Zmień fonty Zmień rozmiar
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział V  
Autor: MFarley
Opublikowano: 2015/3/15
Przeczytano: 915 raz(y)
Rozmiar 21.53 KB
1

(+1|-0)
 


- Źle wygląda.
- Gorzej, niż zapamiętałem - odpowiedział mu posępnie przyjaciel.
- Jak długo jechaliście ze stolicy?
- Będzie ze trzy tygodnie. Po pokonaniu przełęczy Wenzel zaproponował, żebyśmy pojechali przodem. Książę kręcił nosem, ale ostatecznie się zgodził. Dobrze się stało, że byliśmy tu przed nim.
- Mhm… - zamyślił się na chwilę. - Wiesz jak on się trzyma?
- Na umyśle?
Skinął głową w potwierdzeniu.
- Wiesz, że mój kontakt z Nolanem jest incydentalny. Kiedy zaczęło się to wszystko, oddalili go od ludzi. Poza najbliższą rodziną i otoczeniem z dworu, Jego Wysokość już nie funkcjonuje.
- Mają powody…
- Owszem. Jednak to paraliżuje wszelkie działania. Cała moja wiedza opiera się na tym, co zmiarkuję ze słów wicehrabiego. On sam wie pewnie niewiele więcej, niż mówi.
- Aryanne nie znalazła dla brata czasu, kiedy byliście w Dalarenz?
- W praktyce przejęła regenturę.
Na chwilę obaj umilkli. Na zewnątrz powiew wiatru pchnął delikatnie okiennicę. W tej ciszy uderzyła o framugę z przeraźliwym wręcz łoskotem.
- A więc dlatego Murtagh nie przybył…
- Został w pałacu, by trzymać Radę za mordy. I… odstraszać adoratorów.
- Już? - nachmurzył się jeszcze bardziej.
W odpowiedzi jego gość pociągnął jedynie obszerny haust wina, którym go uraczył. Nic nie wyczytał z jego oczu, gdyż te skryte były pod połą przepastnego kaptura.
- Ileż bym dał, żeby zajrzeć do głowy Orina w tym momencie… jak on może godzić się na tę wyprawę, kiedy wszyscy oni… jak sępy siedzą nad nim i odliczają już dni? Odrażające - syknął. - A księżna? Hrabia? To jest jakieś szaleństwo…
- Wiadomo mi, że inicjatywa nie wyszła od nich. - W tym momencie mężczyzna pochylił się ku niemu i zniżył głos. - Zaryzykowałem trochę i ze szczerą troską o zdrowie księcia, którą obaj dzielimy, spytałem Wenzela o przyczyny tego wyjazdu. Rzekłem mu to jakieś dwa tygodnie temu, późnym wieczorem. Siedzieliśmy przy stole, w pustej karczmie przydrożnej, a więc przybliżam się do niego i mówię: "Książę od pięciu lat nie opuszczał miasta, przecież to nawet mnie wiadomo, że podróż w tej kondycji niechybnie ściągnie ryzyko…"
- I co?
- Odpowiedział mi pokrętnie i pod nakazem dochowania głębokiej tajemnicy, że zamieszane są w tę sprawę inne korony. Cięższe od książęcej…
- Dość ciężkie, by wyciągnąć gasnącego Nolana ze stolicy po raz pierwszy od lat. To nam mocno zawęża grono poszukiwań.
- Sądzisz, że cesarz…
- Niee - pokręcił głową. - Nie zadałby sobie osobiście aż takiej fatygi. Niemniej jednak miej się na baczności i…
- Ostatni raz nie miałem się na baczności dwadzieścia lat temu.
- …i spodziewaj się delegatury Cesarstwa w Rogazzo. Nie bez powodu wywabiono księcia z Dalarenz. Opuścił tron, nikt nie był w stanie, a może nawet nie próbował go powstrzymać. Jego kres jest bliski, dom i rodzina daleko, a dziedzica się nie doczekał. Wiesz lepiej ode mnie czym to grozi.
- Hrabia wie również. Musimy wierzyć w przytomność umysłu Murtagha.
- Chcę w nią wierzyć z całego serca.
- Żałuję, ale nie mogę służyć ci niczym więcej - rzekł, zbierając się do wyjścia - Jestem żołnierzem. Żaden ze mnie szpieg.
- Niczym więcej? Przyjacielu… - położył rękę na ramieniu druha i ścisnął z afektem - żywię nadzieję, że wystarczy mi czasu, by odwdzięczyć ci się za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. A teraz życzę ci dobrej nocy. Spotkamy się ponownie.
Ten skinął mu głową z powagą i skryty w swym obszernym płaszczu, wysunął się z chaty w wilgotną topiel nocy.


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Finn nie był w stanie nawet pomyśleć o oddychaniu jeszcze przez chwilę po szczęku zamka w drzwiach po drugiej stronie chaty.
- Wszystko w porządku? - szept Bryce'a wyrwał go z otępienia.
- Nie słyszałeś? - odparł równie cicho, patrząc przed siebie z niedowierzaniem.
- Pytam o ciebie.
- Sam nie wiem… z kim on w ogóle rozmawiał?
- Nie widziałeś?
- Ukrył twarz pod kapturem. Gdybyś mnie nie pociągnął, może zdołałbym się przyjrzeć.
- Przepraszam, mówiłem już. Myślałem, że ktoś idzie.
- Więc stwierdziłeś, że dobrym pomysłem będzie wepchnięcie mnie na okiennicę?
- Oj, daj już spokój. Sam o mało nie narobiłem pod siebie, kiedy walnęła w ramę.
Pies osunął się na ziemię i odsapnął.
- Co o tym sądzisz?
- Nie mam pojęcia - odrzekł Finn, idąc w ślady przyjaciela. - Nie mogę pojąć dlaczego Slaine miałby z kimś rozmawiać o takich sprawach!
- Taa… myślisz, że znasz kogoś, a tu nagle… zaskoczenie.
Wilk poczuł niemiłe ukłucie na te słowa. Czy czuł się oszukany? Wszak nie było niczym zdrożnym skrywać tajemnice przed innymi… poza tym sekret Slaine'a, jaki by nie był, nie dotyczył nawet jego osobiście. Zabolało go jednak, że stary nie opowiedział mu nigdy o żadnej z tych ważnych rzeczy, o których rozmawiał z tajemniczym przybyszem. Czy przez lata nie udowodnił mu, że jest godnym zaufania i odpowiedzialnym uczniem?
- Cóż… - rzekł po chwili. - Slaine zawsze zaskakiwał mnie mądrością. Może po prostu to kolejna z dziedzin, w której wie stokroć więcej, niż chłopom wypada wiedzieć?
- Żartujesz?! - zjeżył się Owczarek. - Właśnie słyszałem najbardziej ekscytującą rzecz od kiedy pamiętam, a ty chcesz to zbyć jakąś nudną, dorosłą gadką? Ja tam idę, i dowiem się o co chodzi!
Pies, ku przerażeniu Finna, zerwał się energicznie i ruszył w stronę tylnych drzwi do chaty znachora.
- Nie, nie, nie! To jest zły pomysł! - Wilk złapał go za ramię i próbował odciągnąć w przeciwnym kierunku. Z wielką księgą pod pachą z równą skutecznością mógłby próbować przeciągnąć samą chałupę.
- Jesteś bystry, Wilczku - rzucił Bryce przez ramię. - On z kimś rozmawiał i udzielał mu wskazówek. Tak się nie gada przy piwie w wyszynku!
- I co, tak po prostu tam wejdziesz i go…
BACH! BACH! BACH! - odpowiedziało mu agresywne natarcie psiej pięści na solidne, drewniane drzwi.
- Nie możesz tego po prostu zostawić w spokoju? - Finn byłby padł na kolana, ale Bryce i tak go nie widział.
- Nie ma mowy - odparł Owczarek z determinacją i ponownie załomotał w drzwi. Nadal jednak nikt nie odpowiedział, więc Pies znudzony czekaniem postanowił nie zwlekać dłużej i po prostu wszedł do środka.
- Zaczekaj, to niegrzeczne tak wchodzić…
- Daj sobie siana, Finn. Jesteś gorszy, niż mój stary. A to osiągnięcie! - zawołał Bryce już zza progu rechocząc złośliwie.
Wilk postał chwilę zrezygnowany i nie mając żadnych alternatyw, wszedł do środka z nadzieją, że wciąż uda mu się zapobiec katastrofie.

Wewnątrz powitał go znajomy melanż zapachów. Zapach ziół i na zawsze związana z tym miejscem naturalna woń starego Jelenia zdawały mu się już nieodłącznymi częściami całości.
- Nie ma go - skonstatował Bryce z niezadowoleniem i zaczął niespokojnie kręcić się po izbie.
- A możesz poświęcić mi chociaż chwilę, zanim wróci?
- Mhh? - Pies mruknął niezrozumiale z nosem wetkniętym w jeden z dwóch kubków, które stały na stole. Finnowi tylko połowicznie udało się powstrzymać śmiech.
- Odłóż to - poradził, ciągnąc jednocześnie Psa za nadgarstek.
- Poczekaj - zaprotestował z tym swoim cwaniackim uśmieszkiem - jak powąchasz, to cię wysłucham.
Wilk ściągnął brwi poirytowany, jednak czas nie działał na jego korzyść. Wziął drewniane naczynie z ręki przyjaciela i zbliżył do swego czułego nosa.
- Będzie łatwiej wywęszyć coś z zewnątrz. Zwykle to tak trzyma się kubki - odgryzł się przy okazji.
- Ja dopijałem resztkę.
- Po obcym?
- Nie bądź taką panienką… - prychnął Bryce. - Latasz po krzojdach i grzebiesz w błocie, żeby tych ziółek nazrywać, a to cię odstręcza? Poza tym… ktoś go zna na pewno - zauważył rezolutnie i odszedł, by rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Finn pokręcił tylko głową zblazowany i skupił się ponownie na kubku. Bryce zdążył już utrudnić mu zadanie. Byłoby łatwiej, gdyby mnie nie rozpraszał swoim własnym zapachem.

Mieszanka kwaśnego, rześkiego aromatu wina, mokrego drewna i niezbyt silnej, lecz niewątpliwie obecnej, głębokiej woni jego odwiecznego kompana zaprzątnęła na moment całą jego uwagę. A to mogło zaprowadzić go ku nawale myśli stanowczo niepożądanych w tej sytuacji. Opanował się jednak i przy właściwym skupieniu, był w stanie rozróżnić jeszcze czwarty zapach, jakby celowo skrył się pod całą resztą. Pasował do głosu tego nieznajomego - niskiego i statecznego. Był w jakiś sposób znajomy, bliski Finnowi.
- I co?
Kiedy otworzył oczy, trochę zakręciło mu się w głowie od intensywnego węszenia.
- Wilk.
- Oho… Myślisz że to jeden z gwardzistów wicehrabiego?
- Trudno powiedzieć. Po głosie ich nie rozpoznaję, nie słyszałem, żeby w ogóle coś mówili. Poza tym pod wioską rozbili teraz wielkie obozowisko - powiedział Finn odstawiając kubek na stół.
- Racja. To może być ktokolwiek - przyznał Bryce.
- No dobrze, a teraz obiecaj, że nie będziesz się wychylał, kiedy przyjdzie Slaine.
- Powiedziałem, że cię wysłucham, nie posłucham - odparł Owczarek z uśmieszkiem.
- Ach tak? W takim razie proszę, zacznij go wypytywać - obruszył się Finn. - Pewnie się nie domyśli, że podsłuchaliśmy rozmowę. Tylko że ty pójdziesz do domu, a ja jestem tu prawie codziennie. Od lat. Ciekawe na kim stary się wyżyje.
Bryce zastanowił się chwilę i spojrzał na niego poważnym wzrokiem.
- Ale pomożesz mi dowiedzieć się kto to był.
Wilk jęknął sfrustrowany. Już się odkochałem.
- A niby jak mam to zrobić?
- Och, już ty się nie bój. Ja coś wymyślę.
- To lepiej myśl szybko, bo…

W tym momencie usłyszeli szczęk zamka i drzwi u frontu chaty skrzypnęły dyskretnie w tę i z powrotem. Po chwili z sieni wyszedł sędziwy byk, a niósł ze sobą sporej wielkości szklany gąsior. Ledwo przekroczył próg, a już zatrzymał się i przekrzywiwszy lekko swą mądrą głowę, uniósł nieznacznie brwi. Gdyby dało się wyrazić zdziwienie jeszcze subtelniej, byliby pomylili go z kamiennym posągiem.
- Lepiej, żeby to było coś ważnego - przywitał ich ze spokojem w głosie.
- Jest - zapewnił natychmiast jego czeladnik.
- Dobrze zatem. Synu Hammona - zwrócił się do Bryce'a - przytaszcz swe szerokie bary i weź to ode mnie.
- Co jest w środku? - spytał Pies nie ruszając się z miejsca.
- Jeśli tylko stracił słuch, mogliście chyba poczekać do jutra?
Bryce nie potrzebował już więcej zachęty i postawił gąsior tam, gdzie zażyczył sobie Jeleń. Potem znachor zaprosił ich do stołu.
- A więc co was do mnie sprowadza o tej porze? - spytał, sadowiąc się na jednym z krzeseł.
- To - oświadczył po prostu Finn, kładąc na stół ciężki pakunek owinięty w skórę.
- Księga? - ożywił się nagle Slaine. Finn kiwnął głową na potwierdzenie. - No to czyń honory.

Czarna oprawa zalśniła w blasku świec. Jeleń wyciągnął rękę i nic nie mówiąc pogładził okładkę. Przyjrzał się też misternym okuciom. Ich srebrzysty refleks został już dawno spętany pod brudnym nalotem epok.
Po chwili wreszcie, niemal z nabożnym skupieniem, znachor chwycił za krawędź i otworzył księgę.
Zaledwie światło świec zdołało liznąć pierwszą ze stron, karta na powrót zniknęła pod nerwowo zatrzaśniętą ciężką okładką. Chłopcy aż wzdrygnęli się i spojrzeli zdumieni na Slaine'a.
Starzec siedział nie kwapiąc się nawet, by zaczerpnąć tchu, a poruszone spojrzenie wbił w ścianę naprzeciwko.
- Ummm… wszystko w porządku? - wykrztusił z siebie Bryce po dłuższej chwili.
Slaine jednak zupełnie zignorował jego pytanie. Zamiast tego, jakby nagle otrząsnął się z jakiegoś letargu, spojrzał ponownie na księgę i otworzył ją po raz drugi. Tym razem poświęcił oględzinom nieco więcej uwagi i cierpliwości.
Jednak Finn dobrze znał swego mentora i wiedział, że ten spokój, z którym teraz przyglądał się zapomnianym znakom i wersetom, był jedynie fasadą.
Kiedy Jeleń oderwał wzrok od pisma, nie spojrzał nawet na nich. Wstał, porwał kubek ze stołu i zrobił użytek z gąsiorka, który przyniósł ze sobą z loszku.
Jakakolwiek piekielna woda nie mieściła się w tym naczyniu, nie dostała szansy, by odetchnąć - stary nie zwlekał i natychmiast zalał nią swoje gardło.
- Wybaczcie, że was nie uraczę - przerwał wreszcie ochrypłym głosem tę pantomimę, której młodzieńcy przyglądali się z niepokojem - ale do spraw, o których będziemy rozmawiać, potrzebne wam będą ostre umysły. Najpierw jednak - wycelował palcem w Finna - powiedz mi skąd to masz?

Biały Wilk opowiedział mu więc jak księga znalazła się w jego posiadaniu, starając się możliwie skrócić historię. Sporo działo się przez ostatnie dwa dni i nie miał nawet czasu usiąść gdzieś w samotności i zajrzeć do niej na dłużej. Nie ostudziło to jednak w żadnym wypadku ciągle obecnej ekscytacji podarunkiem i jego tajemnicą. Miał wielką nadzieję, że uda mu się zdobyć choćby strzęp informacji, jednak to, czym Slaine za chwilę miał się z nimi podzielić, przerastało wszystko, co był w stanie sobie wyobrazić.
- Komu o niej mówiłeś?
- Wie tylko rodzina i Bryce…
- To już za dużo - stwierdził znachor z chmurą na czole i wrócił na swoje miejsce. - Jesteś pewien, że żaden z twoich braci nie piśnie o niej słowa?
- …Nie?
- No jasne… - mruknął niezadowolony. - Wtedy nie ściągaj ku niej ich uwagi. Nie przestrzegaj ich, by dochowali sekretu. Sekret ciąży najbardziej. Pozwól, by zmieszała się z codziennością. Czym jest? Księgą o ziołach. To wszystko, co muszą wiedzieć.
- Rozumiem… A rodzice?
- To samo. Rozważę czy wtajemniczyć twego ojca. Natomiast księga zostanie już tutaj.
- Właściwie i tak chciałem ją tu zostawić. Ojciec sam nakazał dyskrecję.
- Jest rozsądny. I jak widzę, zastosowałeś się do jego rady - rzucił zjadliwie, spoglądając na Bryce'a.
- Ach… no cóż… - wymamrotał Finn kładąc uszy.
- Daj spokój, Slaine - Bryce wyszczerzył zęby w zawadiackim uśmieszku - i tak by się nie wywinął.
- Pewnie nie - odparł Slaine z tym swoim kpiarskim grymasem. Zaraz jednak spoważniał - Ale piśnij choć słowo, a klnę się na… Bogów… Zaciągnę na swe usługi wszystkie moce ciemności, żeby cię dopaść… A daleko nie mam.
Owczarek zrobił nietęgą minę, a znachor przysunął księgę do siebie.
- Przeglądałem ją tylko raz, ale jedno wiem na pewno... nigdy wcześniej nie widziałem takiego pisma… - oświadczył Finn.
- Rozczarowujesz mnie - odparł Slaine nie odrywając wzroku od tajemniczej pierwszej strony. - Widziałeś… wbrew pozorom… wizyta w świątyni co jakiś czas może zaowocować nie tylko przeziębieniem. Pomnik Patronów stoi na samym środku.
- Takie napisy są na cokole! - prawie krzyknął Bryce.
- Tak - potwierdził Slaine. - Jest spisana w starożytnym języku, którym nikt nie przemawiał już od milleniów. Niewielu na świecie go rozpoznaje. Dla większości to tylko niezrozumiałe ciągi znaków, bardziej ozdoba, niż prawdziwe pismo. Pieczołowicie zadbano o to, by wymazać przedwieczne wersety z pamięci i świadomości wszystkich ludzi.
A co do samej księgi… przyjrzyjcie się rycinie. Dwa łuki wychodzą z lewej krawędzi i łagodnie zstępują ku dołowi strony. Między nimi pas ornamentów przypominających płomienie. Wygląda jak fragment pierścienia, albo tarczy…
- Wygląda jak część jakiegoś większego rysunku…
Slaine spojrzał na Psa niemal z uznaniem.
- Brycie, synu Hammona, jestem ci winien przeprosiny. Wygląda na to, że kiepełe masz nie tylko dla ozdoby. To prawda, rycina jest większa. Pozostałe fragmenty są na pierwszych stronach innych ksiąg. Tak przypuszczam.
- Innych? - zainteresował się Finn.
- Napisano w sumie osiem takich. Dawno temu. Wiem jeszcze o dwóch, prócz tej.
- Wiesz gdzie są? - spytał Bryce z ekscytacją.
- Poza zasięgiem - odparł Jeleń. - Nie zaprzątajcie sobie tym głowy. Już i tak wiecie zbyt wiele. Zachodzę w głowę jakie zrządzenie losu włożyło ją w twoje ręce, Finnie, synu Davena.
- Ale dlaczego? Co w nich jest, czego nie powinniśmy wiedzieć? - dopytywał się Wilk. Każda odpowiedź Slaine'a rodziła tylko następne pytanie.
- Nie powinniśmy? - Jeleń wbił w niego przeszywające spojrzenie - Zależy kto pyta. Widzieliście dziś sami jak książę wjechał do wioski. Widzieliście majestat… Tacy jak on i więksi od niego... całe nasze życie to strzępy rzucone, byśmy wiedzieli dość, aby zadbać o swoje sprawy. I nie więcej. TO - rzekł, kładąc rękę na wielkim woluminie - to są ich sprawy.
- Ta księga… Almanach Patrona, to relikwia starsza, niż nazwy krain, w których żyjemy. W swojej dziedzinie jest arcydziełem. Ma prymat nad każdą z ksiąg, traktatów, ludowych podań… Nie ma ceny innej, poza ilością istnień, jaką wielcy tego świata byliby gotowi zapłacić, by ją zdobyć.
- Rozumiem - Finn zdobył się na to słowo dopiero po dłuższej chwili. - Albo… staram się?
Bryce i Slaine patrzyli na niego bez słowa, jakby czekali, że będzie kontynuował. Cóż miał jeszcze powiedzieć? Ale wtedy ciekawość podsunęła właściwe pytanie.
- Ale… zaczekaj. Powiedziałeś że było ich osiem. Osiem ksiąg poświęconych Patronom. To On, prawda? - wskazał na Renifera na rycinie. - To Volund. Opiekun uzdrowicieli i uczonych.
Dostojna postać, unosząc się z lewego dolnego narożnika strony, jakby wyrastała z okalających przestrzeń ramion tajemniczego zdobnego łuku, rozłożyście sięgając ku krawędziom. Otaczały ją smukłe, ostre iglice, podobnie do niej, promieniście wyrastające z krawędzi półokręgu.
- Tak - potwierdził Slaine. - To On... czym jednak jest rycina, tego nie wiemy. Spośród garstki wtajemniczonych wyodrębniły się już z dawna dwa obozy. Jedni twierdzą, że, tak jak zauważyłeś, Finnie, jest to dedykacja. Zamieszczona przez jednego z autorów, którzy na przestrzeni wieków spisywali księgę. Drudzy… są odsądzani od czci i wiary za swoje teorie.
- Dlaczego? - zaciekawił się Bryce.
- Fakt faktem, są na świecie dziwy, które mędrcom przypominają, by nie tracić pokory. Niektórzy z nich sądzą, że rycina na pierwszej stronie jest w istocie podpisem autora i potężne siły poza naszym zrozumieniem kryją się w tym artefakcie.
Finnowi zrobiło się zimno i gorąco zarazem.
- Księga napisana przez boga?! - wykrztusił Bryce.
- Nie bądź taki zdziwiony. To podstawa dobrej religii.

Po tej uwadze, rzuconej tak lekko, jakby traktowała o pogodzie, Bryce zamilkł. Finn również nie kwapił się do dalszej rozmowy.
Siedział wpatrzony w stół, unikał spoglądania na księgę i na swoich towarzyszy. Rad byłby wyrzucić całą sprawę ze swych myśli, wiedział bowiem, że przetrawić jej nie jest w stanie. Kiedy jego mistrz wstał, by raz jeszcze uraczyć się trunkiem, nawet tego nie zauważył.
- Co teraz zrobimy? - zapytał po chwili, sfrustrowany mętlikiem w swojej głowie.
- My? Co TY zrobisz? - poprawił go Slaine. - Zdaje się, że o tym rozmawialiśmy. Będą wybory, których skutków nie będziesz w stanie przewidzieć. Nie powiem ci co zrobić. Ty zdecydujesz. Odpowiedzialność w twoim życiu ponosisz ty sam. Ty i drogie ci osoby. Dopóki tego nie zaakceptujesz, żadna Inicjacja nie zrobi z ciebie mężczyzny.
- …rozumiem - wymamrotał Wilk. Wiedział, że słowa starego byka są prawdziwe, lecz w duchu płonął ze wstydu. Co Bryce o mnie pomyśli? - to pytanie dźwięczało niczym dzwon w jego głowie.
- A… co byś mi doradził? - zapytał jednak.
Na stole tuż przed nim stuknął nagle napełniony drewniany kubek.
- Wypij - polecił Jeleń, siadając znów z nimi. - Bryce, ty też się załapiesz. Opróżnijcie kubki i znikajcie stąd. Ja zbadam księgę. Znam ten język. Potrafię go odczytać. Jednak teraz mamy na głowie księcia i waszą Inicjację. Potem wrócimy do tego. A w tym czasie… skoro już trafiła do ciebie, rozważ zgłębienie jej sekretów.
- Ale… przecież sam powiedziałeś, że to nie nasze sprawy!
- A kto o tym decyduje? - spytał Slaine z irytacją. - Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Spytałeś o radę, Finnie. Nie po drodze radom z morałami.
- A-ale…
- Nie! - uciszył go Jeleń zamaszystym gestem. - Nie. Życie zadaje pytania. Nie udzielaj odpowiedzi zbyt pochopnie.
Slaine zrobił pauzę, a jego słowa przeniknęły umysł młodego Wilka, napełniając go dziwnym spokojem.
- Właśnie tak. A teraz do dna! I już was tu nie ma!


 
Powrót do kategorii | Powrót do strony głównej artykułów
Komentarze są własnością ich autorów. Twórcy niniejszego serwisu nie ponoszą odpowiedzialności za ich treść.
0
(+0|-0)
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział V
Wysłano: 26.11.2015 16:06
wilk syberyjski
Anthro
czekam na dalszy ciąg

0
(+0|-0)
Opowiadania: MFarley - Karnawał Zdrajców - Rozdział V
Wysłano: 26.11.2015 17:45
Dzikie wilczasto/psowate
Zmiennokształtny
nie ty jeden