Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział III cz.3 [+18] [M/M] | |||
|
Ogień łaskotał dno kotła z wodą, a łaźnię wypełniały obłoki pary gęste, niczym jesienna mgła, lecz przyjemne jak pieszczota kochanki. Osgar skończył przygotowywać kąpiel hrabiego i opuścił ich, zamykając za sobą drzwi.
− Nie jesteśmy tu, żeby rozmawiać, prawda? − spytał Corbin.
− Cóż… − Wilk uśmiechnął się. − Możesz zrobić kilka wtrętów…
− Rozuuuumiem… − odparł zaczepnie Lis. − A zatem… pewnie chcesz to zdjąć, panie?
− Błagam, tylko nie panie − jęknął młody hrabia odpinając krwisto czerwony płaszcz. Następnie zdjął pas z mieczem i odwiesił go na hak na ścianie. − Część oficjalna zakończona. A co? Chcesz mi pomóc?
Corbin parsknął.
− A jak myślisz? − zapytał okrążając go, by pomóc z naramiennikami. Już po chwili, naśladując ruchy rycerza, pracował przy paskach na jego boku.
− Nie wydaje się takie skomplikowane − zauważył.
− To zbroja paradna − wyjaśnił wicehrabia przytrzymując napierśnik i pomagając przyjacielowi mocującemu się z rzemieniami. Pod kirysem miał tylko czerwoną tunikę zdobną nitkami srebrnogłowiu.
− A tyle się mówi, że są ciężkie…
− Są. − Wenzel uśmiechnął się. − Zbroja bojowa jest grubsza. A do turnieju… Ciężka cholera. Jakbyś konia dźwigał. Ledwo można się ruszyć.
− A więc jestem teraz twoim giermkiem? − zaśpiewał mu do ucha Corbin. Musiał wspiąć się na palce, żeby to zrobić. Jego ciepły, wilgotny oddech sprawił, że wilcze ucho odruchowo odskoczyło. Nie mógł powstrzymać chichotu.
Potem na stolik powędrowała reszta pancerza i Wilk stanął z Lisem twarzą w twarz.
− Gdyby któryś z moich giermków wyglądał tak jak ty, nie wkładałbym zbroi − mruknął bezwstydnie.
Lis uśmiechnął się, nie odrywając oczu ani łap od srebrnych troczków przy tunice hrabiego. Wkrótce stał już przy balii w samych spodniach, a Corbin chłonął swymi zielonymi oczami jego olśniewającą sylwetkę.
Wenzel wyglądał jak młody bóg. Wysoki, przystojny, o lśniącym futrze, stał przed nim na wyciągnięcie łapy. Jak posąg atlety odlany z platyny, o oczach żółcistych niczym topaz.
Tylko spodnie psują efekt.
Corbin niecierpliwie złapał za rzemyki. Długo nie pozostały związane i chwilę później mógł podziwiać swego seniora w całej okazałości. Wilk oparł się o balię i przysiadłszy na jej krawędzi rozłożył nogi szeroko, by nie pozostawiać wiele wyobrażeniom. Siedział tak, wbijając żarłoczne spojrzenie w młodego sołtysa, a między jego udami...
− O… o rrrany… − wykrztusił Lis czując wilgoć w ustach. − Urosłeś od ostatniego razu.
− Taaak? − Wenzel uśmiechnął się demonicznie.
Nim Corbin się obejrzał, już Wilk dopadł doń, przyparł do drewnianego filara i zaczął zdzierać z niego tunikę. Robił to tak drapieżnie, że Lis poczuł jak futro na plecach staje mu dęba, idąc w ślady jego kutasa.
− Ahhh… Widzę, że nie lubisz czekać − wyszeptał, ściskając chciwie wilcze bicepsy. Powoli przesunął łapy na kudłatą pierś. Czuł pod nimi silne i zwarte mięśnie, jakby były jeszcze jedną stalową zbroją pod skórą Wenzela.
− Tancred mówi, że cierpliwość przychodzi z wiekiem. Więc gdybyś był stary i cherlawy, to by mi się wcale tak nie spieszyło.
Corbin zarechotał.
− I sądzisz, że właśnie to ma na myśli, hmm? − Podrapał Wilka po szyi, a ten zamknął oczy i wymruczał z rozkoszą:
− Nie obchodzi mnie to… A tak w ogóle… skąd wiedziałeś?
Lis nie od razu zrozumiał.
− Skąd wiedziałem, że powinienem właściwie cię przywitać w Raygne? − spytał, pozwalając by zręczne łapy kochanka uwolniły go od spodni i bielizny. Odzienie cicho dołączyło do spoczywającej już na podłodze tuniki. − Noo… uśmiechałeś się… spoglądałeś… dotykałeś… krowa by się domyśliła − uśmiechnął się złośliwie Corbin.
− No cóż… subtelność nie jest moją mocną stroną − oświadczył rycerz łobuzersko. − Aaa… po tym pierwszym razie… wtedy, w Carrosh… po prostu do dziś wieczora nie byłem pewien − wyjaśnił Wilk wzruszając ramionami. Zaraz jednak odzyskał rezon i spojrzał w oczy swego towarzysza.
− Ale kiedy cię dzisiaj zobaczyłem…
− Cóż… przechera ze mnie − odparł Corbin ze śmiechem. Radosne drganie jego przepony spotkało rechot Wilka, kiedy zetknęli się udami. Lis delektował się ciepłem promieniującym z wilczej męskości, kiedy ta przytuliła się do jego brzucha. Entuzjastyczne skurcze rozeszły się z falą gorąca po jego lędźwiach.
− Ale… to nic nie zmienia?
Lis ponownie zarechotał.
− Po tak długim czasie, to tak, jakbyśmy musieli poznać się na nowo… ale bądź spokojny. Właściwie… to ja bym się martwił o ciebie.
− Hmm? – Wilk spojrzał na niego marszcząc brwi w zdziwieniu. − A to co miało znaczyć?
− A jak ci się wydaje? − odparł Lis z chytrym uśmieszkiem.
− Ty mi powiedz. − Silna szara łapa przeciągnęła pazurami po jego kręgosłupie.
− Aa−h… hah ha… p−powinieneś wiedzieć. − Corbin aż zadygotał.
− Może wiem − parsknął Wilk rozbawiony. − A może chcę to usłyszeć od ciebie? A mam swoje sposoby, żeby zmusić cię do mówienia.
− Czyżby? A… c−co ze mną zrobisz? − spytał Lis prowokacyjnie, wiercąc się i walcząc ze śmiechem, kiedy pazury zaczęły łaskotać go po boku.
− Dowiesz się − odparł Wenzel tajemniczo.
− Mmm… chyba też zaczynam się niecierpliwić.
Silna łapa opadła i Wilk ścisnął jego pośladki pożądliwie, przytulając go do siebie. Ich szare futra zlałyby się w jedno, gdyby nie kremowobiała szata okrywająca cały przód ciała Corbina. Chwilę potem Wenzel podsadził go, a ich biodra znalazły się na tej samej wysokości. Jak i cała reszta. Lis oplótł go swymi zgrabnymi nogami i przyciągnął jeszcze mocniej. Niecierpliwy dreszcz przebiegł im po plecach, gdy ich nabrzmiałe członki zetknęły się i drgnęły zgodnie. To ściągnęło ich spojrzenia w dół.
− Najwyraźniej to ja jestem teraz tym dużym − oświadczył Wenzel wyraźnie zadowolony z siebie.
Corbin parsknął.
− Bogom niech będą dzięki. Cztery lata temu prawie się obraziłeś, kiedy zobaczyłeś mojego…
− Żyjesz przeszłością, Lisie − odgryzł się kochanek, oplatając palcami oba ciepłe przyrodzenia. Zaledwie zaczął pracować swoją łapą, a z lisiego gardła już wyrwało się przeciągłe westchnienie. Zarzuciwszy łapy za głowę Wilka, splótł je na jego karku i począł łasić i ocierać pysk o jego szyję i mocną szczękę. Dyszał z podniecenia, a ten gest uległości sprawił, że wilczy oddech również stał się ociężały i mniej regularny.
− Wydaje mi się, że długo… to ty nie wytrzymasz − zauważył Wenzel z uśmieszkiem.
− Wiesz kiedy ostatni raz ktoś mnie dotykał? − zapytał Lis. − Nie ma tu nikogo innego…
Wilcza łapa zatrzymała się w miejscu. Wenzel nawet sobie nie wyobrażał jak samotny musiał być jego przyjaciel nie mając nic, prócz własnej łapy. W zamku, w mieście, czy nawet w drodze, zawsze mógł spędzić z kimś kilka chwil rozkoszy. Jedynym problemem był ojciec. Wprawiało go to w prawdziwą wściekłość. Lecz zawsze był ktoś, a tu…
− Naprawdę nie ma nikogo innego? – zapytał.
Corbin wzruszył ramionami.
− Gdybym naprawdę miał zgadywać, to… jeszcze ktoś budzi moje podejrzenia − przyznał Lis. − Ale nie mówię o tym głośno. Chłopi i tak dziwnie na to patrzą − rzekł ponownie wzruszając ramionami. − Zabobony z dawnych czasów.
Wenzel uśmiechnął się.
− My czy wy… u wszystkich to samo.
− Możliwe. Ale tutaj… sam widzisz. Pustka. A nawet jeśli ktoś jest, wstydzi się przyznać. Ale… przyzwyczaiłem się − zrobił pauzę i uśmiechnął się pokrzepiająco. − Czasem ktoś przejezdny się trafi.
− Wiesz… zostanę tu trochę − przypomniał Wenzel − i wynagrodzę ci nieurodzaj.
Lis odpowiedział lubieżnym uśmieszkiem, a w jego oczach błyszczała chuć. Zbliżył swój pysk do wilczego.
− To przestań gadać.
Dotknął swymi wargami warg kochanka. Delikatnie, tak jakby chciał pozostawić w Wilku wątpliwości co do swoich intencji. Kiedy jednak przesunął po nich swym wilgotnym językiem, ten silny samiec z żarłocznym pomrukiem wdarł mu się do ust, kradnąc oddech. Nie pozostawiał złudzeń. Ciepły, wilgotny mięsień wił się w jego ustach, silny jak sam właściciel. Nacierał łapczywie na jego policzki, na podniebienie, a władczy pomruk z głębi wilczej piersi nie ustawał.
Wenzel ze zdwojoną siłą zaczął pieścić ich nabrzmiałe członki. Chropowate poduszki jego łapy przesuwały się gładko po miękkiej skórze, zwilżając ją lepką wilgocią sączącą się już obficie z ich różowych, wrażliwych męskości. Z każdym cudownie śliskim ruchem żar między ich nogami wzrastał, podsycając ogień pocałunku. Z każdą sekundą, z każdym brakującym haustem powietrza, Corbin czuł jak traci kontrolę nad sobą. Miał zamknięte oczy, lecz świat i tak wirował, a on pieścił pożądliwie policzki swego kochanka. Zarzucał mu łapy na szyję, delektując się dotykiem gęstego futra prześlizgującego się między palcami. Łapał za uszy i masował delikatną małżowinę.
A większa łapa na jego pośladku ściskała z tą samą namiętnością. Gorączka i ciśnienie wzrastające w jego kroku, wyrywały z gardła coraz głośniejsze jęki i westchnienia. Raczył nimi wygłodniałe usta Wenzela i ssał jego wilgotny język, bezradnie próbując zaspokoić żądzę.
Wilk sam był już na granicy. Rozpalony Lis wił się i wierzgał w jego uścisku, rozpaczliwie pragnąc powietrza, lecz on nie zamierzał dać mu wytchnienia, nim osiągną szczyt. Świat zamknął się dookoła nich za zasłoną zawartych pożądaniem powiek i słyszał tylko mokre akordy ich rozpustnego pocałunku, oraz oleiste mlaskanie ich dygoczących członków, torturowanych bezlitośnie przez jego wprawną łapę. Nie mógł już opanować własnego ciała i gdy Corbin zaplótł swoje nogi wokół jego bioder, już wyłącznie chuć pchnęła jego uda w ekstatycznym odruchu, a potem znów i znów. Nie wiedział czy jeszcze masturbuje czy już się pieprzy, lecz ostatnia przytomna część jego umysłu momentalnie stwierdziła, że to skandaliczny moment, by im przerwano, kiedy jego uszu dobiegło skrzypnięcie drzwi.
Kurwa!
Obaj spojrzeli w panice w tamtą stronę. Byliby z desperacją łapali oddech, gdyby nie widok Tancreda stojącego w drzwiach.
Zapewne z zamiarem wzięcia kąpieli, wszedł do łaźni odziany w zwykłą koszulę i spodnie. Na ramieniu niósł ręcznik, a na pysku zdziwienie. Szybko jednak odnalazł się w sytuacji i zaskoczenie ustąpiło miejsca rozbawieniu. Starszy Wilk parsknął, starając się stłumić śmiech.
− Tylko nie polerujcie ich w wodzie, bo chcę z niej skorzystać − wypalił i wyszedł, zanim którykolwiek z nich zdążył choćby pomyśleć nad odpowiedzią. Wenzel spojrzał na Corbina lekko zakłopotany. Jednak to Lis poczuł gorący rumieniec pod futrem na swych policzkach.
− Zapomniałem zamknąć drzwi − wymamrotał spode łba.
Wenzel zarechotał.
− Za pierwszym razem wszedł w momencie, kiedy doszedłem.
Lis spojrzał na niego unosząc brwi.
− „Za pierwszym razem”?
− To dopiero było niezręczne.
− Wyobrażam sobie… − zapewnił sołtys z namysłem. − A więc z dyskrecją również ci nie po drodze?
Wenzel uśmiechnął się głupawo i wypuścił Lisa z objęć.
− Chodź. Załatwmy to szybko. W pokoju nikt nam nie będzie przeszkadzał.
Corbin siedział w wodzie, nim Wilk zdążył dokończyć zdanie.
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów |
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.