w ich umysłach. I momentalnie wszystko wróciło do normy.

Siostra spojrzał niedowierzająco na swego brata. Czy on ją właśnie sprzedał? Jej oczy wypełniła rozpacz. Zaufała mu!
- Nie jestem naszymi rodzicami – skomentował spokojnie jej niemy żal. – Uratowałem cię.

Schylił głowę na wysokość jej oczu.
- Tutaj nic ci nie grozi. Diabelskie za niedługo wygrają. I po tym będziesz wolna. Wśród Niebiańskich twoi rodzice porzuciliby cię. Jak mnie.

Kilka łez popłynęło srebrnołuskiej po jej łuskach, skrząc się w świetle lawy. Nie wierzyła. Nie chciała wierzyć. Czuła się tylko zdradzona. Opadła bezsilnie na ziemię.
- Kiedyś zrozumiesz – dodał na sam koniec smok.

Patrzył jeszcze na nią chwilę. Była piękna. Jak jego matka... Wzbił się w powietrze, zostawiając siostrę na dnie Smoczej Wieży. To był jej nowy domu.

Tsavail przeleciał szybko przez szczelinę i znów znalazł się na powierzchni. Był sfrustrowany, czuł się źle, choć wiedział, że zrobił dobrze. Przecież w końcu uratował swoją siostrę i uwolnił przy okazji własną duszę. Gdyby znał sposób, zabrałby ją ze sobą. Ale... nie mógł.

Spojrzał na gwiazdy, szybując wolno przed siebie. Wierzył, że jeszcze kiedyś się spotkają. To było pewne. Jak tylko Diabelskie uwolnią swoją wolę, ich przeznaczenie znów się przetnie. Wciągnął głęboko powietrze i zaczął mocno bić skrzydłami, wznosząc się coraz wyżej ku niebu. Zmierzał ku swej wolności...
 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.