Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział IV  
Autor: MFarley
Opublikowano: 2015/3/15
Przeczytano: 1198 raz(y)
Rozmiar 14.70 KB
1

(+1|-0)
 


Deszcz, za nic mając plany księcia, ubiegł jego przybycie i przez cały dzień uparcie lał się na głowy chłopów, obojętny na przygotowania w wiosce. Pracowali wszyscy mężczyźni i podrostki, a nawet i co bardziej zawzięte kobiety. Od świtu po sam zmierzch czyniono preparacje, by godnie przyjąć suwerena.
Gdy nazajutrz Finn otworzył oczy, szary i nieprzyjemny dzień zaglądał przez okna, pytając bezczelnie o samopoczucie. Jednak mimo słotnej aury, wioska ożyła, gdy tylko rozeszły się wici.
- Jadą! - dało się słyszeć przekazywane z ust do ust okrzyki.

Finn wybiegł z chaty i popędził na skraj wioski, by z małego wzniesienia obserwować pochód. Głęboko, w trzewiach lasu, niewyraźne, ciemne sylwetki konnych migotały między drzewami, posuwając się naprzód stępem. Tam, gdzie trakt niknął w cienistej gardzieli, pierwsze szeregi formowały się już w pojedyncze postacie rycerzy.

Wilk nie tracił czasu. Pospieszył do chałupy, skąd całą rodziną, z tłumem sąsiadów udali się na plac przed świątynią. Raz po raz z plaskiem błota pod łapami i kopytami mijała ich spiesząca w stronę rynku dzieciarnia. Podekscytowany Hogan również szybko zniknął im z oczu. Odnalazł się chwilę później, kiedy ganiał już wraz z resztą czeredy wszelkiej rasy i wieku, przemykając z dzikim wrzaskiem między zebranymi dorosłymi, wywołując u jednych uśmiechy, a pomruki irytacji u innych.
Ciżba gęstniała z każdą minutą. Spóźnialscy nie mieli już wstępu na rynek, wokół którego rozstawił się oddział Wenzela Dormera, tworząc luźny kordon, by zgromadzić niesforny gmin w jako takim porządku. W powietrzu unosił się ostry zapach mokrego futra, jednak ani przykra woń, ani nieprzyjemna wilgoć, nie były w stanie zmącić pełnej napięcia ekscytacji, jaka udzieliła się wszystkim zebranym. Rozedrgany tłum już po chwili oddzielił Finna od reszty. Nie było sensu przepychać się z powrotem, toteż pozostał na swoim miejscu i czekał. Wszyscy z zainteresowaniem wyciągali szyje, starając się dojrzeć coś zza pleców swoich sąsiadów.

- Szykuj się biały mistrzu sztuk znachorskich, epidemia kręcz karku nadciąga…
- Cześć, Bryce - Finn odwrócił się, czując ramię swojego przyjaciela przyciśnięte do jego własnego. - Kto jak kto, ale żebyś ty z takiej okazji witał mnie tak optymistycznym przesłaniem?
- Och… no wiesz, ostatnio tak promieniejesz, że chciałem wpisać się w nastrój…
- Dupek - Wilk zaakcentował obelgę kuksańcem w psie żebra. Efekt był równie imponujący, co zamach przed zadaniem ciosu - tyle było miejsca.
- Zawsze do usług - odparł Owczarek szczerząc zęby - A więc…? Mokniemy przez pogodę, czy to chmury nad twoją głową?
- …aż tak to widać?
- No wiesz… to nie tak, że większej lebiegi nie widziałem…
- Taaa… kop mnie, gdy się podnoszę.
- Ja tam nie wiem - Bryce wzruszył ramionami i nachylił się do wilczego ucha. - Nie jesteś już za stary, żeby ojciec wracał z podróży i ustawiał cię od nowa? Może trzeba kopnąć… Ale dobrze słyszeć, że "się podnosisz".
- Wyjaśniliśmy sobie kilka rzeczy… a poza tym cały ten przyjazd księcia… no i dostałem coś szczególnie interesującego z okazji inicjacji - przyznał Finn z tajemniczym uśmieszkiem. Zgodzili się z ojcem, że nikt nie powinien wiedzieć o księdze, więc nie wyobrażał sobie, by nie powiedzieć Bryce'owi.
- Twój ojciec zawsze przywozi coś interesującego. Ale jeśli to aż tak cię wzięło, to… pewnie nie będziesz chciał powiedzieć mi teraz?
Biały Wilk czuł na sobie głodne wiedzy spojrzenie przyjaciela. Odpowiedział jedynie tym samym tajemniczym uśmiechem, nawet nie spoglądając w jego stronę. Owczarek w lot zrozumiał jego intencje.
- Ahhh… rozumiem. Więc każesz mi teraz czekać kilka godzin aż to wszystko się skończy? Pewnie… jak się chce psa uderzyć, kij się znajdzie - skonstatował z przesadną boleścią.
- Jak ty z psem, tak pies z tobą - odparł Finn ze złośliwym uśmieszkiem.
- …no chwila. Kto jest Psem?
- Na pewno jeden zaraz tu będzie - Wilk przerwał nagle ich potyczkę wskazując nosem na zachodni wjazd na rynek.

Spośród chałup wyłoniła się wreszcie kawaleria. Pierwsi, strzemię w strzemię, jechali trzej jeźdźcy. Każdy nosił inną zbroję, różniły się też kropierze na ich wierzchowcach, a wiódł ich chorąży z książęcym sztandarem. Zaraz po nich, między zgromadzonymi wokół chłopami, majestatycznie, dwójkami, wkraczali na plac kopijnicy z Dalarenz.
Kopyta potężnych wierzchowców ryły zmiękłą ziemię, a elementy zbroi szczękały jeden o drugi, kiedy rycerze ustawiali się w szeregach po obu stronach rynku. Nikt w Raygne nie widział nigdy czegoś takiego. I choć ciężko było oderwać wzrok, Finn zaryzykował dyskretne spojrzenie na swojego przyjaciela. Tak jak się spodziewał, zawsze przejęte brązowe oczy chłonęły to wszystko z blaskiem podobnym temu bijącemu od polerowanych pancerzy.
- To mówisz, że książę jest Psem? - spytał Bryce po chwili.
- Slaine coś wspominał.
- No i prawidłowo - zawyrokował z wyraźnym zadowoleniem, nadymając się przy tym jak paw. Finn pokręcił głową z rozbawieniem.
- Patrz, to chyba on.
Wszystkie spojrzenia zwróciły się w stronę traktu, kiedy spomiędzy chat wytoczył się na rynek ciężki powóz. Tłum rozpoznał tę dziwną konstrukcję głównie po kołach.
Długa bodaj na trzydzieści stóp i trzecią część tego szeroka, ruchoma twierdza wyglądała wręcz nierealnie w towarzystwie ordynarnych zabudowań Raygne. Barwione na szaro deski, idealnie spasowane w dziele mistrza, tworzyły cały blok konstrukcji, obudowanej z każdej strony małymi imitacjami zamkowych wieżyczek, machikuł i wykuszy. Cztery pary potężnych ogierów dumnie doholowały to dziwo na środek placu, a ludzie patrzyli zaczarowani.
Wokół wielkiego wozu natychmiast zaroiło się od służby. Niechybnie grupka mężczyzn wypadła z jakichś tylnych drzwiczek, niosąc ze sobą drewnianą konstrukcję ze schodkami. Ustawili ją, aby ułatwić wyjście pasażerom.
- Co za sens w podróżowaniu, skoro chałupę zabierasz ze sobą? - wymamrotał Bryce.
- Założę się, że wszędzie czuje się jak u siebie.
Drzwi powozu otworzyły się i wszyscy wstrzymali oddech w oczekiwaniu na wydarzenie, o którym opowiedzą swoim wnukom…

Ze środka z gracją wychynął młody Ryś. Bystre oczy powiodły po tłumie, a kiedy odnalazł wzrokiem zbliżających się już Wenzela, Tancreda i Corbina, niechętnie opuścił przytulne wnętrze wozu i zszedł po stopniach. Kto niezorientowany, ten już po stroju, choć szykownym, to jednak prostym i praktycznym, znać mógł, że nie był to książę.
Prawie natychmiast w drzwiach ukazała się postać nieco drobniejsza. Białe skronie, białe uszy, biały pysk, przyprószony już siwizną i brązowe czoło. Pod maską tą snadź, Tchórz nosił intelekt i doświadczenie, a i ciało okrywał już mniej pospolicie od poprzednika. kremową koszulą z bufiastymi rękawami i zielonym aksamitnym dubletem. Finn z żalem pomyślał, że nie zniosą zbyt dobrze słotnej pogody.
Mężczyzna sprężystym krokiem zbiegł na ziemię i zatrzymawszy się przy schodkach, skinął głową na powitanie wicehrabiego Wenzela.
Następny pasażer swoim pojawieniem wywołał niemałe poruszenie wśród tłumu. Odziany w pełną zbroję, ogromny Mastiff z trudem wygramolił się na zewnątrz przez, wydawałoby się teraz, maleńkie wrota zamku na kołach.
- Widziałeś to? - wykrztusił Bryce. - To żyje! Czym oni go karmią?!
Pies nie był osamotniony w swojej opinii. Wokół nich dało się słyszeć mniej i bardziej taktowne wyrazy zadziwienia, bojaźni nawet. Potężny strażnik stanął tuż przy schodkach, czekając na swego pana. Spomiędzy otwartych osłon armetu wystawał jedynie wielki pysk, czarny i złowrogi.
- Stawiam, że dzika wtranżoli sam - zażartował Finn.
- To nie dziwne, że jest jeden. Żre za cały oddział.
- Walczy pewnie też za cały oddział.
- Ano.

Finn nie zwrócił wcześniej uwagi na stojącą przed gospodą Osgara starszyznę. Nawet Slaine'a opuściła jego zwyczajna, apatyczna pewność siebie. Prędko jednak zapomniał o tym, kiedy przeniósł spojrzenie na sołtysa.
Corbin wyglądał, jakby przyszło mu się mierzyć z zakutym w stal lewiatanem księcia, nie zaś powitać samego władcę. Trudno było się dziwić Lisowi. W momencie, w którym dostojny Tchórz ponownie wstąpił na podwyższenie, by przemówić, zamarły wszelkie rozmowy.
W tym zwykłym dla nich miejscu, na skrzyżowaniu traktów w środku wioski, zebrali się jak zwykle przy ważnych okazjach, ale wtedy dopiero Finn poczuł to po raz pierwszy. Przepełnione respektem milczące podniecenie tłumu.

- Ludu Raygne! - zaczął herold - Ja, Parlan Montavere z Nyllontu, podkanclerzy książęcy, wzywam cię, oddaj cześć panu swemu i władcy, Jego Książęcej Wysokości Nolanowi, z łaski Bogów księciu Edalier, księciu Ternaryon, Chellon, Nyllontu, Belarmo, Douvern, Stimarchu, Kardoru i Halbermontu, a także dziedzicznemu hrabiemu Samarill!
Była w tym zawołaniu jakaś autorytarna moc i pod jej wpływem każdy, choć nieświadom tych dziwnych nazw i tytułów, zgiął kolana. Gest ten był czymś więcej, niż tylko wyrazem uległości, czy pokory. Władca, równy niemal bogom wśród… nich. Zwykłych. Szarych… Małych. Nie potrafili go pojąć. Mogli odpowiedzieć jedynie admiracją.
Finn przyklęknął ostrożnie, starając się nie dotknąć kolanem błota zalegającego na placu. Wszyscy wokół usiłowali czynić podobnie, niekiedy balansując lekko, by utrzymać równowagę. Chylili czoła, lecz oczy… te były z napięciem wpatrzone w szczyt schodków.

Wilkowi, jego przyjacielowi i wielu innym zapewne, jeszcze długo potem wstyd było przyznać co czuli, kiedy książę ukazał im się w drzwiach powozu. Lud ujrzał wreszcie tego najwyższego, przed którym każdy musiał klęknąć. A jednak… przez sekundy zaledwie, gdy tak stał, tam na schodach i spoglądał na nich z góry, nie był władcą. W każdym jego ruchu, w jego spojrzeniu, kto dojrzał, wyczuł to.
Może i przyodziany był w czerwone i złote jedwabie, może ten dublet wart był więcej niż cała wieś, a chłop każdy jeden gotów byłby zabić za ten piękny beret z piórem na jego głowie… a jednak stał przed nimi, niczym skazaniec przed sędzią. Jakby czekał na wyrok.
W gęstniejącej atmosferze na pomoc księciu przyszła wielka ręka jego osobistego strażnika. Stalowa rękawica dotknęła dłoni Pana i najpewniej ten gest wyrwał władcę z letargu. Wspierając się na łapie brytana, Nolan zdołał niezgrabnie zejść na ziemię. Tu z kolei z asystą pospieszył sam podkanclerzy i chwyciwszy księcia pod łokieć, zaprowadził go przed delegację wioski.
Corbin oddający honory w towarzystwie dwóch postawnych Wilków wyglądał na tym bardziej przytłoczonego całą sytuacją.
Teraz, kiedy stali bokiem, Finn mógł wyraźnie dostrzec, że to nie bogate odzienie tak pogrubiało książęcą sylwetkę.
- Chyba lubi jeść, co? - szepnął do niego Bryce.
- Too… nie tak - pokręcił głową Finn. - Slaine wspominał, że jest chory.
- Ahaaa… No cóż, to ty tutaj terminujesz u znachora.
- Stary mówi prawdę - zapewnił Wilk. - Nie wygląda jak zwykły gruby człowiek…
- Jasne, że nie - odmruknął Bryce. - Nawet nie umiem nazwać tych rzeczy, co ma na sobie…
- Chodzi o pozostałe symptomy choroby.
I rzeczywiście - do klęczącej przy sztandarze trójki książę podchodził z podkanclerzym przy boku, ale i z trudem wymalowanym na twarzy.
- A może jest po prostu zmęczony podróżą?
- To też. A jednak nie widać tego po innych. Ale także jego futro. Wydaje się... przerzedzone. Nie widzę stąd. Brązowe na policzkach i pysku jest wypłowiałe. Reszta powinna być czarna i lśniąca. Jak u ciebie.
- O tak. Jestem niezły, co?
- Taa… - odparł bezwiednie Finn. Spojrzenie wyczuł dopiero po chwili, ale uniesione brwi owczarka szybko uświadomiły mu co powiedział. Wilczy łokieć już po raz drugi tego popołudnia odnalazł drogę do żeber Psa. Kres wzajemnym docinkom położył dopiero rozwój wydarzeń na placu.

Wicehrabia Wenzel, sir Tancred i Corbin powstali za przyzwoleniem monarchy, a kiedy w ich ślady podążył cały tłum, większość chłopów niewiele już była w stanie zobaczyć. Szczęśliwcy w pierwszych rzędach mogli jedynie przyglądać się pogawędce Wenzela z podkanclerzym.
Finnowi zdało się, że Tchórz jest także ustami księcia, jako że ten każde swoje słowo kierował właśnie do niego. Panowie stali jednak zbyt daleko, by cokolwiek z tej rozmowy dało się usłyszeć, gmin zatem w milczeniu czekał póki orszak, wraz z Lisem i eskortą, nie ruszył w kierunku gospodarstwa sołtysa. Część jeźdźców, najwyraźniej zgodnie ze swymi rozkazami, rozjechała się po wiosce, do ustalonych punktów wartowniczych.
Wśród ogólnej krzątaniny, między chłopami spieszącymi z powrotem do swych chałup, czeladź uwinęła się wokół powozu i twierdza na kołach z wolna ruszyła śladem swego właściciela. Przez chwilę Finn przyglądał się temu ze swego miejsca i wydało mu się, że w jednym z okien dostrzegł czyjąś sylwetkę. Za szybą mignęła czarna twarz z białymi paskami i Wilk liczył, że uda się zobaczyć ją raz jeszcze, jednak w tym momencie powóz zaczął skręcać, a na chłopców znienacka wpadł Hogan.

- Cześć, Bryce! Coś ten książę nie za bardzo, co?
- Nooo… Pewnie każdy go sobie inaczej wyobrażał - przyznał Owczarek. - Nie wygląda na potężnego władcę.
- Wiele rzeczy wygląda inaczej, niż sądzimy - stwierdził Finn z namysłem.
- Niepodobna się nie zgodzić, synu.
Zaledwie dołączyli do nich ojciec i Jorg, a już towarzystwo jęło entuzjastycznie dyskutować o bieżących sensacjach. Nie obyło się bez szczegółowych pytań jego przyjaciela o podróż ojca, toteż wszyscy w ucieczce przed deszczem udali się w stronę davenowego gospodarstwa, by tam, w radosnej atmosferze, spędzić całe popołudnie. Finn trzymał się trochę z tyłu, przysłuchując się temu, kontent z chwili wytchnienia, z towarzystwa, i nieco bardziej ufny, że wszystko się ułoży.

Wszak wiele rzeczy wygląda inaczej, niż sądzimy.


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział IV
Wysłano: 15.03.2015 20:59
Wilk
Anthro
Po długiej nieobecności wracam do gry ;)

Jeśli ktoś czekał z niecierpliwością (jakże miło przynajmniej tak pomyśleć), to wreszcie mam świeży materiał ;]

Od tej pory rozdziały będą krótsze. I częstsze. Może to wyjdzie komuś na zdrowie. Na przykład mi ;]

1
(+1|-0)
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział IV
Wysłano: 15.03.2015 21:09
Owczarek australijski
Anthro
"Ludu Raygne! [...]" :milosck: